niedziela, 4 listopada 2018

Kres fazy cz.III

W schowku znalazł cygaro i zapalił je. Tym razem nie ukoiło jego skołatanych nerwów. Patrzył na odrętwiałe ciało ostatniego z jego chłopców. Wiedział, że znajdował się w swoim świecie. Jechał spokojnie, aby nie wzbudzić podejrzeń. Podróżowanie ze zwłokami nie należało do najbezpieczniejszych, ale nie mógłby ich porzucić.  
Nie chciał dla nich bezimiennych grobów, czy z fałszywymi nazwiskami. Zasłużyli chociaż na to, aby pogrzebać ich pod prawdziwymi. To mogło go wiele kosztować i był gotowy podjąć to ryzyko. To byli jego podwładni, jego chłopcy, za których był odpowiedzialny i których zawiódł. Spojrzał na ich ciała, a jedna łza spłynęła po jego policzku.  
Na obrębach miasta znalazł niewielki kościółek, do którego wszedł, zostawiając Murdocka w Vanie Od dawna nie modlił się, nawet w obozie jenieckim. Rozejrzał się. Dostrzegł światełko nad konfesjonałem, więc postanowił zaczekać. Podszedł bliżej ołtarza, siadając na jednej z ławek. Spojrzał na krzyż wiszący nad ołtarzem. Przez chwilę obserwował rysy wyrzeźbionego Chrystusa. Mówił pod nosem załamanym głosem. 
- Boże. Oni na to nie zasłużyli. Byli tacy młodzi i mieli życie przed sobą... 
Jego oczy zalśniły od łez. Jego sławne opanowanie opuszczało go.   
- Dlaczego to ich zabrałeś, a nie mnie? Ja już swoje przeżyłem. Oni mogli mieć rodziny. Widziałem to. Cholera. Nawet wierzyłem, że to prawda. Zasłużyli na normalne życie... 
Ojciec William Beckett opuścił konfesjonał. Na przodzie kościoła dostrzegł siwowłosego mężczyznę. Nie przypominał żadnego z jego parafian, a obcy rzadko zaglądali do jego kościoła. Miał wrażenie, że jest brudny. Przypominał człowieka, który niedawno znalazł się na ulicy. Chciał dowiedzieć się, czy mógłby mu pomóc. Czasami takim osobom bardziej było potrzebne wsparcie duchowe, niż materialne.  
Po zbliżeniu się do nieznajomego, zobaczył jego ubranie oraz ręce umazane we krwi. Przyjrzał się jego zapłakanej twarzy. Wszyscy, którzy go znali, dziwili się na jego znajomość ludzi. Rzadko się mylił. Przed sobą miał załamanego starca, mającego żal do siebie i świata. Gdyby był hazardzistą, to obstawiłby, że bardziej do siebie. Musiał stracić kogoś bliskiego Usiadł obok mężczyznyInstynkt podpowiadał mu, że dotknięcie go mogłoby źle się skończyć.  
- Synu? 
Brak reakcji go nie zdziwił. Czekał cierpliwie. Nie czuł strachu przed nieznajomym, mimo krwi na jego ubraniach. Po kilku minutach starzec spiął się, spoglądając na niego, a po chwili rozluźnił mięśnie, ale pozostał czujny. Cała postawa mężczyzny mówiła, że miał do czynieni z kimś, kto służył w wojsku. Obdarzył go ciepłym spojrzeniem. Obdarzał ogromnym szacunkiem weteranów i służących krajowi. 
- Co cię sprowadza synu? 
Widział, jak staczał wewnętrzną walkę. Chciał mu pomóc, widząc jego udręczoną duszę. 
- Spokojnie synu. To kościół, Dom Boży i jesteś tutaj bezpieczny. Nie obchodzi mnie, czy masz kłopoty z prawem. 
Beckett obaczył, że jego mur rozsypał. Usłyszał szloch, który wymkną się nieznajomemu. Nagle opanował się, jakby jego silniejsza strona wzięła górę.  Starzec schował się wewnątrz siebie i przybrał maskę silnego wojownika.  
- Nazywam się Hannibal Smith Walczyłem w Wietnamie... 
Ksiądz gdzieś słyszał o tym człowieku. 
- Byłem pułkownikiem. Ja i moi ludzie porucznik Peck oraz sierżant Baracus zostaliśmy niesłusznie oskarżeni o napad na bank. Wykonaliśmy tylko rozkazy, ale podczas nalotów nasz dowódca zginą, tak jak dokumenty potwierdzające, że nam to zlecono... 
Duchowny zamarł. Wiedział, gdzie słyszał o nim. Miał przed sobą dowódcę grupy najemników znanych w całym kraju. 
Drużyna A? 
Hannibal przytakną. 
- Jeszcze dzisiaj byliśmy.  
Beckett domyślił się, że jego ludzie albo zostali aresztowani albo nie żyli. Obserwując stan ducha przybysza, znał odpowiedź. 
-Zginęli, prawda? 
Smith kiwną głową. Jego maska pękała. 
- Buźka i B.A... 
Zawahał się. 
- Nie chcę, aby pochowano ich bez szacunku. Nie zrobiliśmy tego, o co nas oskarżono. 
Narastała w nim wściekłość.  
- Oraz pomogliście wielu, którzy nie mogli liczyć na przedstawicieli prawa. 
Spojrzał z zaskoczeniem na duchownego. Ten miał przyjaciela, który miał duże kłopoty i wynajął ich. Potem wszystko opowiedział księdzu. Najbardziej skupił się na ich dziwnym pilocie. Inni też opowiadali o czwórce niezwykłych facetów. Przyszła mu pewna myśl do głowy. Zaczął podejrzewać, że gdzieś pod świątynią stał samochód ze zwłokami. Postanowił zadbać o godny pochówek jego towarzyszy.  
- Odprawię im godny pochówek. Proszę się oto nie martwić pułkowniku. Zadbam też, aby na ich nagrobkach pojawiły się prawdziwe nazwiska i aby nikt niepowołany nie zakłucił ceremonii  
Widział strach w jego oczach. 
- Proszę nie martwić się. Nie wydam was wojsku. Chcę zapytać, czy zginą też tajemniczy członek waszej drużyny, ten szalony pilot? 
Znowu zaskoczył byłego żołnierza. 
- Spokojnie. Pomogliście mojemu przyjacielowi. Najbardziej zapamiętał waszego pilota... 
Pomyślał przez chwilę. 
- Masz ciała w samochodzie, prawda synu? 
Patrzył, jak przytakną.  
- Przeniesiemy ich do chłodnego miejsca. Chodźmy. 
Nie próbował naciskać z rozmową. Doświadczenie z wojskowymi, mówiło mu, że nie miał zamiaru zdradzać tego, co czuł oraz opowiedzieć o śmierci podwładnych. Nie obchodziło go, że mógł mieć problemy za ukrywanie zbiegów. Jego obowiązkiem było pomóc potrzebującym. Tym bardziej, że chodziło o dusze zmarłym. 
Przyniósł z plebani trzy czyste prześcieradła i zaprowadził Smitha do krypty, gdzie stały trumny.  Trzy nakrył przyniesionym materiałami.  
-Przyniesiemy ich tutaj. Będzie można spokojnie czuwać.  
- Dziękuję. 
Razem wyszli przed kościółZbliżyli się do Vana. Hannibal przybrał wojskową postawę, aby poradzić sobie MurdockiemTen otworzył przednie drzwi od strony pasażera.  
- Chodź kapitanie 
- Gdzie? 
Głos Murdocka brzmiał bezemocjonalnie.  
- Musimy zabrać ich w bezpieczne miejsce.  
Przytaknął. Wspólnie przenieśli ciała z szacunkiem do krypty. Kapłan przyniósł gromnice, a pilot pozbierał w okolicy polne kwiaty, a następnie obsypał nimi przyjaciół. Ksiądz poczuł ulgę, gdy okazało się, że nie wszyscy ponieśli śmierć. Opis otrzymany od przyjaciela sugerował, że to pilot przeżył wraz ze swoim dowódcą jakąś krwawą jat. 
 Beckett i Smith zmierzyli zmarłych i udali się do pobliskiego stolarza. Duchowny porozmawiał z nim, wyjaśniając sytuację. Mężczyzna zgodził się stworzyć trumny, a nawet pozwolił, aby były żołnierz mu pomógł przy pracy. Przed stolarzem zatajono najważniejszą rzecz. Nie powiedziano mu, że nieznajomy oraz jego zmarli towarzysze byli najbardziej poszukiwaniami ludźmi w kraju.  
Wieczorem Hannibal wrócił do krypty.  Wchodząc, przyjrzał się po pomieszczeniu, gdzie wszędzie paliły się świece i stało sześć dobrze zachowanych trumien. Na dwóch środkowych, przykrytych prześcieradłami leżały zwłoki udekorowane kwiatami. Przy nich stały dwa krzesła.  Na jednym z nich siedział blady i zapłakany Murdock. Pochylał się w stronę czarnoskórego, obwieszonego złotem B.A-ia. 
- Hej Wielkoludzie. Nie martw się. Zajmę się pułkownikiem i twoim ukochanym Vanem... 
Wstał i podszedł do blondwłosego Pecka. 
- To nie tak, że wasza śmierć nie ruszyła pułkownika. Po prostu jest dowódcą i musi się wszystkim zająć.  Jak zawsze wymyślić nowy plan... 
Serce krajało się Smithowi na widok załamanego przyjaciela. Musiał odrzucić wojskową postawę i zatroszczyć się o niego jak ojciec.  Podszedł bliżej niego i położył rękę na barku młodszego mężczyzny. Złapał go i mocno pociągną go tak, aby usiadł na ziemi. Rozsiadł się obok niego i pozwolił, aby głowa Murdocka spoczęła na jego klatce piersiowej. Zaczął gładzić go po włosach w geście pocieszenia.  
- Już dobrze kapitanie. 
Sam się rozpłakał. Łzy spływały po jego policzkach 
- Dlaczego oni zginęli? 
Nie wiedział, co powiedzieć. Musiał planować pogrzeb, zamiast spotkań z kolejnym klientem i przebrań na nie. Wpatrywał się w pustą ścianę. Do nich zszedł ksiądz, niosąc tacę z jedzeniem. Postawił ją na jednym z krzeseł.  
- Musicie coś zjeść.  
Przyklękną i zmówił modlitwę za zmarłych. Wiedział, że potrzebowali tylko swojego towarzystwa, a nie obecności obcych. Współczuł dwójce, która pozostała przy życiu. Doświadczenie podpowiadało mu, że do końca życia będą dręczyły ich wyrzuty sumienia i będą zastanawiać się czy mogli ocalić towarzyszy broni. Żałował, że nie miał okazji poznać ich wcześniej. Zostawił dwójkę mężczyzn pogrążonych w bólu i żałobie.  
Koło pierwszej w nocy przyniósł im koce, aby nie zmarzli. Nie zdziwiło go, że nie spali. Patrzył na nich siedzących pod ścianą w niewielkiej odległości od siebie i wpatrujących się we zwłoki. Podał im pledy, uśmiechając się przyjaźnie. Spytał, czy potrzebowali czegoś jeszcze, ale nie zareagowali. Wrócił na plebanię, by odpocząć.  
Nad ranem Hannibal odzyskał zdolność logicznego myślenia. Zdał sobie sprawę, że jego ludzie leżeli w zniszczonych, brudnych ubraniach. Stwierdził, że Murdock ukrył się w swojej głowie. Udał się do Vana. Z pojazdu zabrał ich mundury. Przed wejściem do kościoła, usłyszał za sobą głos. 
- Pułkowniku Smith? 
Odwrócił się i staną twarzą w twarz z ojcem Beckettem.  
Widziałem, jak wychodzisz.  Właśnie wstawiłem wodę... 
Duchowny zawahał się.  
Pomyśleliśmy o tym samym. Jeśli pozwolisz, to pomogę ci umyć i przebrać twoich przyjaciół. Masz ich mundury? Jak?... 
Murdock? 
Usłyszał westchnienie.  
- To ten szalony pilot. Teraz jest w swoim świecie... Murdock...  Po wietnamskich przeżyciach ujawniło się jego szaleństwo. On spakował nasze munduryuważając, że mogą nam się przydać ... Jest pacjentem szpitala psychiatrycznego, ale nie ma się... 
-Wiem. Trudno jest nie domyśleć się, słuchając historii dotyczących jego osoby zachowańSzkoda, że nie będzie mógł porozmawiać z nikim z personelu szpitalaktórzy mogliby mu pomóc...Chodźmy na plebanię po potrzebne przybory. 
Poszli do mieszkania, wzięli dwa mydła, miskę, do której naleli ciepłej wody, ręczniki, gąbki, a następnie ruszyli do krypty. Kapitan nadal duchowo był nieobecny, więc zostawili go w spokoju. Razem w milczeniu i z szacunkiem rozebrali B.A-ia i zaczęli go myć. Duchowny z zainteresowaniem przyglądał się mięśniom oraz rysom twarzy zmarłego. 
- Dobrze umięśniony. Musiał być silny.  
Hannibal przerwał czynność i spojrzał na twarz Bosco, a następnie przymkną oczy na kilka sekund, żeby jego szybko bijące serce uspokoiło się. Aby ukryć swoje emocje, wrócił do usuwania brudu ze skóry przyjaciela. Głos zaczął mu drżeć, kiedy odezwał się. 
-Tak. Był... Najsilniejszy z nas wszystkich. Gdyby chciał, to jednym uderzeniem mógłby nas nawet zabić. Tak naprawdę to taki wielki pluszowy miś. Pod miną, która przerażała, krył się wrażliwy człowiek, kochający dzieci. Jedy... 
Urwał nagle, zerkając na pilota, próbując powstrzymać płacz i rozpacz. Nie zdawał sobie sprawy, że jedyny z ocalałych przyjaciół przysłuchiwał się rozmowie, starając się nie ujawnić. 
-Jedynie czego bał się to latanie.  
Uśmiechnął się czule.  
- Udawał, że nie znosił Murdocka ze względu na jego szaleństwo, jak zawsze powtarzał. Ciągle odgrażał mu się, kiedy Murdock był sobą, albo kiedy odkrył, że wsadziliśmy go do samolotu, a tym bardziej kiedy za sterami siedział Murdock. 
Z jego ust wydostał się słowotok, nad którym nie panował. 
- Ale kiedy coś mu groziło, kiedy znajdował się w niebezpieczeństwie B.A. martwił się i lepiej, aby nikt nie skrzywdził jego Szalonego Głupka, bo inaczej słono tego by pożałował. Wygląda groźnie, ale jest.... Ma podejście do dzieci, a w wolnych chwilach zaglądał do ośrodków dla młodzieży w ubogiej dzielnicy. Dbał o tych, co tam przychodzili, a oni go lubili. Potrafił być opiekuńczy, troskliwy i przyjazny. Był też oddany naszej drużynie. Nie znosił niesprawiedliwości. 
Cały czas mył zwłoki, a ręce drżały mu ze słabo ukrywanych emocji.  Uważał, że nie mógł pozwolić sobie na słabość, ze względu na spoczywające na nim obowiązki. Tylko, że potrzebował dać chociaż trochę upust, tego co czuł. O dziwo wewnętrzny głos podpowiadał mu, że może zaufać księdzu. Chciał, aby wszyscy poznali prawdziwe natury jego ludzi, a musiał zadowolić się duchownym. 
- Dbał o nas. Był też biegły w budowaniu i naprawianiu pojazdów i wszelkich maszyn. Nasza złota rączka. 
Czuł się trochę skrępowany, manewrując w okolicach jego genitaliów. Byli żołnierzami i widywali się nago, a gdy któryś został ranny, to pomagali mu przy toalecie. Nigdy podczas tych zabiegów jego sierżant nie był taki spokojny, a do tego była jeszcze osoba trzecia, zupełnie im obca. Oczami wyobraźni widział zażenowanie malujące się na twarzy B.A-ia oraz moment kiedy jego policzki zrobiły się czerwone. Razem z Beckettem ubrali sierżanta w mundur. 
 Bez słowa przeszli do Pecka. Rozebrali go i zabrali się do pracy.  Duchowny przyjrzał się przystojnej twarzy blondyna z niewieloma zmarszczkami i tylko jednym siwym włosem. 
- Pewnie cieszył się dużym powodzeniem u kobiet. 
Smith przytaknął.  
- Wykorzystywał swój urok. Jego związki były krótkotrwałe. młodości został zraniony. Był szaleńczo zakochany na studiach, ale ona złamała mu serce. Zostawiła go bez słowa. Przez wiele lat myślał, że zostawiła go dla innego 
Poczuł gniew do Leslie 
- Po porzuceniu Buźki wstąpiła do klasztoru. Złamała mu serce.  Po tym wstąpił do wojska.  
Westchną do wspomnień. 
- Sierota bez rodziny, ze złamanym sercem. Taki właśnie trafił do mojej jednostki. Krnąbrny dzieciak niesłuchający rozkazów, który był świetnym oszustem. Nie chciał ani nie umiał nikomu zaufać.  
Duchowny uśmiechną się, widząc ojcowską troskę i dumę. 
- Jednak zaufał tobie i innym. 
- To prawda. Ciągle narzeka... narzekał na moje plany i na misje bez zapłaty, ale to tylko jego powierzchowność. Tak naprawdę jest wrażliwy i z całego serca pragnie móc przestać uciekać i założyć rodzinę... 
Wziął głęboki wdech. Zamoczył gąbkę w misce i po jej wyciśnięciu, zaczął myć twarz. 
- Potrafił zdobyć wszystko, co potrzebowaliśmy. Wydobywał też Murdocka ze szpital. Razem ze mną podtrzymywał jego fantazję.  Byli też dobrym duetem podczas oszustw.  Zdarzało się im kłócić, ale to najlepsi przyjaciele. Pomagał usypiać B.A- ia przed wsadzeniem go do samolotu. Jego słabością były kobiety. 
Beckett pokiwał głową ze zrozumieniem.  Potrafił dostrzec w leżących zwłokach przystojnego faceta. 
- Wcale nie dziwię się. Z takim ciałem?  
Smith roześmiał się. 
- To nie raz stwarzało nam problemy. Dlatego też stworzyłem zasadę, zabraniającą umawiania się z klientkami. Nawet Decker zdawał sobie sprawę z jego słabości. Musiałem nie raz przywoływać go do porządku. Raz zakochał się w modelce, która miała kłopoty. Mimo jej niechęci, postanowił jej pomóc za wszelką cenę. Dla niej ryzykował życiem. Był tylko jeden problem. Wojsko go ścigało, a ona miała syna. Rozstali się. Trochę szkoda... 
Z ojcowską czułością dotkną policzka blondyna. 
- Nasze życie ni pozwoliło im być razem.  Musiała dbać o syna. Ich światy różniły się od siebie. 
Dotkną rany na jego klatce piersiowejSiły i stalowe nerwy go opuściły.  
- Przepraszam was Buźka. Powinienem nie planować ucieczki i pozostać w więzieniu...Albo kazać się rozdzielić i albo opuścić kraj. 
Podszedł do Baracusa 
- Powinienem zadbać o wasze bezpieczeństwo, a nie narażać.  
Położył rękę na wielkiej klatce piersiowej czarnoskórego mężczyzny.  
- Zawiodłem was 
Upadł obok trumny.  Ukrył twarz w dłoniach. Oddychał coraz ciężej. Opanowywała go panika. Duchowny pomagał weteranom i wiedział, że z każdym trzeba postępować indywidualnie, aby nie zamknął się w sobie. Podejrzewał, że okazanie więcej współczucia będzie błędem. Musiał zająć się atakiem paniki. Przykucną przy nim. 
- Jesteś im potrzebny.  Oni cię potrzebują ten ostatni raz. 
Dostrzegł walkę na twarzy starszego, załamanego mężczyzny. Czuł, że mężczyzna da radę zepchnąć emocje w głąb siebie. To nie było właściwe, ale jedyne rozwiązanie w tej sytuacji.  Obiecał sobie, że później spróbuje mu pomóc Po dziesięciu minutach Hannibal podniósł się z podłogi, przybierając kamienną twarz.  Wrócili do mycia zwłok Templetona w kompletnej ciszy. Po skończeniu sprawnie ubrali Pecka w jego mundur.  
Beckett zabrał przybory i udał się na plebanię. W kuchni krzątała się gospodyni, a w powietrzu unosił się zapach owsianki. Kobieta poprzedniej nocy wysłuchała historii „gości” proboszcza, ale nie była zachwycona ich obecnością. Tylko oddanie duchownemu powodowało, że jeszcze nie doniosła wojsku, gdzie ukrywają się zbiegowie. 
Ksiądz był jej za to wdzięczny. Ufał kobiecie i wiedział, że zrobi wszystko o co poprosiPomógł jej wydostać się z toksycznego związku i dał zatrudnienie. Patrzył, jak nakładała owsiankę do dwóch miseczek, a do kubków nalała kawy zbożowej.  
- Dziękuję pani Williams. 
Nawet nie spojrzała na niego, tylko burknęła coś pod nosem. Uśmiechnął się, zabierając tacę. Zdawał sobie sprawę, że czekają go trudne dni z jej kaprysami. Wyciągną z szuflady łyżki i uciekł z kuchni, aby nie narazić się gospodyni. Mógł spodziewać się przypalonego lub przesolonego obiadu. Udał się do krypty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz