sobota, 25 czerwca 2016

Bruce Wayne w Azylu Arkham cz. IV

Wysłał zaproszenie do swojego rywala. Udało mu się zdobyć kartę Jokera i w nocy podrzucił ją do jego celi. Starał się zapanować nad głosem. Chciał, aby wróg go rozpoznał. Nie miał wyjść żywy z tej potyczki. Nie tym razem. Długo nie musiał czekać.
                - No proszę. Widzę, że ktoś chce się zabawić.
                Szaleniec był zaintrygowany. Nachylił się w stronę Wayne'a.
                - Chcesz się zabawić człowieczku? Chcesz udowodnić, że jesteś mężczyzną? Biedny chłopiec.
                Roześmiał się najgłośniej jak potrafił. Bruce miał dosyć, ledwie panował nad sobą.  Zwrócił się do niego chłodnym i nieznoszącym sprzeciwu głosem.
                - Zabiłeś mojego przyjaciela.
                Klaun zrobił zaskoczoną minę. Przyłożył dłonie do klatki piersiowej.
                - Ja? Nic z tego. Dawałem im wybór. Albo wielogodzinne tortury, albo przyłączą się do mnie. Gdy wybrali drugą opcję, rozpoczęła się zabawa. Gdy mój środek zaczął działać, wysłałem ich na uczelnię, aby rozerwać tych nudnych studentów.
                Był rozradowany.  Ta sztuczka udała mu się. Studenci mordowali swoich kolegów w brutalny sposób, a on temu się przyglądał. A do tego Batman tym razem został pokonany.
                - Ale była zadyma.
                Bruce tracił kontrolę. Wiele lat szkolił się w panowaniu nad sobą, ale w tamtej chwili nic się nie liczyło, tylko martwy Joker.
                - Pożałujesz, że ze mną zadarłeś.
                - Gadasz jak Batman
                Klaun przyłożył prawą dłoń do podbródka i z zaciekawieniem obserwował mężczyznę. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.  Już zaczął planować, jak go wykorzystać. Czuł się pewniej, od kiedy nie musiał bać się nietoperza. Chociaż z drugiej strony był wściekły na siebie, że zabił rywala, z którym świetnie się bawił. Zdał sobie sprawę, że bez Batmana nic nie będzie tak zabawne, ale może następny numer poświęci  pamięci martwego bohatera Gotham.  Jego uśmiech stał się szerszy.
                - Chodź do mnie. Pokażę ci dobrą zabawę.
                Wayne ruszył biegiem w jego stronę i  przyłożył w szczękę prawym sierpowym, zaskoczonemu rywalowi. Ten upadł i zaczął masować obolałe miejsce.  Był zły.
                - Tak chcesz się bawić? No to zaczynamy.
                Złapał nożyczki ze stołu i rzucił w rywala, który szybko uchylił się. Klaun zaczął żałować, że nie ma żadnego gadżetu. Na szczęście jego rywal też niczego nie posiadał. Nie obawiał się go.  Przecież wzbudzał strach wśród mieszkańców. Dlaczego  miałby się bać nietoperza. Nie przestawał się uśmiechać.
                - Dobry jest
                Wayne rozejrzał się uważnie. Wiedział, że ma niewielkie pole manewru. Zbyt wiele razy odpuszczał Jokerowi jego wybryki. Tym razem miało być inaczej.  Tym razem miał zapłacić. zrozumiał, że klaun nigdy się nie zmieni.
                Zaczął iść pewnym krokiem w stronę rywala. Nie bał się go. Jego głos był niższy, niż zazwyczaj oraz srogi.
                - Mam swoje zasady. Dlatego jeszcze żyjesz. Ale czas przekroczyć granicę. Zamiast spróbować cię zmienić, brniesz dalej w swoim szaleństwo.
                Joker zesztywniał. Znał ten sposób mówienia. Jego wieloletni wróg wypowiadał się tak. Był zaskoczony, kiedy zdał sobie sprawę, kogo ma przed sobą. Pierwszy raz miał okazję zobaczyć nietoperza w całej okazałości, bez kostiumu. Chciał to wykorzystać i poprowadzić grę. Cofał się tyłem, co jakiś czas spoglądając za siebie i zmieniając kierunek, aby na nic nie wpaść.
                - Ukrywasz się przed kimś, czy kogoś szpiegujesz udając zwykłego obywatela?
                - Nie wiem o czym mówisz.
                - Nie?
                Był coraz bardziej rozbawiony całą sytuacją. Zmusił do ujawnienia się Batmana bez swojego durnego kostiumu. Wyglądał tak pospolicie, że stracił ochotę nawet na niewielką rozgrywkę. Dostrzegł w nim zwykłego człowieka.
                - Co tutaj robisz?
                - To samo co ty. Jestem tutaj na mocy wyroku sądu.
                - A co? Zabiłeś kogoś?
                Bruce miał dosyć. Jego cierpliwość skończyła się.
                - Jeszcze nie. Ale dzisiaj to się zmieni.
                Klaun usiadł na rogu biurka, przy którym chwilę wcześniej przystanął. Założył ręce na siebie, na wysokości serca. Lewą nogą delikatnie machał, jak wahadłem.
                - Powiedz mi, jak przeżyłeś?
                Kąciki warg Bruce'a drgnęły. Zatrzymał się nagle, blisko swojego wroga.
                - Jestem tutaj od kilku miesięcy i ani razu nie opuściłem tych murów. Cały czas byłem obok.
                Joker był zaskoczony.
                - Tak mi się zdawało, że jesteś jakiś dziwnie mniej uważny oraz więcej czasu zajmowało ci, niż zwykle, odgadnięcie moich planów... Powinienem się domyślić.. Wystrychnąłeś mnie na dudka. Niezły żart.
                Zamyślił się na chwilę. Zdał sobie sprawę z tragedii, jaka dotknęła mężcyznę. Wywołało to u niego głośny śmiech.
                - Zabiłem twojego pomocnika.
                Z rozbawienia tarzał się po biurku.
                - Ty siedzisz tutaj, a ja wykańczam twojego zastępcę.
                Podniósł się z blatu i zaczął udawać, że płacze, pocierając oczy pięściami.
                - Jakie to przykre. Zostałeś sam.
                Wyciągnął palec wskazujący w jego stronę.
                - To ty zabiłeś tego człowieka. Wysłałeś go do walki ze mną.
                Wayne'owi puściły nerwy. Krzyknął.
                - Przestań.
                Rzucił się na niego, ale Joker zeskoczył z blatu. Wayne wpadł na mebel, obijając sobie kolana. Nie dawał rady powstrzymywać łez. Głos mu się łamał.
                - To ty zabiłeś Dicka.
                - Myślałem, że wykańczam ciebie.
                - Kazałem mu się trzymać z daleka, ale mnie nie posłuchał.
                Rzucił się na Jokera. Walnął go z pięści w brzuch.. Zaczęli się szamotać. Wróg uderzył go w podbródek, co spowodowało jego chwilowe zamroczenie.
                - Starzejesz się. Albo bez kostiumu nie jest taki dobry.
                - To tylko przebranie. To nie charakteryzuje mnie.
                Joker oparł się o ścianę i założył ręce na klatce piersiowej.
                - Chciałem spytać, kto cię zastąpił. Ale to może być tylko jedna osoba. Robin. Założył przebranie swojego mistrza i myśli, że jest od niego lepszy.
                Bruce rozpędził się i głową uderzył go w brzuch. Szamotali się po całym pomieszczeniu i co chwilę, któryś z nich wpadał na meble. Żaden nie miał zamiaru poddać się. Byli zdeterminowani. Walka stawała się coraz bardziej zażarta.
                Policjanci, którzy obserwowali pomieszczenie na czele z Gordonem byli w ogromnym szoku, słysząc, co tam się dzieje. Nie wiedzieli, o co chodzi. Zastanawiali się, skąd taki szaleniec jak Joker, zna szanowanego obywatela, który przeszedł załamanie nerwowe. Obaj w swoich rozmowach udowadniali, że się znają.
                Komisarz  wysłał tam kilku policjantów, wraz z Bullockiem, ale drzwi do tej części Azylu były zamknięte, aby zrobione ze stali. W tamtej chwili nic nie mogli zrobić, aby  pomóc milionerowi. Stojąc tam słyszeli krzyki i hałas przewracającego się wyposażenia. Byli bezradni.
                Jokera dziwiła wściekłość rywala.
                - Przecież to był twój najlepszy żart. Wszyscy myślą, że nie żyjesz. A ty czekasz  na odpowiedni moment.
                Odskoczył na bok i patrzył, jak mężczyzna wpada na ścianę.
                - Dzisiaj jesteś niezdarny jak nigdy.
                Bruce sapał ze zmęczenia, ale nadal był wściekły.
                - Myślisz, że odpuszczę ci śmierć Dicka?
                - W czym on jest wyjątkowy od innych ofiar?... Od kiedy zabijasz Batmanie?
                - To koniec.
                Wayne skoczył na Jokera, przewracając go. Zacisnął dłonie na jego gardle z coraz większą siłą. Duszony śmiał się. Jego głos stawał się coraz słabszy, ale był zadowolony.
                - Powin... em... dawno... za... bić ... Robin ... prze ... gra ... łeś .... Bat... ma... nie.
                Tracił przytomność, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy, ponieważ zmusił go do porzucenia swoich idei i zasad. Wayne nie miał skrupułów. Przynajmniej tak mu się zdawało. Nagle usłyszał za sobą dobrze znany głos.
                - Bruce?
                Odwrócił się i zobaczył Dicka Graysona. Na jego twarzy było widać smutek i zawód.
                - Gdzie twoje zasady? Ile razy tłumaczyłeś mi gdzie jest granica.
                - Teraz to nie ma znaczenia.
                - Chcesz być taki, jak oni? Zniżysz się do ich poziomu?
                Puścił gardło klauna. Po policzku spłynęły mu łzy.
                - Przepraszam Dick.
                Młodzieniec uśmiechnął się i zniknął. Milioner ukrył twarz w dłoniach. Zawiódł swojego opiekuna, wychowanka, komisarza oraz siebie. Prawie zabił człowieka. Nic tego nie usprawiedliwiało. Nawet, że ten mężczyzna to największy szaleniec, który dla przyjemności torturuje i zabija.
                Prawie przekroczył swoją granicę. Oczami wyobraźni widział, jak Grayson patrzy na niego z niedowierzaniem, oburzeniem i obrzydzeniem. Nie wiedział, co zrobić. Chociaż jedyne, co mógł zrobić, to wypuścić Jokera i opłakiwać Dicka, jak kiedyś rodziców. Podniósł głowę ku niebu.
                - Naprawdę przepraszam Dick. Zawiodłem cię... Dlaczego nie posłuchałeś mnie? Nie powinieneś ginąć. To ja powinnam zginąć, nie ty.
                Rękawem otarł oczy i podniósł klauna z podłogi. Potrząsnął nim. Ten otworzył oczy i rozejrzał się  dokoła, a następnie na twarz swojego wroga.
                - Trafiłem do piekła wraz z tobą? Zabiłeś się Nietoperku?
                Był uradowany.  Bruce starał się brzmieć srogo.
                - Nie udało ci się. W porę się opamiętałem i żyjesz.
                Joker był niepocieszony. Pokiwał ze zdezaprobatą, robiąc przy tym smutną minę.
                - Zawiodłeś mnie Batmanie. Nie jesteś silny.
                - Moja siła ukazała się w tym, że cię nie zabiłem. Ale radzę ci opuszczać Arkham, bo cię znajdę i znowu tutaj wsadzę.
                - Ale przecież zabiłem twojego Robina.
                - A to nie przywróci mu życia. Mogę się wściekać się na siebie. Mogłem mu nie ujawniać  przed nim, tego co robię. Swojej misji.
                Rzucił nim o podłogę.
                - Radzę ci uważać Joker. Będę mieć cię na oku.               
                Klaun podniósł się z ziemi i otrzepał ubranie.
                - Tym razem nie możesz zniknąć w mroku
                - To nie przeszkadza mi, postawić cię do pionu. Powinieneś bać się nie tylko Batmana, ale i człowieka kryjącego się pod maską.
                Klaun przyjrzał mu się uważnie. Jego śmiech stał się szeroki.
                - Hej, ja cię znam. Bruce Wayne, tej playboy i milioner...
Zaczął chichotać
                - Niezła przykrywka. Dwie Twarze ucieszy się, gdy podam mu twoją tożsamość.
                Wayne był przestraszony, ale nie okazał tego. Nie miał zamiaru pozwolić mu komuś ujawnić, tego kim jest.  Postanowił użyć fortelu.
                - Nie uwierzy. Zbyt dobrze mnie zna.
                - Chyba jednak nie.
                - Chcesz oddać przyjemność zabicia mnie innemu szaleńcu?
                To poskutkowało.
                - Jeszcze cię dopadnę.
                Bruce odwrócił się do niego i opuścił pomieszczenie. Ani razu nie spojrzał za siebie. Gdy wyszedł za stalowych drzwi, wpadł na kilku policjantów. Był tam Bullock. Harvey spojrzał na niego i spytał srogim tonem.
                - Jak to się stało?
                Wayne nie zwrócił uwagi na słowa detektywa, ponieważ nie wiedział o co chodzi.
                - Tam jest Joker.
                Poczuł, że kręci mu się w głowie. Chciał włożyć prawą dłoń do kieszeni, ale poczuł na materiale ciepłą ciecz. Dotknął trochę wyżej i trafił na ranę. Spojrzał na bok. Zobaczył wbity fragment nogi od krzesła. Zachwiał się i stracił przytomność. Został złapany przez policjantów, zanim upadł na ziemię. Ktoś pobiegł po lekarza. Bullock próbował zatamować krwawienie.
                - Radzę ci tutaj nie umierać.
                W tym samym czasie Gordon siedział w ogromnym szoku. Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Na początku niczego nie rozumiał. Nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciel to Mroczny Rycerz. Nie mógł się otrząsnąć. Zdał sobie sprawę, że przez tyle lat był okłamywany. Nawet przez chwilę nie przyszło do głowy, że Bruce to Batman.
                Chociaż jako dziecko spotkała go wielka tragedia. Wyglądało, że nie pogodził się ze śmiercią rodziców i chciał ustrzec innych przed podobnym nieszczęściem. Dopiero zaczął dostrzegać drobne rzeczy, które umykały mu do tamtej pory. Cały czas wpatrywał się w odbiornik. Podeszła do niego Montoy'a, która była zaskoczona tak, jak inni i położyła  dłoń na jego prawym barku.
                - Wiedziałeś?
                - Nie - odparł bez emocjonalnie. - Co teraz?
                Kobieta zastanowiła się przez kilka minut. Zdawała sobie sprawę, ile dobrego zdziałał obrońca  Gotham, ale pokazał do czego jest zdolny.
                - Nic. Batman robił wiele dobrego dla miasta i jego mieszkańców. Jest nam potrzebny. Oficjalnie nic się nie nagrało... Zatrzymaj taśmę. Jeśli w najbliższym czasie Joker zginie w tajemniczych okolicznościach, wykorzystasz ją.
                Nie był przekonany. Nie wiedział jak postąpić. Nadal ufał obrońcy miasta, chociaż w mniejszym stopniu. Nie mógł tego wymagać od podwładnych.
                - Ale...
                - Jednego szaleńca mniej. Batman sam przekonał go, że zdradzenie jego tożsamości, to nie jest dobry pomysł.
                - Mam udawać, że nic nie słyszałem? - spytał podniesionym głosem. - Teraz, kiedy wiem kim jest i że kogoś tracił.
                Uśmiechnęła się przyjaźnie.
                - Nie. Tym razem to on będzie potrzebował pomocy. Będzie potrzebował wsparcia.
                - Masz rację Montoya.
                Postanowił odbudować zaufanie do obrońcy Gotham, oraz wspierać go w powrocie do normalności. Musiał wziąć się w garść., chociaż nadal niedowierzał. Z urządzenia wyjął szpulkę z taśmą i włożył nową, czystą. Spojrzał na swoich podwładnych. Postanowił zaryzykować.
                - Nic nie słyszeliście. Zrozumiano?
                Wszyscy spojrzeli po sobie. Każdy obawiał się dalszego postępowania Batmana oraz  braku możliwości  go powstrzymania. Z drugiej strony zauważali ile dobrego zrobił ulice oraz jak poświęcał się łapaniu przestępców. Do tego nie nosząc maski, poświęcał duże kwoty na cele charytatywne i otwierał miejsca, które miały pomagać mieszkańcom miasta.  Wymienili szybkie spojrzenia i jeden z nich odezwał się.
                - Tak jest komisarzu. Nawet kolegom nie zdradzimy.
                Uśmiechnął się do nich przyjaźnie. Był dumny z ich jednomyślności. Nikt nie zaprotestował. Był im wdzięczny.
                - Dziękuję wam. W razie wątpliwości w jego działaniu, przychodźcie do mnie.
                Nagle do pomieszczenia wpadł sierżant Green. Był zziajany od szybkiego biegu.
                - Jeden z mężczyzn jest poważnie ranny.
                - Który? - spytał, próbując zachować spokój. zaczął bać się o przyjaciela.
                - Nie wiem.
                Jim pobiegł, będąc prowadzony przez sierżanta. Zobaczył Harvey'a, uciskającego ranę Bruce'a. Uklęknął przy nim i złapał go za rękę, aby go wesprzeć. Nie miał zamiaru pozwolić m umrzeć.
                - Trzymaj się.
                Był przerażony. Spojrzał mu w oczy. Nie zobaczył w nich strachu, tylko pogodzenie się z losem i gotowość na śmierć.
                - Nie próbuj umierać. Pomyśl o Alfredzie.
                Zjawił się lekarz z opatrunkami. Zaczął tamować krew wacikami, przyciskając je wokół kawałka nogi krzesła.  Zwrócił się do komisarza.
                - Trzeba zabrać go do szpitala. Karetka została już wezwana. Nie możemy usunąć ciała obcego, ponieważ tamuje krwawienie.
                Gordon spojrzał jeszcze raz w oczy nieświadomego Wayne'a. Chciał w nich dojrzeć determinację nietoperza, ale widział coraz większą pustkę. Wiedział, że jedna śmierć wystarczy. Wolną ręką ścisną jego bark.
                - Wytrzymaj jeszcze trochę.
                Nie wiedział, jak go ratować. Przed oczami stanął mu mały chłopiec, który dopiero stracił rodziców. Wiedział, że to, co zamierza zrobić, nie było odpowiednie, ale czuł, że nie ma wyjścia.
                - Pomyśl o swoich rodzicach. Nie byliby zachwyceni, gdybyś się poddał...

                Wayne spojrzał na niego. Widział troskę i strach w oczach starszego przyjaciela.  Starał się uśmiechnąć pocieszająco, ale nie miał sił. Do przyjazdu  karetki starał się nie przymykać oczu, aby nie martwić Jima. Po znalezieniu się w karetce stracił przytomność.

piątek, 10 czerwca 2016

Bruce Wayne w Azylu Arkham cz. III

Według niego powodem próby samobójczej mógł być brak miłości, oraz chęć zwrócenia na siebie uwagi. To poprzez brak rodziców, nie potrafił stworzyć związku oraz zdrowych relacji.  Z czasem zaczęło mu czegoś brakować. Zaczął odczuwać pustkę, co mogło przerodzić się w depresję. Nie leczona mogła doprowadzić do próby odebrania sobie życia.
                 Bruce po powrocie do pokoju, pięścią walną w stół. Ledwie panował nad swoimi emocjami. Musiał wziąć się w garść.  Powoli miał dość całej tej zabawy, a jeszcze musiał trochę zostać. Wziął kilka głębszych wdechów i odczekał chwilę. Gdy pojawił się pielęgniarz, panował nad sobą. Został odprowadzony na terapię grupową.
                Na szczęście była tam wesoła blondynka. Był szczęśliwy, gdy usiadła przy nim. Tego dnia opowiedziała o tym, jak pomagała Batmanowi złapać Jokera.  Jej prawdziwym celem było dostać się do ukochanego. Wtedy nie odczuwała wyrzutów z powodu bomby jądrowej. 
                Wszystko zmieniło się, gdy zrozumiała, iż niemiał zamiaru ratować przyjaciół. Wtedy największy żartowniś Gotham przekonał się, że lepiej nie zadzierać ze wściekłą Harley. Dobrze to pamiętał.  Słuchanie relacji tej historii z punktu widzenia Quinn.  Była przezabawna. Tym bardziej, gdy kobieta opowiadała o miejscach, gdzie szukali klauna i związanych z tym przygodach.
                To pomogło mu odgonić złe myśli. Postanowił złamać reguły własnej gry. Postanowił odwdzięczyć się prawdziwą historią z jednym małym kłamstwem. Zaczął mówić o tym, jak został oskarżony o usiłowanie zabójstwa Luciusa Foxa. Zataił, że w chwili ataku patrolował miasto w swoim kostiumie. Za to wspomniał, iż wieczór spędził w bibliotece z kieliszkiem wina.
                Rankiem dowiedział się z gazet, że jest poszukiwany przez policję. Chcieli go przesłuchać.  Poszedł odwiedzić swojego podwładnego. Do jego szpitalnej sali dostał się przez okno. Opisał przerażenie mężczyzny, gdy go zobaczył. Został aresztowany i za kaucją wypuszczony. W pewnym momencie jego blondyneczka podskoczyła radośnie.
                - Ale heca. Kto cię oczyścił?
                Terapeutka skarciła ją. 
                - Zachowuj się Harley. Dla Bruce'a nie była to wesoła historia. Każdy z opowiadających ma prawo do szacunku. Nie powinno się rzucać takich komentarzy. Słuchaj z uwagą i nie przerywaj. Chcesz coś jeszcze dodać Bruce?
                - Odpowiem na pytanie koleżanki. Batman złapał sprawcę i udowodnił moją niewinność.
                Quinn złapała go za ramię i przytuliła się do niego, co nie spodobało się terapeutce.
                - Proszę nie przytulać się na sesji.
                Harley pokazała kobiecie język i odsunęła się od Bruce'a. Para pacjentów po opuszczeniu sali, udali się do świetlicy, aby posiedzieć koło siebie i pośmiać się. Oglądali wiadomości, gdy rozległ się alarm. Wpadli pielęgniarze i zabrali ich do cel. Wayne domyślał się, że znowu ktoś uciekł z tego zakładu.
                Obstawiał, że uciekinierem był największy szaleniec Gotham, czyli Joker. Zdawał sobie sprawę, że Batman może mieć duże problemy. Miał nadzieję, że Dick odpuści sobie pościg. Nadzieja matką głupich. Zbyt dobrze znał swojego podopiecznego, który był uparty jak on. Całą noc starał się coś podsłuchać, ale strażnicy biegali jak opętani.
                Wyłapał tylko kilka słów: "Joker", "ucieczka", "prawie", " strażnik", "Dwie Twarze". Zrozumiał, że wraz z klaunem uciekł Dent. Mogli sporo narozrabiać, a on siedział w zamknięciu. Musiał zachować spokój. Gdy znalazł się u terapeutki, ta miała dla niego zadanie.
                - Dzisiaj poćwiczymy, jak rozładować emocje. Dobre są ćwiczenia fizyczne. Takie, które rozładuje emocje.
                Zmarszczył brwi. Zastanawiał się, co kobieta wymyśliła. 
                - Czyli?
                - Poleciłabym sztuki walki. Na przykład boks.
                Wyciągnęła worek treningowy z szafy i uśmiechnęła się.
                - Spróbuj.
                Bruce wstał i podszedł do kobiety. Niezdarnie próbował walnąć, ale nie trafił.
                - Mocniej i bardziej pewnie. Celuj w worek.
                Spróbował jeszcze kilka razy, ale tylko raz trafił.
                - Brawo. Teraz będziemy codziennie ćwiczyć.
                Śmiał się w duchu. Umiał walczyć, ale nie chciał tego pokazać. Jego niezdarność bawiła, niż denerwowała Anderson.
                - Jak na pierwszy raz, dobrze ci poszło. Mam nadzieję, że przed wyjściem opanujesz uderzenia.
                Usiadł z powrotem na fotelu. Był rozluźniony. Nie miał się czego obawiać. Chociaż nie wiedział, co może się wydarzyć.
                Melisa usiadła naprzeciw niego. Uważnie go obserwowała. Nie zdawała sobie sprawy, że była cały czas zwodzona. Jej pacjent był nonszalancki i próbował z nią flirtować.
                - Często brak mi czasu na takie ćwiczenia.
                Uśmiechnął się zalotnie.
                - A jak radzisz sobie z emocjami?
                - Nie mam z nimi problemu. Jeśli nagromadzą się, to poddam się i poużalam się nad sobą ze szklaneczką whisky.
                Pokiwała głową z dezaprobatą.
                - A to może doprowadzić do  depresji. Postaraj się wyżyć, chociaż raz w tygodniu. Jesteś zamkniętym człowiekiem. Dlatego nie proponuję ci terapii po wyjściu stąd. Chociaż mogłaby odnieść duże rezultaty. Przemyśl to. rozmowa może być oczyszczająca.
                - Nie przepadam za psychiatrami, czy terapeutami. 
                Położyła mu dłoń na przedramieniu..
                - To może być przyjaciel, członek rodziny, albo osoba obca.
                Spojrzała na niego porozumiewawczo. Nachyliła się w jego stronę i zaczęła szeptać, jakby mówiła o wielkim sekrecie.
                - Słyszałam pogłoski, że nawiązałeś  relację z jedną pacjentką.
                Zmieszał się. Jego policzki zaczerwieniły się. Zaczął się tłumaczyć.
                - Harley?  Spotkaliśmy się, gdy została wypuszczona stąd  i robiła zakupy. Byłem tam ze swoją towarzyszką, która została przez nią uprowadzona. Wcześniej próbowałem wyciągnąć do niej pomocną dłoń.  Szkoda, że  wtedy poniosło ją. To ja przykułem jej uwagę, a nie ona moją.  Chociaż te jej maleństwa w sklepie...
                Wzdrygnął się na wspomnienie jej hien.  Nadal był skrępowany.
                - Nic z tych rzeczy. Lubię tylko z nią spędzać czas, a ją  ciągnie do tego psychopaty.  Rozmową, umilamy sobie pobyt tutaj.
                - A może zbliża się koniec twojego stanu kawalerskiego.
                Bruce zaczął się krztusić, gdy przed oczami stanęła mu wizja życia z byłą dziewczyną swojego śmiertelnego wroga. Zdawał sobie sprawę, że życie z nią nie byłoby nudne, ale i ciężkie. Trudno byłoby mu wykonywać swoją misję.
                - Ja i Harley? Nie ma mowy.
                Leżąc  w nocy na swoim łóżku, rozmyślał nad rozmową, przeprowadzoną tego dnia z doktor Anderson. Do tamtej pory nawet przez myśl nie przeszło mu, aby mógł spotykać się z Quinn. Pochodzili z różnych światów.  On był zrównoważony, a ona niestabilna psychicznie. Nie, ich związek nie miałby szans na przetrwanie. Nie było sensu dłużej o tym myśleć.
                Kolejny dzień upłynął spokojnie. Terapeutka nie naciskała na niego i nie wracali do rozmowy z ubiegłej sesji. Tylko jego psychiatra postanowił go podręczyć. Rozmawiali o jego stosunkach do kobiet i związkach.
                - Czy któryś z twoich związków trwał dłużej niż miesiąc?
                - Może jeden. Nie szukam stałego związku.
                - Jak poznajesz dziewczyny?
                - Na przyjęciach. Później do większości nie odzywałem się. Zdarzają się panie z którymi spotykałem się przez jakiś czas.
                - Co wtedy?
                Miał dość tego przesłuchania, ale musiał dalej prowadzić grę. Czuł obrzydzenie, do tego, jak mówi o podejściu do kobiet. Postanowił powiedzieć prawdę na temat spędzania czasu.
                - Chodzimy razem na zakupy, jadamy lunch, wychodzimy gdzieś wieczorem...
                Wyglądał na wyluzowanego,  siedząc wygodnie w fotelu i patrzył na lekarza, uśmiechając się ironicznie.  Wiedział, że dla Drewa jest zagadką. Zastanawiał się, czy uda mu się okłamywać go do końca. Uważnie analizował rozmowy z nim i starał się zapamiętać jak najwięcej szczegółów, aby potem nie pomylić się.
                Zastanawiał się nad brakiem informacji o poczynaniach Jokera. Słyszał o napadzie na bank, dokonanym przez Dwie Twarze. Wiedział, że za przestępcą podąża Mroczny Rycerz i zrobi wszystko, aby go złapać. Zastanawiał się, co kombinuje klaun i jak zagraża to Gotham. Przez to był lekko  rozkojarzony. Na szczęście William niczego nie zauważył i kontynuował przesłuchanie.
                - Nie myślałeś o założeniu rodziny?
                - Po co? Musiałbym przestać być sobą i stać się odpowiedzialny.  Gdy robi się zbyt gorąco, to wolę uciec, niż angażować się. Moi przyjaciele, to osoby z mojego kręgu. Trzymam się ich, ponieważ mogą się przydać w interesach.
                - Nie potrzebujesz tworzenia relacji międzyludzkich?
                - Nie. Takie relacje tylko ranią.
                Doktor nie potrafił rozgryźć Wayne'a. Widział w nim trochę socjopaty, a może nawet więcej, niż trochę. Przyczynę jego problemów emocjonalnych doszukiwał się w stracie rodziców i wychowywaniu przez lokaja. Nie pierwszy raz spotykał się z taki podejściem u milionerów, chociaż według niego ten przypadek był skrajny.
                - Dobre relacje z innymi ludźmi są nam potrzebne do prawidłowego funkcjonowania w społeczeństwie...
                Psychiatra produkować się, ale Bruce nie słuchał go, ponieważ nie interesowała go naukowa gadka. Czasem Alfred fundował mu pogadankę, na temat częstszego wychodzenia z domu i spotykania się z ludźmi. Nie zawsze miał na to czas. Jego misja go pochłaniała
                Wieczorem szedł korytarzem, gdy Batman prowadził z naprzeciwka Harvey'a Denta. . Staną na chwilę i przyjrzał się nietoperzowi. Był w lekkim szoku. Po raz pierwszy w realnym świecie stanął na przeciwko swojego alter ego. Byli tego samego wzrostu, czyli Dick musiał odnaleźć dobre rozwiązanie, albo wypchać buty.
                W przeszłości Batman stanął na przeciwko Bruce'a Wayne'a. Przebranym za milionera był Grayson. Wtedy chodził na szczudłach, ale to nie byłoby wygodne podczas akcji.  Przyjrzał się  mu uważnie. Dostrzegł  srogą minę, oraz jak mocno trzymał skutego mężczyznę.  Wyglądał na człowieka, z którym lepiej nie zadzierać. Miało się wrażenie, że od zawsze nosił ten strój i był człowiekiem- nietoperzem.  
                Gdy mijali się, puścił oczko do Bruce'a. Ten ledwie powstrzymał się przed podejściem i ochrzanieniem młodzieńca, za nieposłuchanie go. Gdyby mógł bez podejrzeń porozmawiać z Graysonem, zanim ten opuści Arkham. Wolał nie ryzykować, że ktoś ich zobaczy. Postanowił porozmawiać  z nim po opuszczeniu murów tego miejsca.
                Gdy następnego dnia siedział Z Harley i oglądał wiadomości, usłyszał o złapaniu Dwóch Twarzy przez Batmana. Mówiono też o kolejnym zniknięciu studenta z miejscowego uniwersytetu. Był to piąty przypadek w ciągu kilku dni.
                Nagle zdał sobie sprawę, że  mógł za tym stać najsłynniejszy  i najbardziej szalony klaun w mieście. Starał się domyślić, co planuje szaleniec, ale nie miał żadnych pomysłów. Miał nadzieję, że policja szybko odkryje, kto stoi za zniknięciem studentów.
                 Minęły dwa dni Przebudził się w nocy, mając złe przeczucie, że stało się coś strasznego. Zaczął martwić się o Dicka i Alfreda, ale w sytuacji, w której się znajdował, był bezradny. Nie mógł zasnąć, a jak przymykał oczy, widział ich ciała zalane krwią.  
                Następnego ranka zauważył, że wszyscy szepczą o czymś w ogromnym podnieceniem. Na początku byli to sami pracownicy, ale wieści szybko rozeszły się wśród pacjentów. Co było tego powodem, dowiedział się od niezadowolonej Quinn, która przybiegła do niego.
                - Słyszałeś?
                - Ale co?
                Był zaintrygowany.
                - Joker zabił Batmana.
                Jego serce na chwilę przestało bić. Wmurowało go w posadzkę. Był wściekły i zrozpaczony jednocześnie. Chciał w coś walnąć. Podszedł do ściany i z całej siły wbił w nią prawą pięść. Zapytał cicho.
                - Jak to się stało.
                - Nie wiem. Słyszałam jak strażnik z nocnej zmiany usłyszał to od tego z dziennej zmiany. Wiem tylko, że stało się to w nocy.
                Nie spojrzał na nią. Nie wiedział, co zrobić. Czuł ból w sercu. Łzy zaczęły spływać po jego policzkach. Był wściekły na siebie. Czuł się winny. Zaczął szybko biec przed siebie i na nic nie patrzył. Wpadł na terapeutkę i przewrócił ją.  Nawet nie spojrzał na nią, tylko ruszył dalej.  Melisa zauważyła, że coś się jest z nim nie tak.
                - Zatrzymaj się. Stój.
                Ruszyła za nim.
                - Bruce... Zatrzymaj się Bruce.
                Zaczęła się martwić o pacjenta. Próbowała go dogonić i dowiedzieć się, co się stało.. Znalazła go po tym, jak wpadł na drzwi. Siedział na ziemi, a twarz miał ukrytą w dłoniach. Przykucnęła przy nim.
                - Bruce? Wszystko w porządku?
                Nie zwrócił na nią uwagi. Dotknęła jego barku.
                - Bruce? Co się dzieje?
                - Nic.
                Jego głos był ostry, ale i przepełniony rozpaczą.
                - Widzę...
                Usiadła obok niego i przemówiła łagodnie.
                - Pamiętaj, że jesteśmy po to, aby ci pomóc
                - Nie potrzebuję pomocy.
                Nadal jego głos był szorstki. Wstał z podłogi i oddalił się. Próbował przekonać siebie, że to tylko kolejna sztuczka, jak ta z wypadkiem i Trującym Bluszczem. Dick z jakiegoś powodu mógł chcieć, aby wszyscy myśleli, że Joker zabił Batmana. Sam raz pozorował swoją śmierć i wszyscy rozpowiadali o człowieku, który go zabił. Klaun nawet porwał tamtego i chciał zabić.
                Tylko, że w nocy nawiedziło go przeczucie. Uwierzył w śmierć podopiecznego. Popadał w rozpacz. Stracił kogoś, kto był dla niego synem. Zamknął się w sobie. z nikim nie rozmawiał, nawet z terapeutami i psychologiem. Prawie cały czas płakał.
                Ciągle szukał samotności, odpychał nawet Harley, która zaczęła podejrzewać, że znał Batmana. Nie miała zamiaru nikogo informować, a tym bardziej swojego byłego chłopaka. Tajemnica Bruce'a była z nią bezpieczna. Wyczuła, że nie szuka towarzystwa i trzymała się na dystans.
                Dwa dni później podano nazwiska dwójki kolejnych zaginionych studentów. Jednym z nich był Dick Grayson, co jeszcze bardziej rozbiło Wayne'a. Gdy usłyszał nazwisko wychowanka, zerwał się  kanapy i zaczął walić pięściami w ścianę.
                - Dlaczego? - krzyczał na całe gardło. - Dlaczego?
                Jego płonne nadzieje raz na zawsze wygasły. Skoro Dick zniknął w tym samym czsie, co zginął Batman, to oznaczało, że nie żyje. Czuł się winny. Przecież to on wciągnął go w walkę z przestępcami. Zabił go, rękoma swojego największego wroga. Zaczął szlochać.
                Wpadli sanitariusze z ochraniarzami i obezwładnili go. Po podaniu leków uspokajających, został umieszczony w izolatce. Szalał tam z rozpaczy. Krzyczał, klną, uderzał w ściany, siadał w kącie i łkał. Nie docierało do niego, co się dzieje. Po dwóch dniach zajrzała do niego terapeutka, ponieważ zauważyła, że najbardziej jej okazuje zaufanie. Wayne myślami był przy Graysonie.
                - Bruce? Jak się czujesz?
                Nie odezwał się do niej.
                - Co się stało?
                - Co z Dickiem?
                Była zaskoczona.
                - Z kim?
                - Dick zginął.
                Stanęła obok niego. Spojrzał na nią. Nie miał sił. Tracił grunt pod nogami. Kobieta umiała rozwiązywać język innym i postanowiła zmusić do tego, aby powiedział coś więcej.
                - Ten twój wychowanek?
                - Tak. To nie możliwie? Dlaczego on?
                - Nic nie mogłeś zrobić. Byłeś tutaj.
                - Mogłem go uratować. Wystarczyłoby, abym...
                Nie wiedział co powiedzieć.
                Przyjrzała mu się uważnie. Widziała wszystkie targające nim uczucia. Była zaskoczona. Nie tego się spodziewała, po kilkumiesięcznych spotkaniach na terapii. Chciała mu pomóc. Pomyślała przez chwilę i postanowiła postawić go do pionu.
                - Weź się w garść. Dla Dicka.
                Spojrzał na Melisę.
                - Czy chciałby, abyś tak rozpaczał? Chciałby, aby cię tutaj zatrzymano na dłużej? A tym bardziej, że sam określasz go tylko jako spadkobiercę. Więc czemu tak rozpaczasz?
                Nie odezwał się. Walczył z poczuciem winy i chęcią  zabicia Jokera. Nie odezwał się więcej do Anderson, która po pół godziny wyszła. Po opuszczeniu izolatki, podczas spotkań terapeutycznych milczał, a nawet myślami był daleko, aby nie rozpaść się i aby nie wyrzucić z siebie swojej złości. Postarał się panować nad emocjami.
                Minął miesiąc. Policji udało się złapać klauna. Bruce postanowił się z nim rozprawić. Nie chciał czekać, tym bardziej słysząc przechwałki swojego wroga, powodujące wściekłość. Psychopata musiał zapłacić a śmierć jego przyjaciela oraz członka rodziny.
                Znalazł duże pomieszczenie, zamykane na klucz i solidnymi, stalowymi drzwiami.  Nie wiedział tylko, że policja szykowała na jednego z pracowników Arkham i akurat w tym pomieszczeniu założono podsłuch. Właśnie przy aparacie z policjantami siedział Gordon.

                Wysłał zaproszenie do swojego rywala. Udało mu się zdobyć kartę Jokera i w nocy podrzucił ją do jego celi. Starał się zapanować nad głosem. Chciał, aby wróg go rozpoznał. Nie miał wyjść żywy z tej potyczki. Nie tym razem. Długo nie musiał czekać.