niedziela, 31 grudnia 2017

Jack Moris (Bones/Kości) cz. III

Wyobraził siebie leżącego na stole sekcyjnym i pochylającą się nad Cam ze skalpelem. Potnie go i wyjmie narządy wewnętrzne. Następnie oczyszczą kości. Mieli na to wiele sposobów i nie chciał o nich myśleć. Pewnie zajęliby się tym Hodgins i Bray. Po wszystkim ułożą jego kości na stole i Wendell wraz z asystentami uważnie przyjrzą się nawet jego najmniejszym chrząstkom. To była nieprzyjemna wizja. 
Przyglądał się McGee,mu. W środku trząsł się ze strachu. Starał się tego nie okazać, czego nauczył się od Bootha. Czekał na wyrok, chcąc aby to wszystko się skończyło. Spojrzał na Luisę przepraszająco. Don stanął obok niego z wściekłością w oczach. Wyciągnął za paska pistolet i przyłożył ją do głowy jeszcze tego ranka swojego zaufanego gońca. Uśmiechnął się ironicznie. 
-Witam agencie Sweets. 
-Doktorze- poprawił go Lancy Sweets alias Tom Donald. 
McGee jak i pozostali doznali szoku. Nie sądzili, że biuro wyśle kogoś, kto nie jest agentem. 
-Doktorze? Dobrze. Więc witam doktorze Sweets... Czego jest pan lekarzem? 
Milczał. Wolał nic nie mówić, aby przez przypadek nie okazać słabości i aby nie zdradzić żadnych szczegółów. Był oddany pracy i zadaniu. Nie chciał umierać jako zdrajca.  
-Nic nie powiesz? Twój upór jest bezsensowny... 
Don był zawiedziony. 
-Twoja żona, a raczej partnerka wszystko mi powiedziała. 
Podszedł do prawie nieprzytomnej kobiety, podtrzymywanej przez dwóch rosłych facetów. Pogłaskał ją po policzku. Gwałtownie odchyliła głowę, co go ucieszyło. 
-Harda. Chociaż przed chwilą sypała. Wiesz, jak wpadła? Najpierw próbowała mnie poderwać i zaciągnąć do łóżka.  Jest piękna. Ale jak wiesz, w naszej rodzinie jest kodeks. Nie tyka się żon innych członków. Za to jest surowa kara. Jak za każdą inną niesubordynację. Nie ważne, w którym miejscu w hierarchii jesteś.  Nawet mój teść może ponieść konsekwencje. Dlatego ignorowałem zaloty Luisy i z szacunku do ciebie... 
Spojrzał na Lancy’ego z ogromną wściekłością, łapiąc kobietę za włosy i ciągnąc je do tyłu. 
- Teraz wiem, że chciała ode mnie jak najwięcej wyciągnąć. Przyłapałem ją na szperaniu w mojej sypialni, a w gabinecie była wcześniej.  Nic nie znalazła.  Wilter nie powierza mi żadnych tajemnic. Podejrzewali mnie o zdradę i założę się, że przyczyniliście się do tego. Musicie za to zapłacić.  
Wymierzył broń w agentkę i strzelił jej w głowę.  Lancy (Tom) rzucił się jej na ratunek, ale nic nie mógł zrobić. Padł obok jej ciała. Starał się zapanować nad płaczem, ale nie dał rady. Kilka łez popłynęło po jego policzkach. Poczuł ogromny smutek. Po mimo wszystko pracowali ze sobą kilka miesięcy i polubił ją.  Jej krew przesiąkła jego koszulę. 
Goryle złapali go za ramiona i wciągnęli do salonu, a reszta udała się za nimi. W salonie na kanapie siedział Flynn. Spojrzał na Mcgee'go i skłonił głowę, patrząc na narzeczonego córki. Przez chwilę przyglądał się Lancy'emu i jego zakrwawionemu ubraniu. Zwrócił się do zięcia spokojnym i opanowanym tonem. 
-Przepraszam cię synu. Źle cię oceniłem.  
Zerknął na kreta.  
-Zaufano tobie. Co cię sprowadza? 
Sweets z pogardą spojrzał na niego. Nie musiał się już niczego bać i postanowił wyrzucić z siebie swoją motywację. Spojrzał na niego z dumą i wściekłością 
-Jestem tutaj z powodu przyjaciół, których zamordowałeś. Dobrych w tym, co robili. Razem ze swoimi przyjaciółmi- naukowcami złapali wielu przestępców, nawet tych nieuchwytnych.  Może ich zabiłeś, ale pamięć o nich pozostała. Będziemy robić wszystko, aby ich pomścić. 
