wtorek, 17 listopada 2015

Przyjaciel z Hiszpanii cz. V

Pięć dni po odnalezieniu Diego de la Vega otworzył oczy. Na początku obraz był rozmazany, ale po kilku minutach zaczął widzieć ostro. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował.             Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że jest w swojej sypialni i leży we własnym  łóżku. Po jakimś czasie dostrzegł śpiącego ojca. Starał się gwałtownie nie poruszyć prawą ręką, na której spoczywała głowa starszego mężczyzny. Zauważył, że ojciec jest zmizerniały. Pamiętał, że gdy podczas gorączki odzyskiwał przytomność, on zawsze siedział przy nim.
                 Podniósł głowę i spojrzał w stronę drzwi. Na progu zobaczył Bernarda. Prawie całe ciało pulsowało mu ostrym bólem, a najbardziej  bolała go głowa i prawa noga. Poczuł burczenie w brzuchu. Pokazał lewą ręką, że jest głodny. 
                Służący  uśmiechnął się i pobiegł do kuchni. Namówił kucharkę, aby przygotowała kleik dla młodego pana. Następnie zaniósł go na górę i patrzyła jak pacjent próbuje jeść lewą ręką.  Widząc jak jego pryncypał nie radzi sobie, pomógł mu, śmiejąc się. Gdy skończył go karmić, usłyszał.
                - Ojciec musi być bardzo zmęczony, skoro śpi tak mocno.
                Bernardo pokazał, że don Alejandro prawie cały czas tutaj siedzi. Na ustach młodego de la Vegi przez  ułamek sekundy pojawił się uśmiech.
                 - Ja chyba też się zdrzemnę.
                Służący dotknął jego czoła i pokazał, że gorączka spadła.  Po chwili wyszedł.  W salonie, po rozejrzeniu się, otworzył tajne przejście i wszedł do kryjówki. Zastępca Zorro rozsiodływał Tornado. Gdy dostrzegł przybyłego, spytał go.
                - Wszystko w porządku?
                Tamten kiwną głową.
                - Co robi don Alejandro?
                Bernardo pokazał, że śpi.
                - To dobrze. Będzie trzeba nakłonić go do odpoczynku. Mogę trochę poczuwać przy Diego...
                Po wyprawie był wesoły.
                -Nie dziwię się, że  ukrywa się pod maską. Ten komendant jest okropny.
                Niemy coś pokazał.
                - Uważasz, że  byli gorsi? Jak ten Monastario, który  doprowadził do narodzin czarnoodzianego banity?  Możliwe. Ale walka z kapitanem Lovato to czysta przyjemność.  A ten Garcia nigdy nie złapie  Zorro. Chociaż wczoraj będąc w hacjendzie, wspomniał, że Diego wspiera go w tym .
                Oboje byli rozbawieni.  Po chwili  Valesco spochmurniał.
                - Mam nadzieję, że wyzdrowieje.
                Zdjął przebranie i założył swoje ubranie. Dosiadł swojego konia i ruszył z wizytą do hacjendy. w tym samym czasie Bernardo wyszedł przez tajne przejście i usiadł na schodach, aby czekać na wezwanie. Cieszył się,  wiedząc że młody de la Vega przeżyje wypadek. Nasłuchiwał odgłosów konia.
                Kiedy do jego głosów dotarł stukot końskich kopyt, zaczął udawać że śpi. Przez bramę wszedł Garcia. Szturchnął służącego, który po chwili udawał przebudzenie.
                - Jak czuje się don Diego?
                Tępa mina mężczyzny przypomniała sierżantowi, iż ma do czynienia z głuchoniemym. Machnął ręką i ruszył na poszukiwania innego pracownika jego przyjaciela.  W kuchni znalazł gospodynię.
                - Czy może wiesz,  jak się czuje don Diego, senorita?
                - Nie wiem. Chyba nadal jest nieprzytomny.
                Żołnierz wydawał się przejęty stanem zdrowia przyjaciela. Nawet nie próbował niczego podkraść z kuchni.  Szybko odjechał.
                Zaraz po jego wizycie zjawił się Antonio.  Od razu został zaprowadzony do sypialni Diego. Posiedział z godzinę. Ze współczuciem patrzył na don Alejandro, oraz jego syna.  Obserwował uważnie chorego.  Przed odjazdem zostawił upieczone ciasto przez żonę i powrócił do hacjendy wuja małżonki, gdzie mieszkał od ślubu.
                Pod wieczór starszy de la Vega przebudził się. Był na siebie zły, że przysnął. Bał się o syna. Wstał z krzesła, aby rozprostować nogi. Przemierzył kilka  razy pokój. Zszedł na dół, aby przynieść karafkę z wodą i pokrzepić się kieliszkiem wina.
                Szybko powrócił na górę. Po wejściu do pokoju czuł się obserwowany. Cały czas głowę miał spuszczoną. Trzymał mocno karafkę. Za każdym razem, gdy na siłę poił syna, czuł się z tym źle, chociaż wiedział, że to dla jego dobra. Spojrzał czule w stronę łóżka i zobaczył otwarte oczy Diega. Odstawił karafkę i szybko podbiegł do syna, wymawiając cicho.
                - Diego
                W jego głosie można było usłyszeć ulgę, radość, resztki cierpienia i strachu. W jednym słowie, które opuściło jego gardło kryły się wszystkie emocje targające starego caballero.
                - W porządku ojcze - wychrypiał mężczyzna.
                - Jak się czujesz?
                Ranny  nadal miał słaby  i zachrypnięty głos. Mówienie sprawiało mu ból, ale postanowił odezwać się.
                - Wszystko mnie boli. Jestem lekko zdezorientowany.
                Alejandro nalał wody i podał szklankę synowi.
                - Napij się trochę.
                Pacjent podniósł się i łapczywie wypił kilka łyków.
                - Co się stało?
                - Nie pamiętasz Diego?
                W głosie caballero było słychać zmartwienie.
                - Niewiele. Pamiętam wesele Antonia i Luizy. Odjechałeś dosyć wcześnie.  Zostałem do końca...
                - I?
                - Odjechałem wraz z kilkoma innymi caballero. Ruszyłem w stronę naszej hacjendy...Nie pamiętam co dalej.
                Dotkną dłonią skroni.  Próbował sobie przypomnieć cokolwiek, ale nie mógł. Do tego bolała go głowa.
                -Nie mogę sobie przypomnieć. Jedynie co następne pamiętam, to ten pokój i... ty siedzący przy łóżku. Cały czas tutaj siedziałeś?
                Starszy mężczyzna zmieszał się.
                - Nie mogłem być tutaj cały czas. Muszę dbać o nasze dobra.
                - Ojcze.
                W głosie młodego de la Vegi można było usłyszeć troskę Alejandro starał się  ukryć swoje emocje, ale łzy radości same popłynęły mu po policzku. Szybko obrócił się w stronę drzwi i dyskretnie otarł je jedwabną chusteczką.
                - Pewnie niedługo przyjedzie don Antonio. Często tutaj bywa.
                - Ojcze?
                - Tak Diego?
                - Pamiętam jak przez mgłę, co do mnie mówiłeś.
                Starszy mężczyzna poczuł się zażenowany. Z jednej strony wiedział, że powinien przeprowadzić rozmowę z synem  o podsłuchanej rozmowie.   Z drugiej strony jego syn dopiero co odzyskał przytomność, a on sam przez ostatnie dni okazał słabość. Nie wiedział co powiedzieć. Postanowił odwrócić uwagę syna.
                - Jesteś głodny?
                - Tak.
                Caballero uśmiechnął się i zszedł do kuchni i nakazał Marii przygotować kleik. Sam zaniósł posiłek Diego i nakarmił go. Następnie opuścił sypialnię, aby chory mógł odpocząć. Usiadł w bibliotece. Napisał kilka wiadomości i posłał po lekarza.
                W tym samym czasie w jaskini Bernardo zajmował się Tornado. Koń przez ostatnie dni był niespokojny. Służący zabrał zwierzę na przejaszczkę, aby się wybiegał. Wiedział, że Tornardo  uspokoi się dopiero jak jego pan zejdzie do jaskini.
                W hacjendzie Prieto zjawił się  posłaniec od de la Vegi z wiadomością dla Antonia. Luiza obserwowała uważnie swojego męża, który czytał list. Po chwili zauważyła, iż odetchnął z ulgą.
                - Coś się stało kochanie?
                -Diego odzyskał przytomność.
                Uśmiechnęła się.
                - Chwała Bogu. Jak się czuje?
                - Don Alejandro nie pisze, ale z tonu wiadomości wnioskuję, że wszystko będzie dobrze.
                Ucieszyła go informacja, ale nie zniknęło zmartwienie. Nadal mogło dojść do nieszczęścia. Podejrzewał, że jeśli wszystko skończy się dobrze, to jego przyjaciel będzie chciał szybko wsiąść na wierzchowca.
                Podejrzewał też, iż będzie musiał uważać na niego. Chociaż poszkodowany mógł obawiać się przed jazdą konną. Na razie postanowił nie martwic się i poczekać na rozwój wypadków.  Odchylił się na krześle i spojrzał na małżonkę. Po chwili odezwał się.
                - Jutro pojedziemy go odwiedzić i sprawdzić jak się czuje.
                Hacjenda de la Vegów. Diego leżał w swojej sypialni. Nadal był lekko zdezorientowany. Do tego nie mógł się poruszać z powodu silnego bólu, a najbardziej dawała mu się we znaki głowa i prawa noga. Oddychał z trudnością z powodu stłuczonego żebra. Parę minut wcześniej ojciec podał mu lekki, które miały  uśmierzyć jego cierpienie.
                Patrzył się na kominek. Wiedział, że jest unieruchomiony, a komendant  mógł w tym czasie  wymyślić kolejną niesprawiedliwość. Do tego komuś może wydać się podejrzane, że gdy on leży w niemocy, to zamaskowany obrońca nie pojawia się w Los Angeles.
                Nie przewidział takiej sytuacji, gdy po raz pierwszy włożył maskę. Tak samo było, gdy został wrobiony w bycie Zorro. Na szczęście wtedy udało mu się improwizować. Teraz nie miał żadnego pola manewru, ponieważ nie mógł się poruszać.
                Lekki, napary ziołowe, oraz ból nie pozwalałyby mu myśleć. Mimo to próbował znaleźć  rozwiązanie swojego problemu. Po chwili poddał się.  Wpatrywał się w okno, które było lekko uchylone. Nocne powietrze było kojące. Po jakimś czasie zasnął.
                Jego ojciec usiadł w salonie. Wcześniej nalał sobie kieliszek wina. Kochał swojego syna. W ostatnim czasie nie potrafił porozumieć się z nim. Podczas kilku dni zrozumiał jak bardzo oddalili się od siebie.
                Siedział i myślał o swojej zmarłej żonie. W głowie usłyszał jak ukochana robi mu wyrzuty za kłótnie z synem.  Wiedział, iż miłość rodzicielska powinna być bezgraniczna, a u niego wygrała duma i nazwisko. Otrzymał drugą szansę, aby naprawić relacje ze swoim dzieckiem. Nie chciał jej zmarnować, chociaż wiedział, że będzie to trudne, ponieważ syn jest dorosły. Był uparty i nie miał zamiaru się poddawać.
                Wstał z fotela i zgasił lampkę i udał się na spoczynek. Przed wejściem do sypialni, zajrzał do Diego. Młody człowiek niespokojnie rzucał się po łóżku. Podszedł do niego i jak za dawnych czasów pogłaskał go po głowie. Ten uspokoił się.  Alejandro otulił szczelnie chorego i ucałował w czoło. Po chwili sam legł w swoim posłaniu. Mógł wreszcie odpocząć.
                Rankiem, zaraz po przebudzeniu szybko ubrał się i zszedł do biblioteki, aby nadrobić zaległości w zarządzaniu swoimi dobrami. Przeczytał listy, które nadeszły i odpisał na nie, oraz przejrzał dokumenty zalegające na biurku. Śniadanie zjadł samotnie. Dopilnował, aby Bernardo zaniósł posiłek dla Diego. Najchętniej sam by to zrobił, ale musiał zająć się swoimi obowiązkami. Gdy  przybyli państwo Valesco , przywitał się z nimi radośnie.
                - Witam dona Luiza i don Antonio.
                Skinęli głową i uśmiechnęli się.  Już miał się odezwać, gdy służący wprowadził lekarza.
                - Witaj Alejandro. Przepraszam, że przybywam dopiero teraz, ale całą noc spędziłem u don Alfredo de Mata. Teraz zbadam naszego pacjenta.
                Zanim caballero zareagował, lekarz opuścił salon i poszedł na górę do sypialni swojego pacjenta. Przyjaźnie przywitał się z nim.
                - Witaj Diego. Jak się czujesz?
                - Dzień dobry doktorze. Wszystko mnie boli.
                - A co najbardziej?
                - Głowa i prawa noga.
                Doktor  uśmiechnął się przyjaźnie.
                - To cud, że nie miałeś poważniejszych obrażeń.  Masz pękniętą czaszkę i złamany prawy piszczel. Masz też prawie całe ciało poobijane, oraz kilka potłuczeń i zwichnięć.  I tak twoje życie wisiało na włoskach. Twój ojciec walczył o ciebie.
                Podszedł do pacjenta i dotknął jego czoła. Pokiwał głową, z czegoś nie był zadowolony.
                - Zalecę okłady, ponieważ masz gorączkę. Opowiesz mi jak odzyskałeś przytomność.
                - Gdy przebudziłem się, nie wiedziałem gdzie jestem. Po chwili  poznałem pokój i dostrzegłem ojca. Dopiero po jakimś czasie poczułem straszny ból. Bernardo stał w drzwiach. Przyniósł mi jedzenie. Ojciec mocno spał. Nadal byłem senny, więc  poszedłem dalej spać. Gdy znowu przebudziłem się, byłem sam. Lekko podźwignąłem się na łóżku. Wtedy wszedł...
                Ze zmęczenia zrobił krótką przerwę. Ciężko oddychał. Jękną cicho  z bólu. Lekarz udawał, że nie zauważył tego.
                - Wtedy wszedł mój ojciec i odbyliśmy krótką rozmowę. Przyniósł mi kleik, podał lekki i napary ziół.  Kiedy zostałem sam, próbowałem rozmyślać, ale nie potrafiłem się skupić przez ból. Niedługo potem znowu zasnąłem.
                - Pamiętasz co się wydarzyło?
                - Nie. Pamiętam, że byłem na weselu mojego przyjaciela i że nad ranem ruszyłem do hacjendy. Nic więcej.
                Doktor pokiwał głową ze zmartwieniem.
                - Może się zdarzyć, iż nigdy sobie nie przypomnisz.  Możesz też z czasem zacząć sobie przypominać fragmenty, a  z czasem wszystko sobie poskładasz.
                - Ile byłem nieprzytomny?
                - Pięć dni.
                - Ile zajmie mi powrót do zdrowia?
                Lekarz zamyślił się.
                - Cóż... Nawet do kilku miesięcy.
                Diego westchnął z rezygnacją. Medyk roześmiał się, widząc minę pacjenta.
                - Ciesz się, że żyjesz .
                - A dla mnie nie będzie to nużące.
                Doktor uśmiechnął się. Znał doskonale rozterki Alejandro dotyczące jego syna i podejście młodzieńca do życia Uważnie obejrzał urazy poszkodowanego.
                - Rana na skroni zaczyna się goić. Martwi mnie rana potylicy... Czaszka w tym miejscu jest pęknięta. Lewy nadgarstek jest spuchnięty, ale proszę go oszczędzać przez kilka dni. Noga będzie unieruchomiona  przez kilka tygodni... Na dole czekają goście, więc nie będę zabierać ci czasu.
                Pożegnał się i opuścił pokój. Po chwili weszli  seniores Valesco. Antonio przywitał się radośnie.
                - Diego. Jak dobrze cię widzieć. Wszyscy martwiliśmy się o ciebie.
                - Wiesz gdzie mnie znaleziono?
                Gość zmieszał się. W pierwszej chwili chciał odmówić odpowiedzi, ale wolał oszczędzić don Alejandro odpowiedzi na to pytanie. Jego głos lekko i prawie niezauważalnie drżał.
                - Spadłeś w przepaść. Na szczęście wylądowałeś na skalnej półce.  Jak cię zobaczyłem, wyglądałeś na martwego. Na szczęście okazało się, że jest inaczej.
                De la Vega  lekko wzdrygnął się. Nagle zdał sobie z czegoś sprawę.
                - A ty nie powinieneś być z małżonką w drodze do Hiszpanii?
                - Opóźniłem nasz wyjazd.
                Luiza, która była wychowana według konwenansów panujących wśród  caballero, postanowiła odezwać się, aby nie wyjść na niewychowaną damę.
                - Cieszymy się, iż pan przeżył i mamy nadzieję, że zdrowie szybko powróci do ciebie don Diego.
                - Dziękuję dona.
                Uśmiechną się sztywno, trzymając się konwenansów.  Kobieta skłoniła się.
                -Zostawię was samych. Życzę szybkiego powrotu do zdrowia.
                Szybko wyszła, a jak tylko znikła, Diego rozluźnił się i spytał przyjaciela.
                - Czy coś wydarzyło się, gdy byłem nieprzytomny?
                - Komendant znowu dręczył ludność Los Angeles.
                Bernardo stał przy ukrytym wejściu i podsłuchiwał, chichocząc.
                Pacjent lekko wzdrygnął się. Był niezadowolony swoim unieruchomieniem, oraz niemożliwością niczego zrobić.
                - Zwrócono uwagę na bierność Zorro?
                Valesco roześmiał się.
                - Przecież Zorro przemówił przeciwko dodatkowym i bezsensownym podatkom.  I to dwukrotnie.
                De la Vega był zaskoczony.
                - Co?  Przecież cały czas byłem  tutaj - krzyknął mężczyzna, lekko unosząc się na poduszkach.

                - I co z tego? Przecież nie jesteś zamaskowanym obrońcą tutejszej ludności... -Antonio ledwo panował nad sobą, aby zachować powagę. - Nie umiesz podnieść szpady. A tak w ogóle to tutaj jest więcej tajnych przejść. Tornado uwielbia szybki pęd.