niedziela, 12 kwietnia 2020

Koniec fazy cz. IV

-Robię naleśniki. Chcesz parę. 
Przypomniał sobie, że wybierali się odwiedzić Murdocka. Żołądek zacisną mu się.  
-Kawa wystarczy. 
Usiadł przy stole, a po chwili dostał parujący kubek z czarnym płynem. Rozkoszował się jego smakiem, starając się o niczym nie myśleć, ale one same krążyły wokół jego ulubionego pilota. Zastanawiał się, jak dostać się do szpitala. Nie był tak poszukiwany, jak w śnie, ale nadal wojsko go ścigało. Znał siebie i swoje plany. Podejrzewał, że pod podłogą ukrywał między innymi fałszywe dokumenty.  
Zastanawiał się, czy podszyć się pod lekarza, prawnika, pracownika telekomunikacji, elektryka, wojskowego jak to miewał w zwyczaju Buźka. To jemu oddał wyciąganie Murdocka, bo oboje potrzebowali tego. Czegoś, co mimo całego bałaganu umacniało ich przyjaźń. Sprawdzało się, mimo szaleństwa kapitana trzymali się razem i doskonale się rozumieli.  
Wojsko nie spodziewało się wizyty zbiega w VA, co ułatwiało mu robotę. W jego fałszywych wspomnieniach Lynch i Decker zaglądali do szpitala, aby sprawdzić, czy Murdock udawał i czy ktoś z Drużyny A go odwiedzał.  Otrząsnął się. 
-Jak skończysz jeść, to ruszamy. 
Przeczłapał się z powrotem do sypialni i uklękną po prawej stronie łóżka, aby odsunąć parę desek. Wyciągnął ze skrytki kilka paszportów i praw jazdy na różne nazwiska. Przeglądał je, aby wybrać te najbardziej pasujące do zadania. Lubił wczuwać się w rolę, którą kreował. Dlatego do każdego nazwiska miał przygotowaną całą historię postaci i różne dokumenty. Wyciągnął cygaro i zapalił je. Zaciągnął się ulubionym dymem, lekko uśmiechając się. Pierwszy raz od “śmierci” Buźki i B.A-ia i pewnie od swojego postrzału poczuł lekką fazę.  
Wszystko, oprócz jednego prawa jazdy schował z powrotem do skrytki. Z szafy wyciągnął zestaw do charakteryzacji, aby dorobić sobie bokobrody i gęste wąsy, aby wyglądać jak Steve Jones na zdjęciu. Wyciągnął prosty, ale elegancki, brązowy i drogi garnitur. Białą koszulę pozostawił pod szyją rozpiętą, a w kieszeń na piersi włożył czerwoną chusteczkę. Czuł dumę ze swojego dzieła. Usłyszał pukanie, więc wziął swoje kule i przy ich pomocy podszedł do drzwi. Otwierając je, czekał na reakcję kobiety. 
-Jedzie... 
Carla zamarła. Nie rozpoznała mężczyzny przed sobą i nie wiedziała, jak dostał się do pokoju jej podopiecznego. Zastanawiała się, czy powinna się go obawiać. Usłyszała wesoły i z zadowoleniem niezbyt głośny śmiech. 
-Więc nadal potrafię zaskoczyć. 
Odetchnęła z ulgą, rozpoznając głos.    
-Hannibal. 
Roześmiała się. Nie znała Smitha, więc nie wiedziała do czego był zdolny. W dobrym humorze zeszli do garażu, ale do V.A. jechali już w milczeniu. Smith zastanawiał się, co zostanie w sali i czy rozpozna pilota. Velaquez rozumiała i nie przeszkadzała mu. Pod szpitalem pomogła Hannibalowi wysiąść i odprowadziła do drzwi.  
Po powrocie do samochodu, obserwowała go wchodzącego. Martwiła się, jak realne spotkanie z postaciami z jego głowy wpłynie na niego.  Pozostało jej tylko czekać, a po jego powrocie wesprzeć. Niby poprzedniej nocy uspokoił ją, że nie chciał się zabić, ale czuła, że miał zachwianą równowagę psychiczną. Czekała na niego z ogromnym niepokojem. 
Hannibal patrzył na znajomy szpital z uciskiem na sercu. Za chwilę miał spotkać się z człowiekiem, który go nie znał, a w jego umyśle przyjaźnili się. Zastanawiał się, jak zareaguje na jego widok. Nie potrafił przewidzieć zachowania szalonego pilota. Oszukiwał siebie, że miał tam dobrą opiekę. Zdarzało się, że traktowano ich na zwykłych świrów, nie mających uczuć. 
A w budynku przed nim przebywali żołnierze, którzy narażali swoje życie za kraj. Za to nie otrzymali odpowiedniej opieki. Wszedł do środka, aby po krótkim spacerze stanąć przed dyżurką.  Pielęgniarka spojrzała na siwowłosego mężczyznę z wąsem, opierającego się na kulach. Zapytała bez zainteresowania.  
-W czym mogę pomóc? 
-Szukam syna mojej kuzynki. 
Zobaczyła czarujący uśmiech. Gdyby spojrzała w jego oczy, dostrzegła obawę.  
-Jak nazywa się pacjent? 
-Kapitan Murdock. 
-Proszę poczekać. 
Sprawdziła na liście pacjentów, co jej chwilę zajęło. 
-Mam. 
Zmarszczyła brwi. 
-Ale według akt nie ma rodziny. 
Smith nie miał zamiaru dać się wyprowadzić z równowagi. Przygotował sobie wszelakie potrzebne mu odpowiedzi. 
-Lata temu wyjechałem do Australii i dopiero niedawno wróciłem do kraju i dowiedziałem się o śmierci kuzynki oraz twujostwa i próbowałem ustalić, co się stało z malcem... 
Uśmiechnął się. 
-Widziałem go ostatni raz, gdy miałem rok. Chciałbym go zobaczyć i zatroszczyć się o syna mojej kuzynki.  
Kobieta westchnęła. Wstała, aby wyciągnąć akta pacjenta i zaczęła je przeglądać. Wahała się. 
-Dwa lata temu miałem poważny wypadek i ta podróż to była straszną męczarnią, ale muszę odnaleźć moich bliskich. 
W jego głosie było słychać irytację, ból, ale i zmęczenie.  
-No dobrze. Poproszę pańskie nazwisko. 
-Steve Jones. 
Przyjrzała mu się z niepewnością. 
-Proszę przygotować się na szok.  Jego stan jest poważny.  
To go przeraziło. Chciałby jak najszybciej pobiec do sali pilota.  
-Spokojnie. Chcę go tylko zobaczyć, upewnić się, że jest cały i bezpieczny. 
Starał się ukryć zdenerwowanie i strach. Kobieta przywołała szczupłą, blondwłosą pielęgniarkę. Smith podejrzewał, że gdyby z nim był Buźka, albo gdyby zabierał przyjaciela to spróbowałby ją zbajerować. Ze względu na jego ograniczenia szli powoli. Serce biło mu coraz mocniej. Strach stał się najsilniejszy, kiedy stanęli przed drzwiami pokoju 104. Pielęgniarka wyciągnęła klucz z kieszeni fartucha i otworzyła drzwi. Wyglądała na zmartwioną.  Nachyliła się w jego stronę. 
-Biedny pan Murdock. Nikt go nie odwiedza.  
Skinął głową i wszedł do środka i zamarł. Nie tego się spodziewał. W niewielkim pomieszczeniu oprócz łóżka, szafy, nocnej szafki panowała pustka. Żadnych osobistych rzeczy pacjenta, żadnych gier, żadnych dowodów szaleństwa. Zbliżył się do łóżka, a na nim zobaczył kupkę kości, otoczone obwisłą skórą, ubranego w szarą podkoszulkę i dresowe spodnie. Ledwo go rozpoznał. Nigdy nie wyglądał tak źle. Chociaż wyglądał na wycofanego jak go po raz pierwszy zabierali ze szpitala, czy po śmierci Pecka i Baracusa. To łamało mu serce. 
-Murdock. 
Łzy popłynęły po jego policzkach. Podszedł bliżej. Wtedy wróciła blondynka z prostym krzesłem. Postawiła je przy nim. 
-Proszę sobie usiąść.  
Szybko ulotniła się.  Przysiadł na łóżku, odstawiając kule, Chciał przyjrzeć się pilotowi., który wyglądał jak kupka nieszczęść.  
-Murdock? 
Położył rękę na ramieniu kapitana. Zabolał go brak reakcji, chociaż spotykał się z takim zachowaniem pilota, ale ciężko było patrzeć na jego cierpienie.  
-Proszę, odezwij się.  
Zrozumiał, że patrzył tylko na ciało, a dusza była uwięziona gdzieś w środku, w jego własnym i bezpiecznym świecie. To jeszcze bardziej łamało mu serce. 
-Tak mi przykro kapitanie. 
Czuł się winny. Gdyby był w pobliżu, to sytuacja wyglądałaby inaczej. Zająłby się razem z Peckiem i z zmarłym Baracuem. To oni stali się jego kotwicą. Razem z Buźką podtrzymywali jego fantazję, a B.A. sprowadzał go na ziemię i to brutalnie.  
-Och Murdock 
Pogładził ją po ramieniu. Nie panował nad łzami, płynącymi po jego policzkach. 
-Kapitanie. Wróć do nas.  
Spojrzał w stronę drzwi, gdzie stał siwowłosy, wyskoki mężczyzna w średnim wieku ubrany w lekarski kitel. Od razu rozpoznał doktora Richtera, z którym we śnie współpracował za plecami pilota. W jego oczach zobaczył zmartwienie.  Nie wiedział, ile czasu tam stał i co słyszał, chociaż to go nie obchodziło  
-Pan Jones? 
-Co mu się stało? 
Lekarz podszedł bliżej.  
-W taki stanie trafił do nas.  Od dziesięciu lat próbuję wyrwać go z jego świata. Bezskutecznie.   
-Zabraliście mu ukochane niebo.  
Wyrwało mu się, a nawet tego nie zauważył. Richter przyjrzał mu się uważnie. Rozszyfrował nieznajomego. Wiedział, że to nie wuj Murdocka. Coś mu mówiło, że miał przed sobą żołnierza, który najprawdopodobniej służył w Wietnamie i pewnie stamtąd znali się. Zauważył, że stan jego pacjenta wzbudził w przybyszu ogromne emocje. Widział ogromną troskę w jego głosie, ale i w oczach. Pewnie wcześniej latali razem. 
Zastanawiała go jeszcze jedna rzecz. Dostrzegł ojcowskie gesty. Od samego początku stał w drzwiach i obserwował. Chciał pomóc Murdockowi, ale wyczerpał wszystkie dostępne możliwości. Nie potrafił rozgryźć Jonesa, ale wzbudził jego zaufanie. Miał przeczucie, że nieznajomy mógłby pozytywnie wpłynąć na jego pacjenta. Tym bardziej gdyby jego podejrzenia sprawdziły się i okazałoby się, że to ojciec pilota.  
Prawda była zupełnie inna. W swoich snach czasami czuł się jak ojciec trójki chłopców, a może nawet jednej córki. Nie potrafił tego wyjaśnić. Chociaż z drugiej strony rozwiązywał ich konflikty i dawał nie zawsze jawne wsparcie. Chciał, aby mu ufali i zawsze starał się wiedzieć więcej, niż mu mówili. 
-Tak mi przykro kapitanie.  
Nie obchodziło go, że ktoś go obserwował.  
-Zaopiekują się tobą i Buźką. Obiecuję ci to. Jeszcze zbijesz się w niebo.  
Lekarz uśmiechnął się. Zaczął coraz bardziej wierzyć, że jego wizyty i troska mogłyby pomóc. Czytał akta pilota i znał jego wyczyny. Miał nadzieję na wyciągnięcie go z tego stanu. Poniósł klęskę, ale nie chciał się poddać. Mim opustki w oczach Murdocka, zobaczył w nim coś niezwykłego. Postanowił zaufać swojemu instynktowi. Zostawił ich samych. 
Hannibal obserwował wychudzone ciało pilota. Zaczął zastanawiać się, jak go podkarmić, bo patrzył na skórę i kości. Z dawnego człowieka pozostała kupka nieszczęść. Planował działać, aby ratować go. Nie miał zamiaru go porzucać.  
-Znajdę Buźkę. Obiecuję. Będziemy wyciągać cię stąd. Polecisz, zobaczysz.  Jak w moim śnie. Mimo szaleństwa byłeś moim szaleństwem.  
Zaczął zastanawiać się, co było lepsze. Dziesięć lat egzystencji i marnej wegetacji. Czy trzydzieści lat życia w szpitalu odstawiając większe szaleństwo niż w rzeczywistości i nielegalnymi przepustkami, aby towarzyszyć przyjaciołom podczas misji, aby postradać zmysły po śmierci dwójki z nich i odebrać sobie życie poprzez poderżnięcie gardła. Najprzyjemniejsza była pierwsza i najmniej realna wizja. Szczęśliwe życie u boku kobiety podzielającej jego zainteresowanie do adrenaliny i posiadanie dwójki dzieci. 
Chociaż w jego wizjach zaznał trochę życia, zamiast tylko leżeć i patrzeć się w ścianę.  Smith zaczął pragnąć, aby tamten świat jakimś cudem stał się prawdziwy. Zamknął oczy, aby skupić się na fałszywych wspomnieniach. Między innymi na poznaniu Amy Allen. Reporterka wynajęła ich, aby w Meksyku odnaleźli jej zaginionego kolegę po fachu. Gdy oficjalne poszukiwania nie dały jej żadnego namiaru, złapała się ostatniej deski ratunku.  
Odwiedziła w VA, aby porozmawiać z przebywającym na oddziale psychiatrycznym Murdockiem, który służył z Drużyną A w Wietnamie, a oficjalnie po ich aresztowaniu nie utrzymywał z nimi żadnego kontaktu. Kiedyś przyznała się, że przeraził ją swoim szaleństwem, ale jednocześnie współczuła mu. Pomimo to posłuchała go i czekała w nocy w zaułku niebezpiecznej dzielnicy, spotykając tylko jakiegoś pijaczka. 
Noc spędziła w samochodzie, a rankiem obudził ją starszy chińczyk, pan Lee, mający dla niej wiadomość od Drużyny A. Uważała go za bardzo nieprzyjemną osobę. Dwa dni później niespodziewanie na jej parkingu pojawił się wraz z B.A-iem. Uparła się, aby z nimi lecieć. Była świadkiem, jak uśpił swojego sierżanta, wściekającego się na myśl o lataniu, ucieczki przed wojskiem. Pamiętał jej panikę w oczach, gdy zdała sobie sprawę, że to Murdock zasiadał za sterami maszyny.  
Chciała brać aktywny udział w poszukiwaniach i zdobywaniach funduszy, bo nie zgromadziła całej potrzebnej sumy. Znowu kręcili “Kozaczki i bikini”. Buźka potrafił wszystko wpleść w scenariusz tego pornosa, nawet ciężki sprzęt. Uratowali Massey’a, a jej tak się spodobało, że ich zaszantażowała ich i stała się cenioną członkinią Drużyny A. Jedną z nich i częścią ich szalonej rodziny. 
Przyszedł mu do głowy plan. Postanowił zajrzeć do redakcji L.A. Courier Express i poprosić Amy o pomoc w odnalezieniu “jego” porucznika. Musiał tylko wymyślić historię, dlaczego go szukał. Uśmiechnął się. Złapał kule i przy ich pomocy wstał. Pochylił się nad pilotem.  
-Jeszcze cię odwiedzę. Zobaczysz Murdock. 
Głos drżał, a łzy nadal płynęły po jego policzkach. Ruszył do wyjścia. Bez problemów opuścił budynek szpitala. Szedł parkingiem, pracując nad opowieścią dla dziennikarki, kiedy usłyszał głos. 
-Hannibal... 
Carla podeszła do niego. Dostrzegła łzy. 
-Wszystko w porządku? 
Nie odpowiedział. Zrozumiała. Podejrzewała, że stan pacjenta mógł być poważny. Szła koło Smitha. niepewnie, gotowa w razie czego go asekurować. Wsiedli do samochodu. 
-Słuchaj, zajedziemy do L.A. Courier Express. 
Zaciekawił ją. 
-Porozmawiasz z reporterką Amy Allen i poprosisz o spotkanie w moim imieniu.  
Wyciągnął cygaro, odgryzł końcówkę, wypluł ją i włożył je do ust, szukając zapalniczki. Znalazł ją w kieszeni marynarki. Zapalił je i zaciągnął się dymem. Następnie wydobył z kieszeni chusteczkę i otarł łzy. Nie lubił pokazywać ani swoich emocji ani słabości.  
-Danny Bishop poprosi o pomoc w odnalezieniu mężczyzny mogącego być jego synem. 
Spojrzała na niego z zaskoczeniem 
-Tak odnajdziemy Buźkę bez niepotrzebnego ryzyka. Chociaż gdzie tutaj zabawa. 
Miała wziąć udział w przygodzie, co ją ucieszyło 
-Dlaczego teraz go szuka? 
-Śmiertelna choroba.  
Pojechali pod wskazaną przez niego redakcję, a Velaquez wykonała prośbę podopiecznego i odnalazła Allen. Umówiły się na spotkanie we wczesnych godzinach wieczornych w mieszkaniu wynajmowanym przez Coopera(Smitha). Wróciła do samochodu, aby ruszyć do domu. Oboje milczeli. Hannibal nie czuł się najlepiej. Ta wycieczka wyczerpała jego siły. Zamknął się w sypialni i położył się na łóżku. Musiał stworzyć wiarygodną historię dla Amy 
O porzuceniu ciężarnej żony, nie wiedząc o jej stanie. Po wielu latach dowiedział się, że urodziła i oddała syna. Poszukiwał go, ale nie potrafił ustalić, gdzie przebywał dzieciak. Zastanawiał się, jaki niby imię nadała mu matka. Zapalił kolejne cygaro. Uwielbiał sobie żartować, więc postawił na Rodericka tak jak Decker. To go miało bawić.  Bishop odnalazł ślad syna, który się urwał i tylko ona mogła pomóc. 
Amy znał tylko ze swoich snów, więc musiał zachować ostrożność.  Nie mógł jej zaufać, chociaż chciałby. Prawdziwa Amy mogła być zupełnie inną osobą i ta nie stałaby się członkiem ich Drużyny. Nawet nie wiedział czy nie spotkał jej przed znalezieniem się w szpitalu. Dlatego nie pozbył się charakteryzacji.  
Starał się wrócić do równowagi po wizycie w VA. Nawet kiedy Velaquez zawołała go, pozostał w pokoju. Cały czas przed oczami miał Murdocka. Chciał go ratować, ale wiedział, że sam nie miał na to szans. Potrzebował swoją prawą rękę ze snów i najlepszego przyjaciela pilota. Zdawał sobie sprawę, że Buźka będzie potrzebował jego wsparcia oraz okazania zainteresowania i troski. Pokazania mu, że kogoś obchodził. Zależało mu na nim i będzie musiał go o tym przekonać.  
Przygotowywał się do ciężkiej i żmudnej pracy. Chciał zająć się Murdockiem i Peckiem oraz dowiedzieć się, jak miała się matka Baracusa. Nie bał się wyzwania. Jedynie musiał postarać się, aby zapanować nad emocjami i umieć przekonać dziennikarkę, aby mu pomogła. O osiemnastej usłyszał dzwonek do drzwi, a po kilku minutach pukanie do drzwi. Carla powiadomiła go o przybyciu panny Allen.