-Zamknij się - krzyknął Tayson, jeden z goryli. Zgiął lewą pięść i uderzył go w brzuch, a ten zgiął się w pół, upadając na kolana.- Więc kogoś straciliście. Podzielisz ich los.  
Wilter kazał zabrać psychologa do piwnicy.. Miał plany wobec mężczyzny. Chciał dowiedzieć się ile przekazał swoim przełożonymi. Jeszcze parę godzin wcześniej miał zamiar namówić go przejście na drugą stronę i pomocy w pogrążeniu federalnego biura. Tylko jego zemsta pokrzyżowała plany. Nic z niego nie wyciągnie. Postanowił zrobić z niego przykład. 
Jego ludzie wykonali polecenia. Po zaprowadzeniu Lancy'ego do ciemnego pomieszczenia, ogłuszyli go i zostawili tam. Zwłoki kobiety cały czas leżały w ogrodzie. Zbliżała się szósta wieczorem, a do domu wrócił Jack. Usiadł w salonie przed telewizorem, kiedy dostrzegł wpatrującego się w okno Jasona. Podszedł do niego i zapytał. 
-Co się dzieje? 
Zobaczył, jak mężczyzna wskazał mu coś w ogrodzie. Spojrzał w tamtym kierunku i zamarł z przerażenia. Dobrze widoczne było ciało Luisy. Poczuł ogromny strach o przyjaciela. Wyrwało mu się. 
-A jednak oboje pracowali dla FBI. 
Nie zdawał sobie sprawy, że Flynn stoi za nim. Szef podszedł do niego. 
-Zdradziła nam ich prawdziwe nazwiska, co przekazała oraz wydała łącznika. Kazałem go znaleźć.  Jej partnera wykorzystamy jako przykład. I tak nic nam nie powie. Za dwa dni powiesimy go w ogrodzie. W tym czasie każę zbudować szubienicę. Przyjadą też synowie i ich zaufani ludzie. Do tej pory będzie siedział w piwnicy bez jedzenia, tylko woda. 
Moris nie wiedział, co powiedzieć. Wstrząśnięty wycofał się do swojego pokoju. Ściekał się na tajniaków i mafiozów. Walnął pięścią w ścianę. Miał niewiele czasu, a musiał uratować psychologa. Nie miał zamiaru pozwolić mu umrzeć. Wymknął się i w jednej z ciemnych uliczek kupił telefon na kartę. Podjął decyzję nad którą nawet nie musiał się zastanawiać. Kierował się sercem, zamiast rozumem.  
Wybrał numer do miejscowego biura FBI i złożył anonimowe zawiadomienie o tym, co się wydarzyło oraz co grozi psychologowi. Miał nadzieję, że zdążą go uratować. Wrócił do posiadłości, gdzie panowała cisza. Podejrzewał, że większość śpi, pracuje, albo baluje. Nieliczni spali. To mogła być jego szansa, aby zobaczyć co ze Sweetsem. Zakradł się do piwnicy, gdzie on leżał nieprzytomny.  
Poczuł ukłucie w okolicy serca, kiedy zobaczył nieprzytomnego mężczyznę. Podbiegł do niego, sprawdził puls i odetchnął z ulgą. Obejrzał uważnie guz na głowie. Miał nadzieję, że uraz nie spowoduje żadnych szkód. Miał ze sobą wodę utlenioną i przemył rozcięcie na łuku brwiowym. Lancy cicho jęknął, ale Jack usłyszał to. Zrobiło mu się go żal. Nie chciał powodować bólu, ale musiał oczyścić ranę. Na chwilę zapomniał o tym, że nie rozpoznał go. 
- W porządku Sweets. Chcę ci tylko pomóc.  
Skupiał się na nim, a w tym czasie do nich zeszła Rose Wilter, córka Flynna. Na odgłos kroków zerwał się z podłogi. Nie wiedział, co zrobić.  
- Co tutaj robisz? -zapytała zaskoczona kobieta.- Zostawcie go w spokoju. 
Popatrzył na nią. Przeczucie mu mówiło, że kłamstwo może tylko zaszkodzić, więc postanowił przedstawić trochę zmienioną prawdę. 
- Chciałem sprawdzić co z nim. Mam nieprzyjemność go znać. Nie mogłem pozwolić, aby leżał tutaj bez żadnej pomocy. 
Słyszała, że głos mu drży i miała wrażenie, iż nie wszystko jej powiedział. Uśmiechnęła się ciepło, zauważając w nim ciepłego i troskliwego człowieka.  
- Rozumiem. Nie jesteś pozbawiony uczuć. Jesteś inny niż reszta ludzi mojego ojca... 
Posmutniała na myśl o swoim chłopaku z najniższych szczebli mafii. 
- Andrew nawet dla mnie nie złamie zasad. Mogłabym tutaj cierpieć , a on by tutaj nie zszedł do mnie, ani nikogo by nie wysłał.  
Jej słowa były przepełnione żalem. 
- Zazwyczaj przychodzę ulżyć cierpiącym... 
Zawahała się. 
-Mam maść z antybiotykiem. Dzięki nazwisku udaje mi się zdobyć leki na receptę bez problemu i to w sporych ilościach.  
Podała mu apteczkę. Skinął głową w podziękowaniu i przyklęknął przy przyjacielu. Wyciągnął opatrunek i zabezpieczył uraz głowy. Wilter przyglądała mu się z zainteresowaniem. Zauważyła jego delikatność i staranność. Od razu widać było to, co chciał ukryć. Martwił się o zdrajcę. Z kieszeni starego, czarnego, wyciągniętego swetra wyciągnęła niewielki futerał i otworzyła go.  
Z środka wyciągnęła napełnioną strzykawkę. Zdjęła osłonę z igły i zastukała w plastik. Moris chował wszystko do apteczki i nie widział, co się za nim dzieje. Zobaczył Rose, kiedy zbliżyła się do Lancy’ego z gotową strzykawką. Poderwał się na równe nogi i podniesionym głosem spytał. 
- Co chcesz zrobić? 
- Podam morfinę, żeby przerwać jego cierpienie. 
Ostatnie słowa do niego nie dotarły, więc nie dostrzegł intencji kobiety. Oburzył się na myśl o podaniu narkotyków.  
- Nie pozwalam. Możesz go przez przypadek zabić.  
Zezłościła się. Podeszła do niego, strzykawkę przełożyła do lewej ręki, a prawą przyłożyła do klatki piersiowej mężczyzny. 
- I o to chodzi. I tak go zabiją. Lepiej, aby nic nie czuł. Zostałby upokorzony 
Zbladł. Dał krok w tył, oddalając się od rozwścieczonej kobiety. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że Sweets mógłby nie przeżyć całej awantury Miał nadzieję, iż agenci zdążą przyjść z pomocą ich psychologowi. Musiał tylko kupić u Rose trochę czasu. Postanowił stać się tym złym. Podniósł głos 
- Zabraniam ci. Jeśli przyłapię go na tym, że jest pod wpływem narkotyków, albo martwego to doniosę na ciebie do szwagra. Przecież ojciec wie, co  wyrabiasz, ale Don przekona go, aby cię ukarać. 
Tupnęła nogą ze złości i bezsilności. Odwróciła się i ruszyła do wyjścia. Nagle zatrzymała się i przekręciła głowę w jego stronę i rzuciła jadowicie.  
- Myślałam, że jesteś inny. Ale jesteś taki sam, jak te potwory.  Okrutny do szpiku kości.  
Otworzyła drzwi i zaczęła biec po schodach. Nasłuchiwał przez chwilę, a potem przysiadł przy nieprzytomnym Lancy’m  Podejrzewał, że niczego nie słyszy i pozwolił sobie na głośne myślenie. 
- Miałem jej powiedzieć? Różni się od swojej rodziny. Moja intuicja podpowiada mi, że mogę jej zaufać... 
Oparł głowę o ścianę i wpatrywał się w nieprzytomnego. Czuł się zagubiony. 
- Z drugiej strony jest oddana rodzinie. Nienawidzi tego, co oni robią, a ani razu przeciwstawiła się im.  
Poklepał go po ramieniu. 
- Twoi idą po ciebie. Wytrzymaj jeszcze trochę.   
Zostawił go tam. Opuszczając piwnicę, miał ogromne wyrzuty sumienia, że zostawia tam przyjaciela. Udał się do siebie. W nocy nie zmrużył oka. Wczesnym rankiem zakradł się do kuchni i przygotował kanapki oraz zaparzył kawę. Zaniósł wszystko dla Sweetsa. Mężczyzna siedział pod ścianą. Podszedł na bezpieczną odległość i położył naczynia na ziemi, odsuwając się. 
Psycholog niepewnie spojrzał na byłego agenta. Nie czuł przed nim strachu, a nawet wydawał mu się znajomy. 
- Ostrzegałem, ale nie posłuchałeś. To teraz nie ważne.  Zjedz coś, bo prawdopodobnie nic więcej nie dostaniesz.  
Przyjrzał się talerzowi i podszedł do nich. Podniósł naczynia i wrócił pod ścianę, gdzie z ogromnym apetytem zajadał się kanapkami. Zerknął na towarzysza, który  stał ze spuszczoną głową. Zaczął go analizować. Od razu dostrzegł w jego postawie skruchę i poczucie winy. To nie pasowało do człowieka, który zabijał na polecenie szefa. Od początku intrygował go. Chętnie widziałby go, jako swojego pacjenta. Uśmiechnął się. 
Mafioz był zdenerwowany, a ręce drżały. Jak tylko przetrzymywany zjadł, wszystko zebrał i uciekł na górę. Przygotował sobie naleśniki, kiedy zeszła Rose. Domyślił się, dlaczego sięga po mięso mimo wegetarianizmu.  
- Już dostał śniadanie.  
Zabrał swój posiłek i udał się do siebie. Nie chciał z nią rozmawiać. Ze wszystkimi. Dopiero teraz zaczął zastanawiać się czy jego poświęcenie ma sens, albo Sweetsa i jego partnerki. Frustracja sięgała zenitu. Najchętniej zabrałby go od razu, ale nie wyszliby żywi. Serce biło mu szybciej. Chodził nerwowo po całym pomieszczeniu. Czuł się zagubiony. Nie wiedział, co zrobić.  
Siadł w fotelu i starał się uporządkować myśli. Oparł głowę na rękach. Postanowił do dnia egzekucji niczego nie robić. Dla dobra Sweetsa i swojego.  Starał się zapanować nad emocjami, aby nikt nie zauważył. Z niecierpliwością czekał na ratunek dla psychologa. Minęły dwa dni, w ogrodzie stanęła prowizoryczna szubienica a odsieczy nadal brak. 
Przeraził się. Nie wiedział kompletnie co zrobić. Gdzieś w głębi niego tliła się nadzieja, ale powoli gasła. Nerwowo szukał planu. Przyjechali synowie Wiltera wraz z kilkoma swoimi zaufanymi ludźmi. Wszyscy mieszkańcy domu i goście zebrali się w ogrodzie. Czterech ludzi pilnowało Lancy’ego Sweetsa alias Toma DonldaMoris nienawidził bezsilności. Stał jak najbliżej podestu przy drzewie. 
Wybiło sobotnie południe. Flynn Wilter stanął na podeście, na którym niedługo miał stanąć zdrajca. Przyjrzał się twarzom zebranym z lekkim, tryumfalnym uśmiechem. Zauważył, że jego synowie stoją w pobliżu spokojnego, chociaż bladego Jacka. Postanowił po wszystkim porozmawiać z byłym agentem. Na razie upajał się zwycięstwem nad FBI. 
- Moi mili. Dziękuję, że przybyliście na to z jednej strony nieprzyjemne spotkanie. Okazało się, że wśród nas byli zdrajcy i szpiedzy. Jeden z nich wspomniał o chęci zemsty za śmierć kogoś bliskiego... 
Wśród zebranych  można było usłyszeć śmiech. Szef uciszył ich, podnosząc prawą dłoń do góry. 
- Niech doktor Lancy Sweets będzie przykładem dla kolejnych kolegów. Tym bardziej, że jego praca pójdzie na marne. Nasz człowiek w FBI zrobi wszystko, aby informacje i dowody przepadły.  
Moris miał za paskiem broń. Położył na niej rękę, a wszystkie zmysły napiął. Stał się czujny i gotowy do działania. Patrzył, jak Jenny, Jerzy i Frank znikają. Jego serce biło niemiłosiernie. Przyspieszyło na widok bladego Sweetsa prowadzonego przez rodzeństwo Wilter. Obserwował, jak zamienił się miejscami z Flynnen, a jego córka założyła mu pętlę. Do jego uszu dotarł donośny głos szefa. 
- Doktorze Sweets zostałeś skazany na śmierć za wmieszanie się w nasze szeregi i próbę rozbicia rodziny.  
Jeszcze mocniej ścisnął rękę na pistolecie. Skupił się na psychologu. Starał się zignorować otoczenie i własne emocje. Kiedyś służył w wojsku jako snajper. Postanowił dotrzymać obietnicy i zaryzykować życie dla przyjaciela. Patrzył, jak Wilter pociąga za dźwignię, uruchamiającą zapadnię, a w tym samym czasie wyciągnął broń i strzelił w linę.  
Sweets upadł na ziemię, nie wiedząc co się dzieje. Przez chwilę nie mógł złapać powietrza. Był bliski utraty przytomności. Obraz rozmywał się przed jego oczami. Nagle dostrzegł znajomą sylwetkę pochylającą się nad nim, która przekonała go, że umarł. Nad nim pochylał się zmarły przed laty agent specjalny Seeley Booth. Zrozumiał, że to może być jego jedyna szansa. 
Booth? Przepraszam... Nie chciałem tego wam powiedzieć... Przepraszam... Jesteś świetnym agentem, a doktor... 
Tak naprawdę był to Jack Moris, który po przestrzeleniu liny, podbiegł do niego, nie zwracając uwagi na zaskoczonych zebranych. Złapał Lancy’ego, aby zapewnić go, że wszystko jest w porządku i aby pocieszyć go. Chociaż podejrzewał, iż to ich koniec. Cieszył się tym, z kim przyjdzie mu pożegnać się z życiem. 
Nagle usłyszał hałas i krzyki. Spojrzał w stronę drzwi i odetchnął z ulgą. Do ogrodu wpadli agenci FBI. Uśmiechnął się na ich widok. Spojrzał na bladą twarz przyjaciela, ciesząc się, że jego oddech wraca do normy. 
- Przybyła odsiecz.  
Nagle ktoś się na niego, powalił na ziemię, skuł i został odwieziony do aresztu. Mimo braku agresji z jego strony, zachowali się brutalnie wobec niego. Za dawnych czasów to on wtrącał przestępców do tych cel. Pierwszy raz, mimo podejrzeń w przeszłości o dokonanie zabójstwa zdarzyło się, że pierwszy raz znalazł się za kratami. Podejrzewał, że nigdy więcej nie zobaczy swojej rodziny. Ogarnął go ogromny smutek, ale i radość z ratunku dla jego przyjaciela.  
Rozpoczęły się aresztowania w całym Waszyngtonie. Intensywnie przesłuchiwano płotki, nauczeni doświadczeniem, że grube ryby nie sypią. Jeden z nich asystował w morderstwach Morisa i zdradził listę, przypieczętowując jego los. Wzięto go na przesłuchanie i chciano dowiedzieć się gdzie ukrył ciała. Milczał. Nie miał zamiaru mówić. 
Jego domniemane ofiary żyły. Sam pozorował zabójstwa, nikogo z mafii nie wtajemniczając. Jedynie pomagał mu "zamordowany" przez niego kolega Oldman, który ukrywał się jako kuzyn w jego domu. Wszystkie też informacje docierały do dyrektora biura FBI w Los Angeles. Wiedział, że dyrektor wyprze się jego tajnego zadania. Mógłby skontaktować się z tutejszym dyrektorem, ale nie chciał narażać bliskich.  
Na początku czuł się dziwnie w pokoju przesłuchań, który niewiele zmienił się przez te dziesięć lat. Pamiętał, jak siadał przed przesłuchiwanymi i dopierał taktykę. Wpatrywał się w lustro weneckie i zastanawiał, czy za nim stoi ktoś znajomy.  Rozluźnił się  i poczuł się swobodnie. Był na swoim terytorium, co dawało mu pewności siebie. Cieszyło go, że nie trafiał na nikogo znajomego. Chociaż z ramienia prokuratury sprawę prowadziła Caroline Julian. Z tą kobietą nie zadzierało się. Wolałby unikać jej, jak ognia.  Uparcie milczał.  
Raz tylko spytał o Sweetsa, ale nie udzielono mu żadnych informacji. Miał nadzieję, że wszystko jest dobrze, oraz że otrząsnął się z szoku. Nawet nie chciał wyobrażać sobie, co myślał w chwili, kiedy założono mu pętlę, a zapadnia otworzyła się. Do tego słowa, które usłyszał od półprzytomnego psychologa nie dawały mu spokoju. Martwił się o niego.  
Lancy odzyskał przytomność następnego poranka, po uwolnieniu. Pierwsze, co zobaczył po odtworzeniu oczu, to biały sufit i bolące światło. Pomyślał, że umarł. Nie wiedział, czy wierzy w Boga. Zamrugał kilka razy. Czuł się senny Poczuł ciężar na prawej ręce.  Spojrzał i zobaczył śpiącą na krześle Daisy, której głowa spoczywała na nim. Łza szczęścia popłynęła po jego policzku. Strasznie stęsknił się za swoją ukochaną. Przyglądał się bladej i podpuchniętej głowie. Dla niego była najpiękniejsza.  
Nie chciał jej obudzić. Przymknął oczy i zasnął. Kiedy znowu się obudził, czuł się o wiele lepiej. W sali nikogo nie było. Wziął głęboki wdechWreszcie poczuł, że żyje. Złapał się za szyję, czując ulgę. Na jego szyi nie była zaciśnięta żadna pętla. Wszystkie emocje puściły i rozpłakał się jak małe dziecko. Wreszcie wrócił do domu i nie musiał udawać. Był tak blisko złamania danego żonie słowa.  
W piwnicy myślał tylko o niej i synu. Jak sobie poradzą, kiedy go zabraknie. Kto nauczy małego tych rzeczy, których powinien ojciec Kto poświęci mu cały wolny czas i okaże troskę? Kto będzie kładł go spać? Odganiał złe snyodprowadzał do szkoły, czytał, pomagał odrabiać lekcje?  Pomyślał o Daisy. Zostałaby sama z małym dzieckiem i złamanym sercem. Pewnie na wzór swojej mentorki, rzuciłaby się w wir pracy, zaniedbując Seeley'a. Potem ogarnęłyby ją ogromne wyrzuty sumienia i znowu pewnie uciekłaby w badanie kości. Koło by się zamknęło i tak w kółko. 
Mógłby tylko mieć nadzieję, że jej szefowa, jego przyjaciółka Cam oraz reszta z Jeffersona zajęliby się nią i nie pozwoliliby się jej stoczyć. To dzięki nim miał rodzinę. To oni wyciągnęli go z domu i depresji. Zdał sobie sprawę, że przegiął. Po ostrzeżeniu przez Morisa powinien pomyśleć i wycofać się, zamiast brnąć dalej w ten bajzel. 
Nie zdawał sobie sprawy, że od dłuższej chwili jest obserwowany. W drzwiach do sali stał entomolog Jack HodginsWcale wybuch emocji pacjenta nie zdziwił go. Od początku pomysł mu się nie podobał, ale idiota uparł się. Z drugiej strony nie potrafił się na niego wściekać. Sam zrobiŁby wszystko, aby mordercy Brennan i Bootha trafili za kratki. 
- Co tam? 
Sweets podniósł głowę. Był zaskoczony widokiem przyjaciela. Ten uśmiechnął się i podszedł bliżej, aby przysiąść na krześle. Starał się wyglądać na wyluzowanego, ale tak naprawdę przerażenie go ogarniało. Prawie stracili kolejnego z nich. 
Daisy odprowadza Seeley’a do szkoły. Do tego ma porozmawiać z wychowawczynią. 
Zamilkł. Niepewnie zerknął na psychologa. 
- Właśnie przywieziono ciało agentki Shanon. 
Lancy spojrzał w okno, a następnie na puste, proste, białe krzesło skąpane w jasnym świetle. Otarł kołdrą łzy. Przypomniał sobie kogo nad sobą widział.  
- Widziałem Bootha. 
Hodgins zmieszał się. Nie wiedział, co o tym sądzić. Słyszał o tym, jak niewiele brakowało.  
Booth nie żyje. 
- Wiem, ale to było cholernie realistyczne. 

1 komentarz:

  1. Hej.
    Tekst jest długi, co powinno być plusem, ale za towarzystwo ma nieporywające dialogi i dość powtarzalne opisy. Nie wiem, czy miałaś pomysł na tę opowieść, czy pisałaś ją, bo wypadało napisać coś dalej, w każdym razie odnoszę wrażenie, że jest to trochę pisane na siłę, do tego starasz się przekazać zbyt dużo informacji i akcji, przez co nie ma szans na dobre wciągnięcie się w to opowiadanie.
    Więcej praktyki, a powinna być poprawa.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń