Zobaczył ulgę na twarzy Murdocka.
-Jesteście ze mną?
Baracus spoglądał na nich niepewnie. Nie przyznawał się do tego, ale lubił Szalonego Głupca i troszczył się o niego. Gdyby nie ciągłe usypianie go, czy nokautowanie oraz zbyt częste głupie gadanie Murdocka. W głębi chętne poddawał się szalonym planom Hanniabala, ale nie miał zamiaru nikomu zdradzać, jak w głębi je lubił i ich potrzebował. Ukrywał to przed wszystkimi. Tak jak to, że nie wytrzymałby bez tych szaleńców. Przywiązał się do nich. Nie chciał też rezygnować z pomagania innym. Uwielbiał ten aspekt ich pracy. Chociaż z drugiej strony lubił też spuścić porządne lanie kilku draniom.
-Wchodzę.
Baracusa nie zaskoczył szeroki uśmiech Barana. Wiedział, że bał się porzucenia przez nich z powodu swojego wątpliwego zdrowia psychicznego, mówiąc najłagodniej. Bosco czuł, że lata spędzone jako drużyna w Wietnamie, trzymanie się razem będąc zbiegami i najemnikami, spowodowały, że po powrocie z wygnania stali się jednostką wojskową i jedną, wielką, szczęśliwą rodziną. To wszystko umocniło ich relacje. Templeton chciał zwrócić uwagę chłopaków.
-No dobrze.
Peck odetchnął z ulgą. Obawiał się reakcji B.A-ia, a raczej tego, że bez Hannibala odejdzie. Czuł, że staną przed naprawdę trudnym zadaniem, ale nie miał wyjścia. Murdock ich potrzebował. Był zadowolony.
-Tylko teraz ja jestem szefem.
Przerażało go to. Miał podejmować najważniejsze decyzje i to od niego miał zależeć przebieg misji. Musiał zacząć planować działania. Czekało go przejęcie roli Hannibala, co nie było łatwe. Jedyne czego najbardziej się bał, to że Murdock mógłby zginąć z rąk B.A-ia, bo mu nie udało się zażegnać konfliktu między nimi. Musiał jednak porozmawiać z byłym dowódcą i jeśliby nie namówiłby go do powrotu, to poprosiłby o wskazówki. Znalazł się w nowej, bardzo niespodziewanej sytuacji i nie umiał się w niej odnaleźć, ale nie mógł zawieść przyjaciół.
Na razie zakazał chłopakom komukolwiek mówić o odejściu pułkownika. Zgodzili się, bo sami musieli oswoić się z nową sytuacją, w której się znaleźli. Maggie przysłuchiwała się całej rozmowie i czuła ogromną dumę ze sowich "synów". Szybko podjęli decyzję, co robić dalej. Wiedziała, że dadzą sobie radę i miała zamiar ich wspierać. Czekała ją też trudna rozmowa z mężem. Nie zatrzymała ich, gdy po pierwszych ustaleniach szybko wyszli. Wiedziała, że potrzebowali czasu, aby pogodzić się z nową sytuacją.
Murdock wrócił do swojego domu, gdzie czekała na niego Amy. Dziennikarce wystarczyło jedno spojrzenie na zmartwioną twarz Murdocka, aby wiedzieć, że coś się stało. Na pewno nie chodziło o nową misję, bo to raczej go ucieszyło. Próbowała coś z niego wyciągnąć, ale ten uparcie milczał albo twierdził, że wszystko w porządku.
Szybko doszła do wniosku, że to miało coś wspólnego z dziwnym zachowaniem Smitha po jego wypadku. Zadzwoniła do niego, aby dowiedzieć się, co się stało. Ten kazał jej porozmawiać z mężem i szybko się rozłączył. Kompletnie nie rozumiała sytuacji, ale nie miała zamiaru odpuszczać, bo tu chodziło o jej rodzinę. Postanowiła wydobyć prawdę z pilota. Naciskała na niego przez resztę dnia, aż wieczorem wybuchł.
-Pułkownik nas porzuca. Chce zakończyć Drużynę A.
Poderwał się z kanapy, na której siedzieli i niby oglądali film. Uciekł do pokoju gier, gdzie dopadł swój ulubiony automat i zaczął grać, aby zapomnieć o tym dniu, ale nie potrafił się skupić. Zaczął nerwowo spacerować po pomieszczeniu. Amy siedziała w ogromnym szoku. Ponownie powróciła myślami do dziwnego zachowania Smitha po wypadku w magazynie.
Od męża dowiedziała się, że Hannibal uderzył się w głowę po przewróceniu krzesła i stracił przytomność. W ten sposób chciał uchronić się od latających w powietrzu kul między innymi jego chłopaków, ale to się źle skończyło. Czuła, że nie stracił zaufania do nich, a raczej coś go dręczyło. Nie potrafiła zrozumieć decyzji Smitha.
Wiedziała, że nie raz stawał naprzeciwko niebezpieczeństwa i nie o to chodziło. Wiedziała, że ukrywał swoje obawy i uczucia, jak przystało na dobrego żołnierza, ale ona i Maggie wyciągną od niego całą prawdę. Udała się za mężem do pokoju zabaw, gdzie pilot nadal nerwowo krążył. Nie zauważył jej. Usiadł na kanapie i uruchomił swoją ulubioną konsolową grę. Usiadła obok niego.
-I co dalej?
Nie spojrzał na nią.
-Nie może mam zakazać dalej być Drużyną A. My nią jesteśmy...
Nie musiał jej tego mówić ani kto stał się ich nowym dowódcą.
-Biedny Buźka. Będzie miał ciebie, B.A-ia i mnie na głowie.
-To prawda.
Uśmiechnęła się.
-Już mu współczuję.
Roześmiali się
-Ciekawe, jak będziemy usypiać B.A-ia.
Pierwszy raz tego wieczoru Murdock rozluźnił się. Amy objęła go czule i przycisnęła do siebie tak mocno, że upuścił pada.
-Wiem, że bez Hannibala będzie dziwnie, ale nadal będziemy pracować razem. Buźka ci ufa.
Na ekranie pojawił si “game over”.
-Przez ciebie pregrałem.
Oderwał się od żony i powrócił do grania. Amy wiedziała, że nie miała szans oderwać go od konsoli. Zostawiła go samego. Odnalazła swoją komórkę, usiadła na kanapie i zadzwoniła do Pecka. Podczas rozmowy w jego głosie usłyszała panikę z powodu czekających ich zmian, ale nie chciał rozmawiać. Wymigał się, że bawił się z córkami, które z niecierpliwością na niego czekały. Czuła, że ją zbył. Dalej już nie próbowała dzwonić, tylko zaczęła wspominać swoje początki w ich Drużynie.
Smith dalej siedział na suszarce i zastanawiał się, co ze sobą zrobić i czym powinien się zająć. Nie wyobrażał sobie siedzenia w domu albo aby zajmować się pielęgnacją czy uprawą ogródka. Potrzebował adrenaliny, czegoś, co nie pozwoliłoby mu zasiedzieć się i zniedołężnieć. Lubił spokojne wieczory z Maggie i spotkania całej rodziny, ale to mu mogło nie wystarczyć. Kochał swoją pracę i fazę. Rozważał różne zawody, nie słysząc, że ktoś wszedł i usiadł przy nim i że była już późna godzina.
-Hannibal?
Smith poskoczył. Spojrzał z szokiem w oczach, a po chwili odetchnął z ulgą, bo rozpoznał Pecka. Usiadł z powrotem na suszarkę. Templeton dostrzegł, że obok siebie miał zmęczonego życiem starca.
-Co cię sprowadza poruczniku?
Chłód w głosie prawie już byłego dowódcy nie zraził blondyna.
-Mam dla ciebie wiadomości...
Nie skończył, bo z zaplecza wyszli Murdock i Baracusa nie odzywając się, ale chcąc wesprzeć “nowego” dowódcę.
-Rozmawialiśmy z chłopakami i podjęliśmy wspólną decyzję...
Peck wziął głęboki wdech, aby przygotować się na konfrontację ze Smithem.
-Rozumiemy, że masz swoje lata i uderzyłeś się mocno w głowę i straciłeś fazę...
Zawahał się pod ostrym spojrzeniem starszego mężczyzny, ale wystarczyło jedno zerknięcie na przyjaciół i dostrzegając nadzieję w oczach pilota. Robił to nie tylko dla siebie, ale też dla nich.
-Ale nie możesz decydować za nas. Jesteśmy drużyną od wielu lat. I czym mielibyśmy się zająć? Mamy trafić do nowych jednostek? Czy zacząć żyć w cywilu?...
Hannibal chciał się wtrącić, ale B.A. mu na to nie pozwolił.
-Nie przerywaj mu.
Buźka skiną głową w stronę czarnoskórego faceta w geście podziękowania, a potem z powrotem skupił się na dowódcy, aby kontynuować swoją przemowę.
-Razem stworzyliśmy Drużynę A i nie możesz zabronić nam dalej działać. Jesteś zmęczony? Proszę bardzo, ale my zostajemy przy naszej pracy i nie zmusisz nas do porzucenia tego, co robimy. Drużyna A będzie przyjmowała kolejne zlecenia.
Pułkownik zrozumiał, że jego plan rozpadł się. Chciał ich chronić, a oni nie mieli zamiaru zrezygnować z niebezpiecznej pracy. Poderwał się.
-Nie możecie. Zabraniam wam...
-Nie możesz -stwierdził Baracus srogim tonem. -Przestajesz być naszym dowódcą. To Buźka nim się staje i nic na to nie poradzisz.
W Smithcie gotowało się.
-Tu nie chodzi o mnie, a o was. O wasze bezpieczeństwo...
Emocje brały nad nim górę. Nie chciał ich ujawnić przed nimi i kiedy zdał sobie sprawę, że wszystko zaczęło zmierzać w złą stronę, urwał w połowie zdania. Wyszedł zanim spróbowali go powstrzymać. Pozostali spoglądali na siebie nie rozumiejąc nic z tego, co usłyszeli. Nie wiedzieli, o co Hannibalowi chodziło. Murdock wystartował, aby dogonić Smitha.
-Pułkowniku.
Biegł za nim .
-Pułkowniku.
Zbliżył się do niego, złapał go za ramię i zmusił, aby spojrzał na niego.
-Możesz nam to wyjaśnić? Co miałeś na myśli?
Hannibal patrzył w pełne ufności oczy swojego pilota i coś w nim pękło.
-Ile to lat narażam was przez swoją fazę? Ile razy prawie zginęliście podczas naszych misji?
-Zdarzało się, ale idziemy dalej i będziemy szli dalej. Pomagamy tym, którym nikt inny nie pomoże. Przy tym świetnie się bawimy. I czego chcieć więcej? Jesteśmy razem. Nawet nasz wielki niedźwiedź jest za utrzymaniem Drużyny A. Nic z tym nie zrobisz. Pamiętasz jak Buźka po zaręczynach pod naciskiem swojej narzeczonej Elizabeth odszedł. Zrezygnował z pracy z nami. I ile wytrzymał?
Hannibal uśmiechnął się, przypominając sobie tamte wydarzenia. Popierał decyzję Pecka, skoro to miało to dać mu upragnione szczęście i rodzinę, to wspierał go.
-Zastąpiłeś go i poszło ci dużo lepiej, niż gdy Buźka uzyskał fałszywe ułaskawienie.
-Ale wrócił po miesiącu, bo nie wytrzymał...
Murdock cały czas patrzył z nadzieją, że przekona dowódcę do zmiany decyzji.
-Rozumiem, że prawie zginąłeś i jesteś zmęczony dowodzeniem przez tyle lat, ale ja nie chcę zostać sam, a tak się stanie.
Pilot błagalnie spojrzał na Smitha.
-Nie chcę pracować z nikim innym. Nikt też nie pozwoli mi latać, bo jestem szalony, mam na to papiery i szesnaści lat mieszkałem w szpitalu psychiatrycznym.
Pułkownik nie mógł patrzeć na zdezorientowanego i przestraszonego Murdokcka. O tym w ogóle nie pomyślał. Jego kapitan kochał latać. Dlatego wyciągnął go ze szpitala, gdy nie mogli do niego dotrzeć i wsadzili go do samolotu. Dlatego też pozwolił mu latać. Wiedział też, że jest świetny i poradzi sobie we wszystkich warunkach. Chociaż z drugiej strony to było bardzo wygodne, bo pozwalało im to szybciej dotrzeć do klienta. Jedyny problem to strach B.A-ia przed lataniem, ale i na to znalazł sposób działający w specyficzny sposób.
Większość osób nie potrafiło dostrzec w nim nic poza szaleństwem, a on był bardzo złożony. Istniała możliwość, że nikt normalny nie zatrudniłby go, a tym bardziej nie posadziłby za sterami. Chłopaki miewali swoje zdanie, ale zawsze później szli za planem. Czuł, że tym razem i po raz pierwszy nie poddadzą się jego woli i czekała go poważna bitwa.
Postanowił przedstawić im rozsądne argumenty, co mu się nie zdarzało. Wrócili do pralni, gdzie pozostali stali otępiali. Zaprosił ich następnego dnia na kolację, aby omówić sytuację, a tak naprawdę chciał ich przekonać do swoich racji. Chociaż z drugiej strony sam nie był przekonany do własnego planu, a to mogło go zgubić podczas konfrontacji. Kiedyś miał autorytet, ale ostatnio go stracił.
Wrócił do domu dobrze po północy, a tam czekały na niego zaniepokojone Amy i Maggie. Dziennikarka po wyjściu męża, który chwilę wcześniej odebrał telefon od Buźki, zadzwoniła do lekarki, a następnie pojechała do niej. Obie postanowiły dowiedzieć się, co spowodowało tak drastyczną decyzję. Niedowierzały, że chciał odejść na emeryturę. To nie pasowało do niego.
Dlatego postanowiły od razu zmusić go do rozmowy.
Znali go na tyle dobrze, aby wiedzieć, że spróbuj się im oprzeć, ale i one nauczyły się przez lata, jak zmusić go do zwierzeń. Hannibal czuł, że nie uniknie konfrontacji z dwoma kobietami Drużyny A. Westchnął, nie wiedząc co go czekało. Stał przed paniami, siedzącymi, czekając na reprymendę albo próbę przekonania, aby nie rozwiązywał Drużyny. Pytanie Amy go zaskoczyło.
-Co wydarzyło się w magazynie? Przestałeś ufać chłopakom?
Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Nadal był gotowy powierzać swoje życie chłopakom. Nawet nie wiedział, jak coś takiego mogło przyjść jej na myśl. To nie im nie ufał, tylko sobie. Nie potrafił spojrzeć na kobiety, więc spuścił wzrok i wpatrywał się w podłogę. Amy przez tyle lat potrafiła dostrzec te rzadkie chwile, kiedy Hannibal odsłaniał się. Amy wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Maggie i wiedziała, że i ona domyśliła się prawdy.
-Tu chodzi o ciebie.
Lekarka podeszła do mężczyzny, złapała go za prawą rękę i zaciągnęła go na kanapę i posadziła go na niej. Złapała go za ręce i usiadła na kanapie. Spojrzała mu głęboko w oczy i pogłaskała go czule po policzku.
-Pamiętasz, co ci powiedziałam, jak zaczęliśmy się spotykać? Nie musisz sobie ze wszystkim radzić sam. Od tego masz mnie i swoją rodzinę. Zaufaj mi. Nam...
Wskazała na dziennikarkę.
-Jesteśmy tu dla ciebie. Wszyscy widzimy, że coś jest nie tak.
Smith nie wiedział, co powiedzieć. Od kiedy zaczął się spotykać z Maggie oprócz surowej, twardej i odważnej lekarki dostrzegł jej łagodną stronę. Troską i miłością otoczyła jego i chłopaków, traktując ich, jak synów, a ich dzieci zapełniały dom śmiechem. Kiedy on, albo Buźka, albo B.A., albo Murdock zamykał się albo wycofywał się, a łagodność nie działała, to stanowcza i władcza lekarka umiała do nich dotrzeć.
Coś w nim pękło. Ciężar, który nosił nie dawał mu spokoju. Poczekał, aż Amy przysiadła na fotelu, próbując powstrzymać łzy. Ze szczegółami opowiedział oba swoje sny. Najpierw ten, gdzie Baracus i Peck zostali zastrzeleni, a Murdock po pół roku popełnił samobójstwo. Następnie drugi gdzie Drużyna A nie istniała, a oni ni służyli razem. Przyznał się, że za każdym razem wierzył w jego prawdziwość, co spowodowało jego załamanie.
Czekał, aż panie go wyśmieją, ale nic takiego nie nastąpiło. Amy i Maggie zrozumiały, że realistyczne koszmary wpłynęły na starszego mężczyznę. Hannibal przyznał się z niechęcią, że to, co zobaczył podczas snu mogło być jego najbardziej ukryte lęki, czy nękające go od lat pytania. Nie raz zastanawiał się, jak wyglądałoby ich życie, gdyby nie trafili do jego jednostki.
Dziennikarka zastanawiała się nad tym, czy jej przyjaciołom nawet po poznaniu motywów Hannibala, zrezygnowaliby? Przypomniała sobie, jak uczyli ją, aby przygotowywać się na śmierć w razie czego i pogodzenie się z tym. Nie raz stawali przed obliczem śmierci, a i tak nie przestawali podejmować kolejnych misji. Spojrzała na pułkownika.
-Wiesz, że nieważne, co powiesz, on i tak zrobią, co będą chcieli. Mimo starć uwielbiają siebie. Uwielbiają też fazę. Kochają adrenalinę. Ja też to kocham i od czasu do czasu chętnie dołączam do was. I będę to robiła.
To dało Smithowi do myślenia. Kobiety nie mogły patrzeć, jak się dręczył. Dochodziła czwarta nad ranem. Wiedziały, że nie zasną, a mąż starszej kobiety był spięty. Postanowiły go rozluźnić. Zamówiły pizzę, uprzątnęły okrągły stół w salonie i wyciągnęły karty. Pułkownik niechętnie zgodził się na partyjkę pokera. Uważał, że kobity nie powinny grać w pokera, ale jak zwykle im uległ. Grali, jedli i dobrze się bawili. Oczywiście Hannibal popalał ulubione cygara.
Koło siódmej wszyscy usłyszeli dzwonek. Lekarka wstała i otworzyła drzwi. Uśmiechnęła się na widok trzech członków Drużyny A. Wpuściła ich do środka i zaprosiła ich do stołu na kolejne emocjonujące partyjki. Żołnierze uwielbiali razem grać, więc chętnie dołączyli do zabawy. Nagle B.A. krzyknął.
-Oszukujesz Buźka.
Peck zrobił niewinną minę.
-Ja? Skąd taki pomysł?
To jeszcze bardziej zdenerwowało Baracusa.
-Zawsze kantujesz. Nawet w Wietnamie to robiłeś.
Wskazał na dowódcę.
-Ty też Hannibal. Obaj jesteście oszustami.
Murdock chciał załagodzić sytuację.
-Uspokój się B.A..
-Nie wtrącaj się Baranie.
Panie obserwowały całą scenę, która prawie zawsze miała miejsce przy pokerze. Peck i Smith oszukiwali, a Baracus się wściekał, ale i tak razem grywali. Ale tym razem sytuacja nie była normalna. Chłopaki dobrze się bawili, ale napięcie między nimi było widoczne. Baracus, Murdock i Peck pierwszy raz tak stanowczo sprzeciwili się swojemu dowódcy i mieli zamiar się tego trzymać. Udało się uspokoić wściekłego sierżanta i wrócili do rozpoczętej rozgrywki.
Bawili się do jedenastej, a następnie każdy pojechał do siebie. Zostali tylko Smithowi, którzy wyszli na taras. Rozsiedli się na trzcinowej kanapie. Patrzyli na huśtawki, zjeżdżalnię i piaskownicę, wykonane przez Drużynę A. Nie musieli budować tylko broni. Urządzali wszystkie miejsca zabaw dla swoich pociech. Wrócili do rozmowy o koszmarach mężczyzny.
-A mnie nie szukałeś?
Lekarka udawała oburzenie.
-Przecież nie przyprowadziłem B.A-ia do ciebie...
Objął ją czule.
-Mimo, że ich nie znałem, a nasze przygody były tylko moim wyobrażeniem, to czułem ogromne przywiązanie.
-Bo byli prawdziwi, a to był sen. Nawet w nim nie potrafiłeś się ich wyprzeć.
Przytakną.
-Myślisz, że tak mogłoby być.
Maggie zastanowiła się. Czytała akta Baracusa, gdzie opisano jego porywczość, a do tego w Wietnamie dużo oficerów miało problem z czarnoskórymi. Traktowano ich podle, a ci widząc niesprawiedliwe traktowanie, stwarzali problemy i bywali nieufni. Zdarzało się, że czarnoskórych zostawiano bez skrupułów za linią wroga.
Murdock wspomniał, że Buźka sprawiał dużo problemów i nie potrafił nikomu zaufać. Zdarzało mu się robić, co chcieć i wpadać w tarapaty, a tym bardziej z ojcami i mężami czy partnerami kobiet z którymi filtrował czy romansował. Najpierw przez jego pancerz swoim uporem przebił się Hannibal, a potem B.A., Murdock a z czasem Amy, ona i jego żona. Przedarli się przez jego maskę. Gdyby nikt nie wskazał mu drogi, mógłby się pogubić i zejść na złą ścieżkę. Jeśli historie, które słyszała nie zostały podkoloryzowane, to dziwiła się, jak przetrwał czas w Wietnamie.
Buźka kiedyś po pijaku opowiedział w jakim stanie znaleźli Murdocka w szpitalu po raz pierwszy po ucieczce z Fordu Bragg. Kompletnie odcięty od rzeczywistości. To pasowało też do opisu pilota z jego snu. Tylko jej mąż mógłby wpaść na pomysł, aby człowieka, który ukrył się w swojej głowie posadzić za sterami. Możliwe, że gdyby nie zaczęliby go wyciągać i przebywałby cały czas na oddziale mógłby pozostać w zawieszeniu między życiem, a śmiercią. Jak dobrze zrozumiała do życia potrzebował latania, nieba. Murdock potrzebował Hannibala, Baracusa i Pecka, a oni jego.
Jeśli chodziło o jej ukochanego, to według niej nie przeżyłby samotnie dziesięciu lat w biegu. Raczej ze swoimi pomysłami zginąłby w ciągu kilkunastu miesięcy, maksymalnie po około trzech latach. To nie tak, że nie wierzyła w męża, ale dobrze go znała i wiedziała, że sam nie dałby rady prowadzić swoich gierek. Wiedziała, że kochał adrenalinę i potrafił iść w szalony plan. Oczywiście modyfikował go, gdy działo się coś nie oczekiwanego, ale to dawało mu wiele radości. Lubił niespodzianki.
To w nim kochała. Jego nieprzewidywalność, odwagę i upór i niepoddawanie się nawet w najgorszej sytuacji. Musiała tylko rozpalić na nowo niedawno zgasłą iskrę. Chciała, aby wrócił do tego, co tak kochał. Nie widziała, że w domu po drugiej stronie, gdzie mieszkał Murdock trójka przyjaciół zastanawiała się nad tym samym, ale nie mieli żadnych pomysłów, poza jednym. Najbardziej desperacka deska ratunku, na jaką mogliby wpaść.
Późnym popołudniem Buźka zadzwonił do bazy i załatwił miejscowym żandarmom załatwił szkolenie. Zapanowali kilka atrakcji na kilka najbliższych dni i zostawili namiary wojskowym. Ucieszyła go myśl o dobrym starym pościgu. Nie mógł się doczekać. Następne dwa dni należały do spokojnych, ku zaskoczeniu chłopaków. Nie wiedzieli, gdzie i kiedy zostaną zaatakowani. Byli tak samo niepewni, jak za czasów, kiedy byli ścigani.
Trzeciego dnia wybrali się razem do niewielkiego, ulubionego baru Amy na śniadanie. Maggie z wielkim żalem nie mogła się z nimi wybrać, ponieważ musiała odwiedzić chorą sąsiadkę, która była jej wieloletnią pacjentką w bazie. Pojechali szaro-czarnym Vanem z czerwonym paskiem. Tradycyjnie za kierownicą siedział B.A., a obok niego siedział Hannibal. Z tyłu, za dowódcą rozsiadł się Buźka, a obok niego na drugim na tylnym siedzeniu usadowiła się Amy. Między nimi na skrzynce przysiadł Murdock.
Dojechali pod bar, wysłuchując nowej osobowości pilota, czyli policjanta, a Baracus wściekał się na niego. Po zaparkowaniu Peck wyskoczył i wyciągał się, kiedy dostrzegł żandarmów i usłyszał syreny. Uśmiechnął się na ten widok. Wskoczył z powrotem do pojazdu i wraz z B.A-iem i H.M. udawali zaskoczenie. Nagle jeden z żołnierzy ich dostrzegł i krzykną.
-Tam są.
Inni spojrzeli w ich kierunku i kazali się im zatrzymać, a Buźka krzyknął
-Gazu B.A..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz