Pułkownik Hannibal Smith
Kapitan H.M. Murdock
Porucznik Templeton Peck
Sierżant B.A. Bosco Baracus
Doktor Maggie Sullivan
Czasem jedna sekunda wystarcza,by się zakochać,
jeden nabój wystarcza, by odebrać życie,
a jeden uśmiech by zrozumieć, czym jest szczęście
Amy Allen
Doktor Maggie Sullivan
Czasem jedna sekunda wystarcza,by się zakochać,
jeden nabój wystarcza, by odebrać życie,
a jeden uśmiech by zrozumieć, czym jest szczęście
Remigiusz Mróz "Nieodgadniona"
Godny zastanowienia jest fakt, że nasi przyjaciele
prędzej umierają niż nasi wrogowie.
Winston Churchill
Ostatni akt jest krwawy,
Choćby cała sztuka była i najpiękniejsza:
gruda ziemi na głowę i oto koniec na zawsze
Blase Pascal
Pułkownik Hannibal
Smith siedział przywiązany do krzesła w opuszczonym magazynie na obrzeżach Los
Angeles. Mimo nieciekawej sytuacji uśmiech nie schodził z jego twarzy. Jego
ludzie szli z odsieczą. Wiedział, że go nie porzucą, bo razem zbyt wiele
przeszli. Żałował tylko jednej rzeczy. Brakowało mu cygara między zębami, które
odebrano mu po schwytaniu.
Przyglądał się trójce mężczyzn ubranych w drogie garnitury i
białe koszule. Mieli rozpięte marynarki, co pozwoliło mu dostrzec pistolety w
kaburach na szelkach. Burzliwie o czymś dyskutowali. Wiedział czego się
obawiali. Jego i reszty zespołu. Mieli się czym martwić. Byli najlepsi w tym,
co robili. Plan nie poszedł tak, jak chciał, ale to nic straconego. To nie
pierwszy raz i nie ostatni. Faza krążyła w jego żyłach. Musiał tylko poczekać
na wsparcie, a wtedy pożałują, że go związali.
Obserwował przeciwników, wyłapując informację i zapamiętując
rzeczy, które mógł wykorzystać przeciwko nim. Zauważył, że nie odwracali się do
siebie plecami, a to mogło oznaczać brak zaufania do siebie. Mógł w przyszłości
spróbować wbić szpilę między nich i patrzeć, jak sami się wykańczają. Uwielbiał
takie zagrania, a czasem uważał je za lepsze od dobrej klasycznej walki, czy
strzelaniny. Złowieszczy uśmiech pojawił się na jego twarzy. W jego głowie
formował się nowy plan, co powodowało jeszcze większą chęć zapalenia. Jeden z
mężczyzn o blond włosach zacisną pięść i wbił mu ją w brzuch.
- I co starcze?
Hannibal poczuł ból, a na jego szczęście adrenalina nadal
krążyła w jego żyłach. Nadal uśmiechał się. Nie mógł sobie darować złośliwości.
- Bijesz jak panienka.
Napastnik zirytował się .
- Taki jesteś cwaniak?
Szykował się do zadania kolejnego ciosu, gdy drzwi magazynu
otworzyły się z hukiem, a przez nie weszło trzech mężczyzn z karabinami. Zaczęli
strzelać, starając się nikogo nie trafić, tylko nastraszyć przeciwników, a przy
tym dobrze się bawić. Faceci w garniturach padli na ziemię, wyciągnęli broń i
próbowali strzelać do przybyłych. Smith zachowywał spokój mimo, że robiło się
gorąco. Ufał swoim chłopakom. Nachylił się do przodu i z całym impetem uderzył
w oparcie, przewracając krzesło wraz z nim. Pozostało mu tylko czekać, chociaż
nienawidził bezczynności . Uważał się za człowieka czynu, a do tego omijała go
świetna zabawa. Wolał działać, ale był unieruchomiony.
Ciemny, przystojny blondyn z karabinem w eleganckiej
niebieskiej marynarce, białej koszuli, w czerwonym krawacie i czarnych
spodniach zamarł, kiedy pułkownik upadł. Poczuł przerażenie na myśl o
zabłąkanej kuli, która trafiła jego dowódcę. Zerkną na swojego towarzysza po
prawej stronie ubranego w białe spodnie, skórzaną, brązową, starą kurtkę z
tygrysem na plecach, w granatowej czapce bejsbolowej. Patrzył jak przygryzał
dolną wargę. Przeniósł wzrok na czarnoskórego, umięśnionego faceta z irokezem i
złotem zawieszonym na szyi oraz z kolczykami
z piór. Patrzył, jak mocno zaciskał pace na broni. Zrozumiał, że przyjaciele
obawiali się tego samego.
Nie potrzebowali
słów, aby to wiedzieć, ponieważ od lat byli przyjaciółmi, tworzyli zgraną drużynę i potrafili
porozumiewać się przy pomocy spojrzeń. We trójkę martwili się o Hannibala, ale
priorytetem było obezwładnienie trójki przestępców. Zauważyli, że ich rywalom
kończyła się amunicja. Od lat pełnił funkcję zastępcy Smitha, więc musiał
upewnić się, że przestępcy byli unieszkodliwieni. Jego magazynek już nie
zawierał kul, ale nie miał zamiaru tego przyznawać. Musiał ocalić dowódcę.
- Ręce do góry.
Wraz z towarzyszami celował w trzech elegantów.
- Połóżcie broń na ziemi i kopnijcie w moją stronę, tylko
powoli.
Obserwował ich niepewność i spoglądanie na siebie. Wtedy
jego towarzysz po prawej kapitan H.M. Murdock strzelił im pod nogi. Patrzył,
jak podskoczyli. Wtedy przestali się opierać, odłożyli broń i kopnęli ją w ich
kierunku.
- Hannibal? W porządku?
Stał wraz z pozostałymi oczekując w napięciu odpowiedzi.
Usłyszeli słabe.
- Tak. W porządku.
Czarnoskóry sierżant Bosco B.A. Baracus podszedł do swojego
dowódcy i podniósł krzesło wraz ze starszym mężczyzną. Z kieszeni wyciągną
składany nóż i rozciął więzy oraz pomógł mu wstać z siedzenia, uważnie
obserwując jego ciało. Smith poklepał Baracusa po barku.
- Dziękuję B. A.
Chwiejnym krokiem ruszył w stronę swojego blondwłosego
porucznika Templetona Peckaa, znanego jako Buźka. Z kieszeni jego marynarki
wyciągnął ulubione cygaro, odgryzł końcówkę, włożył je do ust i zapalił.
- Dobra robota.
Murdock posłał mu swój szalony uśmiech. Starzec zbliżył się
do związanych mężczyzn.
- Wiem dlaczego chcieliście kupić ten stary budynek. Masz
ojciec obrabował bank i krótko przed aresztowaniem ukrył w swoim dawnym
mieszkaniu, ale nie wiedzieliście, w którym. Na początku chcieliście kupić budynek,
ale gdy nie chciano go sprzedać, zaczęliście zastraszać lokatorów i
próbowaliście zmusić ich do wyprowadzki. Mamy wystarczające dowody przeciwko
wam.
Murdock wyciągnął z wewnętrznej kieszeni sporą, brązową
kopertę i po wyjściu B.A-ia przypiął ją
do nich, a następnie opuścił magazyn. Po chwili wrócił z grubszą i umieścił ją
obok pierwszej.
- Gotowe.
- Świetnie kapitanie.
Usłyszeli w oddali syreny, co spowodowało zadowolenie
Smitha.
- Wcześniej wezwaliście policję? Brawo, ale czas znikać.
Szybko puścili budynek, przed którymi czekał na nich
szaro-czarny van z czerwonym paskiem, a za kierownicą jak zwykle siedział jego
właściciel Baracus. Smith jak zwykle wskoczył na przedni fotel obok kierowcy,
odwrócił się do tyłu i patrzył, jak pozostali zajmują swoje miejsca, a
następnie rozsiadł się wygodnie, rokoszując się podróżą i dymem.
Zerkną na rozluźnionego kierowcę. Przeniósł wzrok na
wsteczne lusterko i przez chwilę obserwował dwójkę na tylnych siedzeniach.
Kapitan siedział z przymkniętymi oczami, odprężając się. Za to porucznik
wpatrywał się w jego głowę. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale wahał
się. Zbyt dobrze go znał i wiedział, co chodziło mu po głowie. Uśmiech nie
schodził z jego twarzy.
- Lubię, kiedy
wszystko idzie zgodnie z planem.
Wszyscy spojrzeli na niego.
- B.A. patrz ma drogę.
Czarnoskóry mężczyzna skupił wzrok na drodze. Buźka otworzył
usta, aby coś powiedzieć ale H.M. go ubiegł, z powrotem przymykając oczy.
- Jak zawsze pułkowniku. Trochę spóźniliśmy się przez Buźkę.
Flirtował z recepcjonistką w ich biurze...
Peck zirytował się.
- Zdobywałem tylko informacje
- Śliniłeś się do niej...
- Raczej ona do mnie...
Hannibal słuchał ich z przyjemnością. Przez te wszystkie
lata niewiele zmieniło sie między nimi i dalej potrafili sobie dogryzać i
zachowywać się jak rozkapryszone dzieciaki. Przejmował wtedy rolę ojca i musiał
ich uspokajać. Znał całą trójkę na wylot i potrafił czytać z nich, jak z
otwartej książki. Wiedział, kiedy go okłamywali, czy próbowali coś ukryć, tylko
udawał, że tego nie widział.
Najłatwiejszy był Baracus. Jego emocje zawsze pojawiały się
na twarzy, tym bardziej, kiedy brały nad nim górę. Murdock to była zupełnie
inna historia. Swoje uczucia, obawy, lęki nieświadomie ukrywał swoimi alter
ego. Umiał dostosować się do jego toku myślenia i reagować właściwie. Potrafił
nawet wiedzieć, co tak naprawdę go dręczyło. Mimo wszystko największy wysiłek w
rozszyfrowanie włożył przy Pecku. Do jego jednostki trafił świetny oszust,
który zawsze dostawał to, co chciał. Nadal zdarzało mu się próbować go okłamać,
ale zawsze wiedział, kiedy to robił.
Mimo drastycznych różnic w charakterach oraz w poglądzie na
życie i mimo upływu czasu nadal pracowali razem. Nie zawsze bywali zgodni, a
nawet dochodziło między nimi do ostrych kłótni, nieporozumień, drobnych
sprzeczek, czy do rękoczynów. Najważniejsze było, że zawsze mogli liczyć na
siebie. Nawet nie zauważył kiedy stali się rodziną, jego synami. Z zamyślenia
wyrwał go głos B.A-ia.
- Zamknij się Baranie.
Pilot musiał zacząć mówić coś, co wielkolud uznał za
szalone. Sierżant mógł twierdzić, że go nie cierpiał, ale pozostali wiedzieli
swoje. To nie była prawda. Wystarczyło, że coś groziło jego szalonemu głupcowi,
a pokazywał, jak mu na nim zależy. Za zewnątrz twardziej, a w środku wrażliwy
mężczyzna, kochający dzieci i bojący się latania.
- Ale B.A. ...
W łosie bruneta było słychać błaganie.
- Zamknij się szalony głupcze, chyba, że chcesz bliskie
spotkanie z moją pięścią.
- Spokojnie B.A. Przecież mówię tylko, że...
- Siedź cicho, bo wysadzę cię i będziesz wracać do domu na
piechotę.
Hannibal poszedł w ślady Buźki, odprężając się i przymykając
oczy. Odczuwał nudności. Nagle usłyszał syreny. Otworzył okno i wychylił głowę.
Zobaczył za nimi trzy samochody policji wojskowej.
- Gazu B.A.
Rozpoczęło się szkolenie. Dzięki swojemu wieloletniemu
doświadczeniu w ucieczkach i pościgach dawali niedoświadczonym żołnierzom
prawdziwą szkołę. Pościgi wyglądały, jak prawdziwe za czasów Lyncha i Deckera,
a nawet używali ostrej amunicji. Dawało im to rozrywkę. Jedynie w razie
niepowodzenia nie mieli trafić do więzienia.
Od dwudziestu lat
cieszyli się oczyszczeniem ze wszystkich zarzutów. Z powodu wielu lat dawania
wycisku wojskowym dostali interesującą propozycję. Nadal robili to, co w
trakcie ucieczki, czyli pracowali jako najemnicy, ale byli żołnierzami.
Zachowali swoje stopnie wojskowe, a za pewien procent dochodów dostali domy w
bazie wojskowej oraz budynek, gdzie stworzyli centrum dowodzenia, a nawet
przydzielono im człowieka do zajmowania się robotą papierkową i odbieraniem
telefonów. Od czasu do czasu wykonywali zadania dla wojska. Ten układ sprawdzał
się.
Nie zrezygnowali ze sprawdzania klientów. Dalej wszystko
zaczynało się w pralni pana Lee, a następnie ciągano przyszłych pracodawców po
różnych miejscach. Zawsze chcieli mieć pewność, że pracują po właściwej stronie
i pomagają właściwym ludziom. Nadal nie zawsze przyjmowali wynagrodzenie, albo
otrzymane pieniądze pokrywały tylko koszty.
Cały czas popalał swoje cygaro, z którego został już tylko
niedopałek. Patrzył, jak Baracus ledwo wyrabia na zakrętach przy dużej
prędkości. Żałował, że to nie dawało to takiego kopa, jak dodatkowy motywator,
jakim było uniknięcie więzienia. Do tego do perfekcji opanowali sztukę
ucieczki.
Porucznik wstał z fotela i przeszedł na tył. Otworzył
skrzynię, wyciągnął karabiny i jeden podał dowódcy, drżąc z niecierpliwości.
Tym razem rozwalenie samochodów miało być ostatecznością. Smith po otrzymaniu
broni, opuścił okno, wychylił się i otworzył ogień. Widział, jak Peck uchylił
drzwi i zaczął strzelać.
Nie wytrzymał i zaczął celować w koła pojazdów i silnik. Nie
chciał, aby ominęła go najlepsza zabawa. Z tego powodu nie raz wzywano go na
dywanik, ale nic sobie z tego nie robił. Był wolnym duchem i nie obchodziło go,
co o jego metodach myśleli inni. Cały czas wszystko robił po swojemu.
Adrenalina krążyła coraz szybciej. Uwielbiał to Wyjechał na nich kolejny
zielony pojazd. Skupił się na nim, wycelował w jego opony i rozpoczął salwę.
Wiedział, że Buźka zajmuje się tymi z tyłu. Nagle usłyszał huk. Sierżant zaczął
tracić panowanie nad pojazdem.
- Co się dzieje?
- Opona – warknął wściekły Bosco. – Zostaliśmy trafieni.
Samochód policji wojskowej gwałtownie zjechał na pobocze,
robiąc obrót. Zrozumiał, że mogą podobnie skończyć. Starał się zachować spokój.
Odwrócił się i zobaczył strach w oczach chłopaków.
- Cholera.
Przeniósł wzrok na Baracusa. Wcale nie zdziwiło go
przekleństwo, które wydobyło się z jego ust. Sytuacja nie wyglądała najlepiej,
ale nie musiało dojść do tragedii. Miał nadzieję, że kierowca zapanuje nad
vanem.
- Zatrzymaj się.
Wszyscy spojrzeli na niego z zaskoczeniem.
- Nie mamy wyjścia.
Zjechali na pobocze. Murdock wyciągną jeszcze dwa karabiny i
parę granatów. Jedną z broni podał czarnoskóremu towarzyszowi. W tym czasie
Hannibal i Buźka wymienili magazynki i wyskoczyli.
Przygotowali się do walki, do której i tak nie miało dojść.
Otoczyli ich żołnierze, a wśród nich pułkownik Roderick Decker. Niedowierzał.
- Decker? A ty nie na emeryturze?
Ten zmarszczył brwi.
- O czym ty gadasz Smith? Peck?
Poczuł wzrok
Templetona na sobie. Nie wiedział, co się dzieje. Pamiętał, jak krótko po
oczyszczeniu ich imion i rozpoczęciu pracy jako wojskowi odwiedził go dawny rywal
i ścigający Wtedy poinformował go o swoim odejściu na emeryturę. Wyraził się
dosadnie, co sądził o ich uniewinnieniu. Wierzył, że napadli na bank w Hanoi i
wymigali się od odpowiedzialności za swoją zbrodnię. Odczuwał żal, nie udało mu
się ich złapać.
Wtedy powiedział „To koniec Smith, ale nie taki, jaki
chciałem. Ty i twoi ludzie mieliście znaleźć się w więzieniu. Ale dla mnie to
nie koniec. Wiem, że jesteście chciwi i chcieliście tych pieniędzy dla siebie.
Pamiętaj, jeszcze poznają się na was i wtedy przyjdę na rozprawę i zaśmieję ci
się w twarz. Będę triumfował nad tymi idiotami, tylko poczekaj Smith.” Odwrócił
się na pięcie i wyszedł. To było dwadzieścia lat temu. Hannibal zastanawiał
się, o co chodzi. Zapomniał o żalu z powodu złapania.
- Pokonaliście nas, a teraz schowajcie broń.
Roderick patrzył na niego z niedowierzaniem.
- Bez takich Smith. Co ty kombinujesz? Myślisz, że puścimy
was? Oszalałeś do reszty?
- Nigdy nie byłem przy zdrowych zmysłach. Wszyscy ze mną się
zgodzą.
Peck
nie wiedział, co się dzieje. Zastanawiał się, jaki jego dowódca miał plan. Nie
mieli szans na ucieczkę, nawet Murdock nie mógł dyskretnie oddalić się, a on
miał najwięcej do stracenia. Po złapaniu go z nimi mógł trafić do więzienia,
albo szpitala psychiatrycznego, z którego nie mógłby go wyciągnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz