sobota, 25 czerwca 2016

Bruce Wayne w Azylu Arkham cz. IV

Wysłał zaproszenie do swojego rywala. Udało mu się zdobyć kartę Jokera i w nocy podrzucił ją do jego celi. Starał się zapanować nad głosem. Chciał, aby wróg go rozpoznał. Nie miał wyjść żywy z tej potyczki. Nie tym razem. Długo nie musiał czekać.
                - No proszę. Widzę, że ktoś chce się zabawić.
                Szaleniec był zaintrygowany. Nachylił się w stronę Wayne'a.
                - Chcesz się zabawić człowieczku? Chcesz udowodnić, że jesteś mężczyzną? Biedny chłopiec.
                Roześmiał się najgłośniej jak potrafił. Bruce miał dosyć, ledwie panował nad sobą.  Zwrócił się do niego chłodnym i nieznoszącym sprzeciwu głosem.
                - Zabiłeś mojego przyjaciela.
                Klaun zrobił zaskoczoną minę. Przyłożył dłonie do klatki piersiowej.
                - Ja? Nic z tego. Dawałem im wybór. Albo wielogodzinne tortury, albo przyłączą się do mnie. Gdy wybrali drugą opcję, rozpoczęła się zabawa. Gdy mój środek zaczął działać, wysłałem ich na uczelnię, aby rozerwać tych nudnych studentów.
                Był rozradowany.  Ta sztuczka udała mu się. Studenci mordowali swoich kolegów w brutalny sposób, a on temu się przyglądał. A do tego Batman tym razem został pokonany.
                - Ale była zadyma.
                Bruce tracił kontrolę. Wiele lat szkolił się w panowaniu nad sobą, ale w tamtej chwili nic się nie liczyło, tylko martwy Joker.
                - Pożałujesz, że ze mną zadarłeś.
                - Gadasz jak Batman
                Klaun przyłożył prawą dłoń do podbródka i z zaciekawieniem obserwował mężczyznę. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.  Już zaczął planować, jak go wykorzystać. Czuł się pewniej, od kiedy nie musiał bać się nietoperza. Chociaż z drugiej strony był wściekły na siebie, że zabił rywala, z którym świetnie się bawił. Zdał sobie sprawę, że bez Batmana nic nie będzie tak zabawne, ale może następny numer poświęci  pamięci martwego bohatera Gotham.  Jego uśmiech stał się szerszy.
                - Chodź do mnie. Pokażę ci dobrą zabawę.
                Wayne ruszył biegiem w jego stronę i  przyłożył w szczękę prawym sierpowym, zaskoczonemu rywalowi. Ten upadł i zaczął masować obolałe miejsce.  Był zły.
                - Tak chcesz się bawić? No to zaczynamy.
                Złapał nożyczki ze stołu i rzucił w rywala, który szybko uchylił się. Klaun zaczął żałować, że nie ma żadnego gadżetu. Na szczęście jego rywal też niczego nie posiadał. Nie obawiał się go.  Przecież wzbudzał strach wśród mieszkańców. Dlaczego  miałby się bać nietoperza. Nie przestawał się uśmiechać.
                - Dobry jest
                Wayne rozejrzał się uważnie. Wiedział, że ma niewielkie pole manewru. Zbyt wiele razy odpuszczał Jokerowi jego wybryki. Tym razem miało być inaczej.  Tym razem miał zapłacić. zrozumiał, że klaun nigdy się nie zmieni.
                Zaczął iść pewnym krokiem w stronę rywala. Nie bał się go. Jego głos był niższy, niż zazwyczaj oraz srogi.
                - Mam swoje zasady. Dlatego jeszcze żyjesz. Ale czas przekroczyć granicę. Zamiast spróbować cię zmienić, brniesz dalej w swoim szaleństwo.
                Joker zesztywniał. Znał ten sposób mówienia. Jego wieloletni wróg wypowiadał się tak. Był zaskoczony, kiedy zdał sobie sprawę, kogo ma przed sobą. Pierwszy raz miał okazję zobaczyć nietoperza w całej okazałości, bez kostiumu. Chciał to wykorzystać i poprowadzić grę. Cofał się tyłem, co jakiś czas spoglądając za siebie i zmieniając kierunek, aby na nic nie wpaść.
                - Ukrywasz się przed kimś, czy kogoś szpiegujesz udając zwykłego obywatela?
                - Nie wiem o czym mówisz.
                - Nie?
                Był coraz bardziej rozbawiony całą sytuacją. Zmusił do ujawnienia się Batmana bez swojego durnego kostiumu. Wyglądał tak pospolicie, że stracił ochotę nawet na niewielką rozgrywkę. Dostrzegł w nim zwykłego człowieka.
                - Co tutaj robisz?
                - To samo co ty. Jestem tutaj na mocy wyroku sądu.
                - A co? Zabiłeś kogoś?
                Bruce miał dosyć. Jego cierpliwość skończyła się.
                - Jeszcze nie. Ale dzisiaj to się zmieni.
                Klaun usiadł na rogu biurka, przy którym chwilę wcześniej przystanął. Założył ręce na siebie, na wysokości serca. Lewą nogą delikatnie machał, jak wahadłem.
                - Powiedz mi, jak przeżyłeś?
                Kąciki warg Bruce'a drgnęły. Zatrzymał się nagle, blisko swojego wroga.
                - Jestem tutaj od kilku miesięcy i ani razu nie opuściłem tych murów. Cały czas byłem obok.
                Joker był zaskoczony.
                - Tak mi się zdawało, że jesteś jakiś dziwnie mniej uważny oraz więcej czasu zajmowało ci, niż zwykle, odgadnięcie moich planów... Powinienem się domyślić.. Wystrychnąłeś mnie na dudka. Niezły żart.
                Zamyślił się na chwilę. Zdał sobie sprawę z tragedii, jaka dotknęła mężcyznę. Wywołało to u niego głośny śmiech.
                - Zabiłem twojego pomocnika.
                Z rozbawienia tarzał się po biurku.
                - Ty siedzisz tutaj, a ja wykańczam twojego zastępcę.
                Podniósł się z blatu i zaczął udawać, że płacze, pocierając oczy pięściami.
                - Jakie to przykre. Zostałeś sam.
                Wyciągnął palec wskazujący w jego stronę.
                - To ty zabiłeś tego człowieka. Wysłałeś go do walki ze mną.
                Wayne'owi puściły nerwy. Krzyknął.
                - Przestań.
                Rzucił się na niego, ale Joker zeskoczył z blatu. Wayne wpadł na mebel, obijając sobie kolana. Nie dawał rady powstrzymywać łez. Głos mu się łamał.
                - To ty zabiłeś Dicka.
                - Myślałem, że wykańczam ciebie.
                - Kazałem mu się trzymać z daleka, ale mnie nie posłuchał.
                Rzucił się na Jokera. Walnął go z pięści w brzuch.. Zaczęli się szamotać. Wróg uderzył go w podbródek, co spowodowało jego chwilowe zamroczenie.
                - Starzejesz się. Albo bez kostiumu nie jest taki dobry.
                - To tylko przebranie. To nie charakteryzuje mnie.
                Joker oparł się o ścianę i założył ręce na klatce piersiowej.
                - Chciałem spytać, kto cię zastąpił. Ale to może być tylko jedna osoba. Robin. Założył przebranie swojego mistrza i myśli, że jest od niego lepszy.
                Bruce rozpędził się i głową uderzył go w brzuch. Szamotali się po całym pomieszczeniu i co chwilę, któryś z nich wpadał na meble. Żaden nie miał zamiaru poddać się. Byli zdeterminowani. Walka stawała się coraz bardziej zażarta.
                Policjanci, którzy obserwowali pomieszczenie na czele z Gordonem byli w ogromnym szoku, słysząc, co tam się dzieje. Nie wiedzieli, o co chodzi. Zastanawiali się, skąd taki szaleniec jak Joker, zna szanowanego obywatela, który przeszedł załamanie nerwowe. Obaj w swoich rozmowach udowadniali, że się znają.
                Komisarz  wysłał tam kilku policjantów, wraz z Bullockiem, ale drzwi do tej części Azylu były zamknięte, aby zrobione ze stali. W tamtej chwili nic nie mogli zrobić, aby  pomóc milionerowi. Stojąc tam słyszeli krzyki i hałas przewracającego się wyposażenia. Byli bezradni.
                Jokera dziwiła wściekłość rywala.
                - Przecież to był twój najlepszy żart. Wszyscy myślą, że nie żyjesz. A ty czekasz  na odpowiedni moment.
                Odskoczył na bok i patrzył, jak mężczyzna wpada na ścianę.
                - Dzisiaj jesteś niezdarny jak nigdy.
                Bruce sapał ze zmęczenia, ale nadal był wściekły.
                - Myślisz, że odpuszczę ci śmierć Dicka?
                - W czym on jest wyjątkowy od innych ofiar?... Od kiedy zabijasz Batmanie?
                - To koniec.
                Wayne skoczył na Jokera, przewracając go. Zacisnął dłonie na jego gardle z coraz większą siłą. Duszony śmiał się. Jego głos stawał się coraz słabszy, ale był zadowolony.
                - Powin... em... dawno... za... bić ... Robin ... prze ... gra ... łeś .... Bat... ma... nie.
                Tracił przytomność, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy, ponieważ zmusił go do porzucenia swoich idei i zasad. Wayne nie miał skrupułów. Przynajmniej tak mu się zdawało. Nagle usłyszał za sobą dobrze znany głos.
                - Bruce?
                Odwrócił się i zobaczył Dicka Graysona. Na jego twarzy było widać smutek i zawód.
                - Gdzie twoje zasady? Ile razy tłumaczyłeś mi gdzie jest granica.
                - Teraz to nie ma znaczenia.
                - Chcesz być taki, jak oni? Zniżysz się do ich poziomu?
                Puścił gardło klauna. Po policzku spłynęły mu łzy.
                - Przepraszam Dick.
                Młodzieniec uśmiechnął się i zniknął. Milioner ukrył twarz w dłoniach. Zawiódł swojego opiekuna, wychowanka, komisarza oraz siebie. Prawie zabił człowieka. Nic tego nie usprawiedliwiało. Nawet, że ten mężczyzna to największy szaleniec, który dla przyjemności torturuje i zabija.
                Prawie przekroczył swoją granicę. Oczami wyobraźni widział, jak Grayson patrzy na niego z niedowierzaniem, oburzeniem i obrzydzeniem. Nie wiedział, co zrobić. Chociaż jedyne, co mógł zrobić, to wypuścić Jokera i opłakiwać Dicka, jak kiedyś rodziców. Podniósł głowę ku niebu.
                - Naprawdę przepraszam Dick. Zawiodłem cię... Dlaczego nie posłuchałeś mnie? Nie powinieneś ginąć. To ja powinnam zginąć, nie ty.
                Rękawem otarł oczy i podniósł klauna z podłogi. Potrząsnął nim. Ten otworzył oczy i rozejrzał się  dokoła, a następnie na twarz swojego wroga.
                - Trafiłem do piekła wraz z tobą? Zabiłeś się Nietoperku?
                Był uradowany.  Bruce starał się brzmieć srogo.
                - Nie udało ci się. W porę się opamiętałem i żyjesz.
                Joker był niepocieszony. Pokiwał ze zdezaprobatą, robiąc przy tym smutną minę.
                - Zawiodłeś mnie Batmanie. Nie jesteś silny.
                - Moja siła ukazała się w tym, że cię nie zabiłem. Ale radzę ci opuszczać Arkham, bo cię znajdę i znowu tutaj wsadzę.
                - Ale przecież zabiłem twojego Robina.
                - A to nie przywróci mu życia. Mogę się wściekać się na siebie. Mogłem mu nie ujawniać  przed nim, tego co robię. Swojej misji.
                Rzucił nim o podłogę.
                - Radzę ci uważać Joker. Będę mieć cię na oku.               
                Klaun podniósł się z ziemi i otrzepał ubranie.
                - Tym razem nie możesz zniknąć w mroku
                - To nie przeszkadza mi, postawić cię do pionu. Powinieneś bać się nie tylko Batmana, ale i człowieka kryjącego się pod maską.
                Klaun przyjrzał mu się uważnie. Jego śmiech stał się szeroki.
                - Hej, ja cię znam. Bruce Wayne, tej playboy i milioner...
Zaczął chichotać
                - Niezła przykrywka. Dwie Twarze ucieszy się, gdy podam mu twoją tożsamość.
                Wayne był przestraszony, ale nie okazał tego. Nie miał zamiaru pozwolić mu komuś ujawnić, tego kim jest.  Postanowił użyć fortelu.
                - Nie uwierzy. Zbyt dobrze mnie zna.
                - Chyba jednak nie.
                - Chcesz oddać przyjemność zabicia mnie innemu szaleńcu?
                To poskutkowało.
                - Jeszcze cię dopadnę.
                Bruce odwrócił się do niego i opuścił pomieszczenie. Ani razu nie spojrzał za siebie. Gdy wyszedł za stalowych drzwi, wpadł na kilku policjantów. Był tam Bullock. Harvey spojrzał na niego i spytał srogim tonem.
                - Jak to się stało?
                Wayne nie zwrócił uwagi na słowa detektywa, ponieważ nie wiedział o co chodzi.
                - Tam jest Joker.
                Poczuł, że kręci mu się w głowie. Chciał włożyć prawą dłoń do kieszeni, ale poczuł na materiale ciepłą ciecz. Dotknął trochę wyżej i trafił na ranę. Spojrzał na bok. Zobaczył wbity fragment nogi od krzesła. Zachwiał się i stracił przytomność. Został złapany przez policjantów, zanim upadł na ziemię. Ktoś pobiegł po lekarza. Bullock próbował zatamować krwawienie.
                - Radzę ci tutaj nie umierać.
                W tym samym czasie Gordon siedział w ogromnym szoku. Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Na początku niczego nie rozumiał. Nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciel to Mroczny Rycerz. Nie mógł się otrząsnąć. Zdał sobie sprawę, że przez tyle lat był okłamywany. Nawet przez chwilę nie przyszło do głowy, że Bruce to Batman.
                Chociaż jako dziecko spotkała go wielka tragedia. Wyglądało, że nie pogodził się ze śmiercią rodziców i chciał ustrzec innych przed podobnym nieszczęściem. Dopiero zaczął dostrzegać drobne rzeczy, które umykały mu do tamtej pory. Cały czas wpatrywał się w odbiornik. Podeszła do niego Montoy'a, która była zaskoczona tak, jak inni i położyła  dłoń na jego prawym barku.
                - Wiedziałeś?
                - Nie - odparł bez emocjonalnie. - Co teraz?
                Kobieta zastanowiła się przez kilka minut. Zdawała sobie sprawę, ile dobrego zdziałał obrońca  Gotham, ale pokazał do czego jest zdolny.
                - Nic. Batman robił wiele dobrego dla miasta i jego mieszkańców. Jest nam potrzebny. Oficjalnie nic się nie nagrało... Zatrzymaj taśmę. Jeśli w najbliższym czasie Joker zginie w tajemniczych okolicznościach, wykorzystasz ją.
                Nie był przekonany. Nie wiedział jak postąpić. Nadal ufał obrońcy miasta, chociaż w mniejszym stopniu. Nie mógł tego wymagać od podwładnych.
                - Ale...
                - Jednego szaleńca mniej. Batman sam przekonał go, że zdradzenie jego tożsamości, to nie jest dobry pomysł.
                - Mam udawać, że nic nie słyszałem? - spytał podniesionym głosem. - Teraz, kiedy wiem kim jest i że kogoś tracił.
                Uśmiechnęła się przyjaźnie.
                - Nie. Tym razem to on będzie potrzebował pomocy. Będzie potrzebował wsparcia.
                - Masz rację Montoya.
                Postanowił odbudować zaufanie do obrońcy Gotham, oraz wspierać go w powrocie do normalności. Musiał wziąć się w garść., chociaż nadal niedowierzał. Z urządzenia wyjął szpulkę z taśmą i włożył nową, czystą. Spojrzał na swoich podwładnych. Postanowił zaryzykować.
                - Nic nie słyszeliście. Zrozumiano?
                Wszyscy spojrzeli po sobie. Każdy obawiał się dalszego postępowania Batmana oraz  braku możliwości  go powstrzymania. Z drugiej strony zauważali ile dobrego zrobił ulice oraz jak poświęcał się łapaniu przestępców. Do tego nie nosząc maski, poświęcał duże kwoty na cele charytatywne i otwierał miejsca, które miały pomagać mieszkańcom miasta.  Wymienili szybkie spojrzenia i jeden z nich odezwał się.
                - Tak jest komisarzu. Nawet kolegom nie zdradzimy.
                Uśmiechnął się do nich przyjaźnie. Był dumny z ich jednomyślności. Nikt nie zaprotestował. Był im wdzięczny.
                - Dziękuję wam. W razie wątpliwości w jego działaniu, przychodźcie do mnie.
                Nagle do pomieszczenia wpadł sierżant Green. Był zziajany od szybkiego biegu.
                - Jeden z mężczyzn jest poważnie ranny.
                - Który? - spytał, próbując zachować spokój. zaczął bać się o przyjaciela.
                - Nie wiem.
                Jim pobiegł, będąc prowadzony przez sierżanta. Zobaczył Harvey'a, uciskającego ranę Bruce'a. Uklęknął przy nim i złapał go za rękę, aby go wesprzeć. Nie miał zamiaru pozwolić m umrzeć.
                - Trzymaj się.
                Był przerażony. Spojrzał mu w oczy. Nie zobaczył w nich strachu, tylko pogodzenie się z losem i gotowość na śmierć.
                - Nie próbuj umierać. Pomyśl o Alfredzie.
                Zjawił się lekarz z opatrunkami. Zaczął tamować krew wacikami, przyciskając je wokół kawałka nogi krzesła.  Zwrócił się do komisarza.
                - Trzeba zabrać go do szpitala. Karetka została już wezwana. Nie możemy usunąć ciała obcego, ponieważ tamuje krwawienie.
                Gordon spojrzał jeszcze raz w oczy nieświadomego Wayne'a. Chciał w nich dojrzeć determinację nietoperza, ale widział coraz większą pustkę. Wiedział, że jedna śmierć wystarczy. Wolną ręką ścisną jego bark.
                - Wytrzymaj jeszcze trochę.
                Nie wiedział, jak go ratować. Przed oczami stanął mu mały chłopiec, który dopiero stracił rodziców. Wiedział, że to, co zamierza zrobić, nie było odpowiednie, ale czuł, że nie ma wyjścia.
                - Pomyśl o swoich rodzicach. Nie byliby zachwyceni, gdybyś się poddał...

                Wayne spojrzał na niego. Widział troskę i strach w oczach starszego przyjaciela.  Starał się uśmiechnąć pocieszająco, ale nie miał sił. Do przyjazdu  karetki starał się nie przymykać oczu, aby nie martwić Jima. Po znalezieniu się w karetce stracił przytomność.

1 komentarz:

  1. Cześć :)
    Odrobinę za dużo gadania, a za mało czystej walki jak dla mnie.
    Dziwne, że Bruce nic sobie nie zrobił z tego, że Gordon i reszta dowiedzą się, iż jest Batmanem. Chyba że był już całkowicie przygotowany na śmierć, wtedy to zrozumiem.
    Wayne raczej nie umrze, to byłaby żałosna śmierć.

    Czekam na nn ^^
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń