wtorek, 22 grudnia 2015

Przyjaciel z Hiszpanii cz. VI

- Co?  Przecież cały czas byłem  tutaj - krzyknął mężczyzna, lekko unosząc się na poduszkach.
                - I co z tego? Przecież nie jesteś zamaskowanym obrońcą tutejszej ludności... -Antonio ledwo panował nad sobą, aby zachować powagę. - Nie umiesz podnieść szpady. A tak w ogóle to tutaj jest więcej tajnych przejść. Tornado uwielbia szybki pęd.
                Na początku Diego był zdezorientowany i nie wiedział  co się dzieje, następnie zrozumiał kto go zastąpił. Zauważył na twarzy  przyjaciela tak dobrze znane podekscytowanie.  Sam wkładając maskę je czuł.
                - Widzę, że ci się podobało.
                Valesco  był rozradowany, na wspomnienie swoich wyczynów. Tylko na chwilę się skrzywił.
                -Tak, dawno się tak dobrze nie bawiłem.  Tylko twój koń nie zawsze chce współpracować. Gdy wczoraj wracaliśmy do jaskini, za murami miasta rzucił mnie ze swojego grzbietu.
                Diego roześmiał się. Jego wierzchowiec był charakterny, tak jak jego właściciel.
                -  Znam go od źrebaka. Nauczyłem go wielu sztuczek. Nie widziałem go przez trzy lata, a było to podczas moich studiów. Pewnego  razu Garcia go przemalował. Musieliśmy schować beczki z prochem, a mieliśmy  na głowie patrol. Tornado odciągnął od nas sierżanta i kaprala. Aby ukryć go w garnizonie wpadli na pomysł, aby go przemalować. Mój koń jest zbyt znany.  Innym razem mój wuj spotkał go na pastwisku i ukrył, aby wystartować na nim w wyścigu, ale Zorro uprowadził własnego konia. Za czasów Monastario, złapano mojego wierzchowca i  wystawiono go na aukcji.
                - Kto go kupił?
                - Garcia. Pokrzyżował tym plany swojemu przełożonemu, ponieważ ten liczył, że Zorro wykupi własnego konia. A ten pożyczył pieniądze swojemu przyjacielowi, który miał słabość do tego czarnego ogiera.
                Oboje wybuchli śmiechem.  Tępy i korpulentny  sierżant stał się nieświadomie pomocnikiem Zorro. Nagle Diego spoważniał.
                - Nie zdążył  się nim nacieszyć. Wieczorem po aukcji Bernardo postanowił go uwolnić, ale zauważył go żołnierz... Tornado prawie zginął w płomieniach...
                W głosie młodego caballero było można usłyszeć, że jest zdenerwowany na samą myśl o tych wydarzeniach.
                - To mój przyjaciel.
                - Nie martw się. Nie pozwolę go skrzywdzić. A kiedy powrócisz do zdrowia, to nie będziesz musiał się wstydzić działań Zorro z okresu twojej niemocy.
De la Vega trochę się rozluźnił i postanowił zażartować.
                - Może oddam ci maskę, a sam zajmę się zarządzaniem rodzinnym majątkiem.
                - Z miłą chęcią Tylko obawiam się, że długo nie wytrzymasz na emeryturze.  No i obawiam się twojego ogiera. Pewnie zrzuci mnie ze swojego grzbietu, a cenię sobie swoje życie.
                Zaczęli się śmiać.  Gdy uspokoili się, Antonio radośnie życzył powrotu do zdrowia i obiecał zajrzeć następnego dnia. Pacjent został sam. W porze obiadu zajrzał ojciec. Ostrożnie otworzył drzwi i zajrzał do środka.
                - Diego? Przyniosłem Tamales.
                - Dziękuję.
                Pacjent podniósł się i oparł o bezgłowie łóżka. Alejandro  był nadal zatroskany o swojego pierworodnego.  Postawił talerz na stoliku i poprawił synowi poduszki. Następnie podał serwetkę  mały stoliczek i postawił gorący talerz.
                - Jak się czujesz?
                Diego widział troskę, jaką otaczał go rodzic. Coś, co nie widział od lat, od kiedy wyjechał na studia. Od powrotu z Hiszpanii oddalili się od siebie. Zrobił to dla dobra ojca, aby go chronić.  Zakładając maskę, wiedział że będzie musiał chronić najbliższą osobę. Od razu zauważył, że Monastario chętnie pozbyłby się jego ojca, a on mógł dać mu powód.  Miał uczucie, że zmieniają się ich relacje, a raczej powracały do tych sprzed lat.
                -Nie najlepiej.  Najgorszy jest ból i te kłopoty z pamięcią.
                - Musisz nabrać sił. Kilka dni byłeś nieprzytomny.
                -Ojcze...
                - Tak synu?
                - Gdy obudziłem się wczoraj rankiem, widziałem jak spałeś na krześle przy łóżku...
                Głos młodego de la Vegi był słaby, a przecież prowadził dopieroł trzecią rozmowę. Cały dzień spędził na posłaniu, a czuł się jak po nocy spędzonej jako zamaskowany banita i ciężkiej walce z przeciwnikami, ale postanowił zatroszczyć się o rodzica.
                - Musisz odpocząć.
                - Nie jestem zmęczony. Muszę jeszcze wyjechać na pastwisko.
                - Nie powinieneś wyjeżdżać...
                - Nie martw się o mnie. Umiem o siebie zadbać. Teraz najważniejsze jest twoje zdrowie.
                Caballero usiadł na krześle i przybliżył się do łóżka.  Mimo protestów syna, zaczął go karmić. Jak talerz był pusty, przyniósł  książkę, którą Diego zaczął czytać przed wypadkiem. Z bólem opuszczał pokój i ruszył do  swoich obowiązków.  Przy wejściu do hacjendy czekał na niego lekarz, co go zaniepokoiło.
                - Czy coś się stało?
                - Proszę się uspokoić.  Zauważyłem tylko, że Diego czymś się martwi. Jak wcześniej ci mówiłem, nie pamięta okoliczności wypadku. Zwróć uwagę na jego zachowanie, jeśli coś cię zastanowi, to daj mi znać.  Uważaj na niego. To nic nie musi znaczyć, ale lepiej być ostrożnym.
                Doktor zaczął się nagle uśmiechać.
                - Zaraz całe Los Angeles będzie wiedziało o stanie zdrowia twojego syna.
                 Alejandro nie zrozumiał aluzji przyjaciela, więc patrzył na niego jak na wariata.
                -Był tutaj sierżant Garcia. Pozwoliłem sobie udzielić mu podstawowych informacji o stanie Diego.
                Przepowiednia sprawdziła się. Pod wieczór całe Los Angeles, oraz okoliczni caballero wiedzieli, że Diego de la Vega odzyskał przytomność.   Kilkoro ludzi zjawiło się, aby dowiedzieć się o stan zdrowia i rokowania dotyczące pacjenta. Pan domu z cierpliwością przyjmował gości i odpowiadał na pytania, chociaż najchętniej nikogo by nie wpuszczał.
                Mięły trzy miesiące. Diego  powracał do zdrowia i pełnej sprawności. Rany zdążyły się zabliźnić, a kości zrosnąć. Od wypadku nie oddalał się od hacjendy i terenów jej otaczających. Na szczęście  upadek z konia, nie spowodował strachu do wierzchowców i jak tylko mógł, zaczął dosiadać ich grzbietu.
                Jego ojciec ciągle martwił się o niego. W nocy chociaż raz  sprawdzał co u Diego.  Gdy ten zaczął schodzić  i przesiadywał w salonie, to siedziałł wraz z nim.  Próbował nawiązać rozmowę. Chciał dowiedzieć się o pasji syna i latach spędzonych  na studiach, ale bez skutku Zazwyczaj dyskutowali o  wydarzeniach w mieście i u caballeros, oraz działaniach Zorro.
                Diego popadł w nostalgię, ciągle chodził zmartwiony i zamyślony.  Alejandro próbował rozbawić syna, ponieważ martwił się o niego, ale to nie przynosiło efektów. Gdy Antonio przychodził, starał się poprawić mu nastrój, ale  nie odnosił sukcesu. Nawet wizyty gości nie rozweselały go, a przybył Verdugo wraz z córką.
                Ożywił się dopiero, gdy po trzymiesięcznym "areszcie domowym" odwiedził miasto. Jego przybycie wzbudziło sensację. W gospodzie zrobiły się tłumy, sporo ludzi chciało zobaczyć  człowieka, który przeżył upadek w przepaść.  Starał się nie zwracać uwagi na ciekawskie spojrzenia. Czuł się dobrze, obserwując komendanta, zastanawiając się nad jego kolejnym pomysłem.
                Gdy Valesco przekonał się, iż Diego powrócił do zdrowia fizycznego, oddał mu maskę.  Pewnego dnia odbyli rozmowę w salonie hacjendy de la Vegów, nie wiedząc, że są podsłuchiwani przez don Alejandro.
                - Cieszę się Diego, że powróciłeś do zdrowia. Tylko widzę, że coś cię martwi.
                -  Zawiodłem ojca...
                Antonio zdenerwował się na niego.
                - Nie zawiodłeś go. Gdybyś widział  swojego ojca, jak myślał, że nie żyjesz. Był zdruzgotany.  Szukał ciebie. A jak przyniosłem wiadomość, że znalazłem...
                Wziął głęboki wdech. Przed oczami stanął mu obraz załamanego mężczyzny, który zerwał się z krzesła i zalał się łzami.
                -  Że znalazłem twoje ciało. Chciał cię sprowadzić do domu... Siedział przy tobie przez pięć dni, prawie nie opuszczając pokoju.
                - Ma obowiązek się mną zająć.
                Gość coraz bardziej irytował się.
                -Twój ojciec spokojnie może być z ciebie dumny. Tylko musisz z nim porozmawiać A tak w ogóle, to on bardzo cię kocha.
                - Nie mam o czym.
                Głos Diego był obojętny.
                - Niczego się nie nauczyłeś? Jeśli coś ci się stanie, lepiej aby twój ojciec znał prawdę.
                - Nie. Nie chcę go zawieść.
                - Nigdy nie powiedział ci, że jest z ciebie dumny.
                - Dwa razy. Aby chronić  się przed rewolucją mój ojciec zebrał pięćdziesięciu caballero, oraz posiadał ich listę. Orzeł chciał ją zdobyć, a by pozbyć się  zagrożenia. Ojciec został aresztowany, a wraz z nim ja, Bernardo i nasz grubawy sierżant.  Orzeł zaoferował, że jeśli ojciec odda listę, to zostanie mu darowane mu życie.  Dzięki wcześniej zdobytym informacją  wiedziałem trochę więcej i musiałem działać. Gdy udałem, że  wolę oddać listę niż zginąć, widziałem w jego oczach żal, niedowierzanie i rozczarowanie. Moim celem było wyciągnięcie jej ze skrytki i zawiadomienie osób z listy, że są potrzebni do obrony Los Angeles.  Oczywiście musiałem pogodzić to z innymi zadaniami... Gdy zjawiłem się na rynku, ojciec wychwalał Zorro...
                Antonio uśmiechnął się.
                - Pewnie nie dowierzał, że to ja zebrałem pomoc. Słuchałem jak mówi o waleczności zamaskowanego bohatera. Następnie powiedział, że nie liczy się sama walka, ale  też to, co zrobiłem.
Powiedział, że jest ze mnie dumny.
                - No proszę.
                Valesco zaczął dusić się ze  śmiechu. Jego przyjaciel udawał, że tego nie widzi.
                -Innym razem podczas negocjacji w Monterey.  Był dumny z tego jak negocjowałem.  Na co dzień go tylko zawodzę.
                - Powiedz mu prawd. Oboje poczujecie się lepiej.
                De la Vega wyglądał, jakby nie słuchał.
                - Diego?  
                - Gdy leżałem nieprzytomny,  kilka razy odzyskałem świadomość i słyszałem, co mówił. Powtarzał, że mnie kocha i że jest dumny. Ale co miał mówić? Przecież myślał, że nie przeżyję.
                Antonio miał dosyć użalania się mężczyzny.  Postanowił niczego nie owijać.
                - Kochasz go i chcesz chronić, oraz zdobyć jego  szacunek.  Nie umiesz tego pogodzić, ale z innego powodu niż myślisz. Nie potrafisz dostrzec, że ojciec cię szanuje i zależy mu na tobie
                Nagle Antono na coś wpadł.
                - Niedługo wyjeżdżam . Gdy wrócę z Hiszpanii,  chcę abyś  był po rozmowie z don Alejandro. Inaczej ja zamienię kilka słów z komendantem Los Angeles.
                Diego oburzył się.
                - Nie możesz. Narazisz mego ojca.
                - No to trudno. Może kilka ofiar czegoś cię nauczy.
                - Tu nie chodzi o mnie - krzykną. -  Tego konsekwencje poniesie nie tylko mój ojciec. Chodzi też o Bernardo. Przecież mi pomaga, więc jest zamieszany. Jest moim przyjacielem. Ty też możesz znaleźć się w tarapatach i to wraz  z żon ą.
                - Wiem, że podziękujesz mi.

Nie czekając na odpowiedź de la Vegi, Antonio opuścił jego sypialnię. Alejandro zastanawiał się, co ukrywa jego syn i jaka to straszna tajemnica, że boi się jej ujawnienia.  Zdał sobie sprawę, że to jeszcze bardziej ich oddala od siebie, a jego dziecko jest sam ze swoimi problemami. Postanowił poznać prawdę za wszelką cenę i nie zależnie co Diego zrobił, będzie go kochał i wspierał.

wtorek, 17 listopada 2015

Przyjaciel z Hiszpanii cz. V

Pięć dni po odnalezieniu Diego de la Vega otworzył oczy. Na początku obraz był rozmazany, ale po kilku minutach zaczął widzieć ostro. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował.             Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że jest w swojej sypialni i leży we własnym  łóżku. Po jakimś czasie dostrzegł śpiącego ojca. Starał się gwałtownie nie poruszyć prawą ręką, na której spoczywała głowa starszego mężczyzny. Zauważył, że ojciec jest zmizerniały. Pamiętał, że gdy podczas gorączki odzyskiwał przytomność, on zawsze siedział przy nim.
                 Podniósł głowę i spojrzał w stronę drzwi. Na progu zobaczył Bernarda. Prawie całe ciało pulsowało mu ostrym bólem, a najbardziej  bolała go głowa i prawa noga. Poczuł burczenie w brzuchu. Pokazał lewą ręką, że jest głodny. 
                Służący  uśmiechnął się i pobiegł do kuchni. Namówił kucharkę, aby przygotowała kleik dla młodego pana. Następnie zaniósł go na górę i patrzyła jak pacjent próbuje jeść lewą ręką.  Widząc jak jego pryncypał nie radzi sobie, pomógł mu, śmiejąc się. Gdy skończył go karmić, usłyszał.
                - Ojciec musi być bardzo zmęczony, skoro śpi tak mocno.
                Bernardo pokazał, że don Alejandro prawie cały czas tutaj siedzi. Na ustach młodego de la Vegi przez  ułamek sekundy pojawił się uśmiech.
                 - Ja chyba też się zdrzemnę.
                Służący dotknął jego czoła i pokazał, że gorączka spadła.  Po chwili wyszedł.  W salonie, po rozejrzeniu się, otworzył tajne przejście i wszedł do kryjówki. Zastępca Zorro rozsiodływał Tornado. Gdy dostrzegł przybyłego, spytał go.
                - Wszystko w porządku?
                Tamten kiwną głową.
                - Co robi don Alejandro?
                Bernardo pokazał, że śpi.
                - To dobrze. Będzie trzeba nakłonić go do odpoczynku. Mogę trochę poczuwać przy Diego...
                Po wyprawie był wesoły.
                -Nie dziwię się, że  ukrywa się pod maską. Ten komendant jest okropny.
                Niemy coś pokazał.
                - Uważasz, że  byli gorsi? Jak ten Monastario, który  doprowadził do narodzin czarnoodzianego banity?  Możliwe. Ale walka z kapitanem Lovato to czysta przyjemność.  A ten Garcia nigdy nie złapie  Zorro. Chociaż wczoraj będąc w hacjendzie, wspomniał, że Diego wspiera go w tym .
                Oboje byli rozbawieni.  Po chwili  Valesco spochmurniał.
                - Mam nadzieję, że wyzdrowieje.
                Zdjął przebranie i założył swoje ubranie. Dosiadł swojego konia i ruszył z wizytą do hacjendy. w tym samym czasie Bernardo wyszedł przez tajne przejście i usiadł na schodach, aby czekać na wezwanie. Cieszył się,  wiedząc że młody de la Vega przeżyje wypadek. Nasłuchiwał odgłosów konia.
                Kiedy do jego głosów dotarł stukot końskich kopyt, zaczął udawać że śpi. Przez bramę wszedł Garcia. Szturchnął służącego, który po chwili udawał przebudzenie.
                - Jak czuje się don Diego?
                Tępa mina mężczyzny przypomniała sierżantowi, iż ma do czynienia z głuchoniemym. Machnął ręką i ruszył na poszukiwania innego pracownika jego przyjaciela.  W kuchni znalazł gospodynię.
                - Czy może wiesz,  jak się czuje don Diego, senorita?
                - Nie wiem. Chyba nadal jest nieprzytomny.
                Żołnierz wydawał się przejęty stanem zdrowia przyjaciela. Nawet nie próbował niczego podkraść z kuchni.  Szybko odjechał.
                Zaraz po jego wizycie zjawił się Antonio.  Od razu został zaprowadzony do sypialni Diego. Posiedział z godzinę. Ze współczuciem patrzył na don Alejandro, oraz jego syna.  Obserwował uważnie chorego.  Przed odjazdem zostawił upieczone ciasto przez żonę i powrócił do hacjendy wuja małżonki, gdzie mieszkał od ślubu.
                Pod wieczór starszy de la Vega przebudził się. Był na siebie zły, że przysnął. Bał się o syna. Wstał z krzesła, aby rozprostować nogi. Przemierzył kilka  razy pokój. Zszedł na dół, aby przynieść karafkę z wodą i pokrzepić się kieliszkiem wina.
                Szybko powrócił na górę. Po wejściu do pokoju czuł się obserwowany. Cały czas głowę miał spuszczoną. Trzymał mocno karafkę. Za każdym razem, gdy na siłę poił syna, czuł się z tym źle, chociaż wiedział, że to dla jego dobra. Spojrzał czule w stronę łóżka i zobaczył otwarte oczy Diega. Odstawił karafkę i szybko podbiegł do syna, wymawiając cicho.
                - Diego
                W jego głosie można było usłyszeć ulgę, radość, resztki cierpienia i strachu. W jednym słowie, które opuściło jego gardło kryły się wszystkie emocje targające starego caballero.
                - W porządku ojcze - wychrypiał mężczyzna.
                - Jak się czujesz?
                Ranny  nadal miał słaby  i zachrypnięty głos. Mówienie sprawiało mu ból, ale postanowił odezwać się.
                - Wszystko mnie boli. Jestem lekko zdezorientowany.
                Alejandro nalał wody i podał szklankę synowi.
                - Napij się trochę.
                Pacjent podniósł się i łapczywie wypił kilka łyków.
                - Co się stało?
                - Nie pamiętasz Diego?
                W głosie caballero było słychać zmartwienie.
                - Niewiele. Pamiętam wesele Antonia i Luizy. Odjechałeś dosyć wcześnie.  Zostałem do końca...
                - I?
                - Odjechałem wraz z kilkoma innymi caballero. Ruszyłem w stronę naszej hacjendy...Nie pamiętam co dalej.
                Dotkną dłonią skroni.  Próbował sobie przypomnieć cokolwiek, ale nie mógł. Do tego bolała go głowa.
                -Nie mogę sobie przypomnieć. Jedynie co następne pamiętam, to ten pokój i... ty siedzący przy łóżku. Cały czas tutaj siedziałeś?
                Starszy mężczyzna zmieszał się.
                - Nie mogłem być tutaj cały czas. Muszę dbać o nasze dobra.
                - Ojcze.
                W głosie młodego de la Vegi można było usłyszeć troskę Alejandro starał się  ukryć swoje emocje, ale łzy radości same popłynęły mu po policzku. Szybko obrócił się w stronę drzwi i dyskretnie otarł je jedwabną chusteczką.
                - Pewnie niedługo przyjedzie don Antonio. Często tutaj bywa.
                - Ojcze?
                - Tak Diego?
                - Pamiętam jak przez mgłę, co do mnie mówiłeś.
                Starszy mężczyzna poczuł się zażenowany. Z jednej strony wiedział, że powinien przeprowadzić rozmowę z synem  o podsłuchanej rozmowie.   Z drugiej strony jego syn dopiero co odzyskał przytomność, a on sam przez ostatnie dni okazał słabość. Nie wiedział co powiedzieć. Postanowił odwrócić uwagę syna.
                - Jesteś głodny?
                - Tak.
                Caballero uśmiechnął się i zszedł do kuchni i nakazał Marii przygotować kleik. Sam zaniósł posiłek Diego i nakarmił go. Następnie opuścił sypialnię, aby chory mógł odpocząć. Usiadł w bibliotece. Napisał kilka wiadomości i posłał po lekarza.
                W tym samym czasie w jaskini Bernardo zajmował się Tornado. Koń przez ostatnie dni był niespokojny. Służący zabrał zwierzę na przejaszczkę, aby się wybiegał. Wiedział, że Tornardo  uspokoi się dopiero jak jego pan zejdzie do jaskini.
                W hacjendzie Prieto zjawił się  posłaniec od de la Vegi z wiadomością dla Antonia. Luiza obserwowała uważnie swojego męża, który czytał list. Po chwili zauważyła, iż odetchnął z ulgą.
                - Coś się stało kochanie?
                -Diego odzyskał przytomność.
                Uśmiechnęła się.
                - Chwała Bogu. Jak się czuje?
                - Don Alejandro nie pisze, ale z tonu wiadomości wnioskuję, że wszystko będzie dobrze.
                Ucieszyła go informacja, ale nie zniknęło zmartwienie. Nadal mogło dojść do nieszczęścia. Podejrzewał, że jeśli wszystko skończy się dobrze, to jego przyjaciel będzie chciał szybko wsiąść na wierzchowca.
                Podejrzewał też, iż będzie musiał uważać na niego. Chociaż poszkodowany mógł obawiać się przed jazdą konną. Na razie postanowił nie martwic się i poczekać na rozwój wypadków.  Odchylił się na krześle i spojrzał na małżonkę. Po chwili odezwał się.
                - Jutro pojedziemy go odwiedzić i sprawdzić jak się czuje.
                Hacjenda de la Vegów. Diego leżał w swojej sypialni. Nadal był lekko zdezorientowany. Do tego nie mógł się poruszać z powodu silnego bólu, a najbardziej dawała mu się we znaki głowa i prawa noga. Oddychał z trudnością z powodu stłuczonego żebra. Parę minut wcześniej ojciec podał mu lekki, które miały  uśmierzyć jego cierpienie.
                Patrzył się na kominek. Wiedział, że jest unieruchomiony, a komendant  mógł w tym czasie  wymyślić kolejną niesprawiedliwość. Do tego komuś może wydać się podejrzane, że gdy on leży w niemocy, to zamaskowany obrońca nie pojawia się w Los Angeles.
                Nie przewidział takiej sytuacji, gdy po raz pierwszy włożył maskę. Tak samo było, gdy został wrobiony w bycie Zorro. Na szczęście wtedy udało mu się improwizować. Teraz nie miał żadnego pola manewru, ponieważ nie mógł się poruszać.
                Lekki, napary ziołowe, oraz ból nie pozwalałyby mu myśleć. Mimo to próbował znaleźć  rozwiązanie swojego problemu. Po chwili poddał się.  Wpatrywał się w okno, które było lekko uchylone. Nocne powietrze było kojące. Po jakimś czasie zasnął.
                Jego ojciec usiadł w salonie. Wcześniej nalał sobie kieliszek wina. Kochał swojego syna. W ostatnim czasie nie potrafił porozumieć się z nim. Podczas kilku dni zrozumiał jak bardzo oddalili się od siebie.
                Siedział i myślał o swojej zmarłej żonie. W głowie usłyszał jak ukochana robi mu wyrzuty za kłótnie z synem.  Wiedział, iż miłość rodzicielska powinna być bezgraniczna, a u niego wygrała duma i nazwisko. Otrzymał drugą szansę, aby naprawić relacje ze swoim dzieckiem. Nie chciał jej zmarnować, chociaż wiedział, że będzie to trudne, ponieważ syn jest dorosły. Był uparty i nie miał zamiaru się poddawać.
                Wstał z fotela i zgasił lampkę i udał się na spoczynek. Przed wejściem do sypialni, zajrzał do Diego. Młody człowiek niespokojnie rzucał się po łóżku. Podszedł do niego i jak za dawnych czasów pogłaskał go po głowie. Ten uspokoił się.  Alejandro otulił szczelnie chorego i ucałował w czoło. Po chwili sam legł w swoim posłaniu. Mógł wreszcie odpocząć.
                Rankiem, zaraz po przebudzeniu szybko ubrał się i zszedł do biblioteki, aby nadrobić zaległości w zarządzaniu swoimi dobrami. Przeczytał listy, które nadeszły i odpisał na nie, oraz przejrzał dokumenty zalegające na biurku. Śniadanie zjadł samotnie. Dopilnował, aby Bernardo zaniósł posiłek dla Diego. Najchętniej sam by to zrobił, ale musiał zająć się swoimi obowiązkami. Gdy  przybyli państwo Valesco , przywitał się z nimi radośnie.
                - Witam dona Luiza i don Antonio.
                Skinęli głową i uśmiechnęli się.  Już miał się odezwać, gdy służący wprowadził lekarza.
                - Witaj Alejandro. Przepraszam, że przybywam dopiero teraz, ale całą noc spędziłem u don Alfredo de Mata. Teraz zbadam naszego pacjenta.
                Zanim caballero zareagował, lekarz opuścił salon i poszedł na górę do sypialni swojego pacjenta. Przyjaźnie przywitał się z nim.
                - Witaj Diego. Jak się czujesz?
                - Dzień dobry doktorze. Wszystko mnie boli.
                - A co najbardziej?
                - Głowa i prawa noga.
                Doktor  uśmiechnął się przyjaźnie.
                - To cud, że nie miałeś poważniejszych obrażeń.  Masz pękniętą czaszkę i złamany prawy piszczel. Masz też prawie całe ciało poobijane, oraz kilka potłuczeń i zwichnięć.  I tak twoje życie wisiało na włoskach. Twój ojciec walczył o ciebie.
                Podszedł do pacjenta i dotknął jego czoła. Pokiwał głową, z czegoś nie był zadowolony.
                - Zalecę okłady, ponieważ masz gorączkę. Opowiesz mi jak odzyskałeś przytomność.
                - Gdy przebudziłem się, nie wiedziałem gdzie jestem. Po chwili  poznałem pokój i dostrzegłem ojca. Dopiero po jakimś czasie poczułem straszny ból. Bernardo stał w drzwiach. Przyniósł mi jedzenie. Ojciec mocno spał. Nadal byłem senny, więc  poszedłem dalej spać. Gdy znowu przebudziłem się, byłem sam. Lekko podźwignąłem się na łóżku. Wtedy wszedł...
                Ze zmęczenia zrobił krótką przerwę. Ciężko oddychał. Jękną cicho  z bólu. Lekarz udawał, że nie zauważył tego.
                - Wtedy wszedł mój ojciec i odbyliśmy krótką rozmowę. Przyniósł mi kleik, podał lekki i napary ziół.  Kiedy zostałem sam, próbowałem rozmyślać, ale nie potrafiłem się skupić przez ból. Niedługo potem znowu zasnąłem.
                - Pamiętasz co się wydarzyło?
                - Nie. Pamiętam, że byłem na weselu mojego przyjaciela i że nad ranem ruszyłem do hacjendy. Nic więcej.
                Doktor pokiwał głową ze zmartwieniem.
                - Może się zdarzyć, iż nigdy sobie nie przypomnisz.  Możesz też z czasem zacząć sobie przypominać fragmenty, a  z czasem wszystko sobie poskładasz.
                - Ile byłem nieprzytomny?
                - Pięć dni.
                - Ile zajmie mi powrót do zdrowia?
                Lekarz zamyślił się.
                - Cóż... Nawet do kilku miesięcy.
                Diego westchnął z rezygnacją. Medyk roześmiał się, widząc minę pacjenta.
                - Ciesz się, że żyjesz .
                - A dla mnie nie będzie to nużące.
                Doktor uśmiechnął się. Znał doskonale rozterki Alejandro dotyczące jego syna i podejście młodzieńca do życia Uważnie obejrzał urazy poszkodowanego.
                - Rana na skroni zaczyna się goić. Martwi mnie rana potylicy... Czaszka w tym miejscu jest pęknięta. Lewy nadgarstek jest spuchnięty, ale proszę go oszczędzać przez kilka dni. Noga będzie unieruchomiona  przez kilka tygodni... Na dole czekają goście, więc nie będę zabierać ci czasu.
                Pożegnał się i opuścił pokój. Po chwili weszli  seniores Valesco. Antonio przywitał się radośnie.
                - Diego. Jak dobrze cię widzieć. Wszyscy martwiliśmy się o ciebie.
                - Wiesz gdzie mnie znaleziono?
                Gość zmieszał się. W pierwszej chwili chciał odmówić odpowiedzi, ale wolał oszczędzić don Alejandro odpowiedzi na to pytanie. Jego głos lekko i prawie niezauważalnie drżał.
                - Spadłeś w przepaść. Na szczęście wylądowałeś na skalnej półce.  Jak cię zobaczyłem, wyglądałeś na martwego. Na szczęście okazało się, że jest inaczej.
                De la Vega  lekko wzdrygnął się. Nagle zdał sobie z czegoś sprawę.
                - A ty nie powinieneś być z małżonką w drodze do Hiszpanii?
                - Opóźniłem nasz wyjazd.
                Luiza, która była wychowana według konwenansów panujących wśród  caballero, postanowiła odezwać się, aby nie wyjść na niewychowaną damę.
                - Cieszymy się, iż pan przeżył i mamy nadzieję, że zdrowie szybko powróci do ciebie don Diego.
                - Dziękuję dona.
                Uśmiechną się sztywno, trzymając się konwenansów.  Kobieta skłoniła się.
                -Zostawię was samych. Życzę szybkiego powrotu do zdrowia.
                Szybko wyszła, a jak tylko znikła, Diego rozluźnił się i spytał przyjaciela.
                - Czy coś wydarzyło się, gdy byłem nieprzytomny?
                - Komendant znowu dręczył ludność Los Angeles.
                Bernardo stał przy ukrytym wejściu i podsłuchiwał, chichocząc.
                Pacjent lekko wzdrygnął się. Był niezadowolony swoim unieruchomieniem, oraz niemożliwością niczego zrobić.
                - Zwrócono uwagę na bierność Zorro?
                Valesco roześmiał się.
                - Przecież Zorro przemówił przeciwko dodatkowym i bezsensownym podatkom.  I to dwukrotnie.
                De la Vega był zaskoczony.
                - Co?  Przecież cały czas byłem  tutaj - krzyknął mężczyzna, lekko unosząc się na poduszkach.

                - I co z tego? Przecież nie jesteś zamaskowanym obrońcą tutejszej ludności... -Antonio ledwo panował nad sobą, aby zachować powagę. - Nie umiesz podnieść szpady. A tak w ogóle to tutaj jest więcej tajnych przejść. Tornado uwielbia szybki pęd.

środa, 7 października 2015

przyjaciel z Hiszpanii cz. IV

Mężczyzna drżał o życie Diego. W okolicy były przepaście i tereny górzyste.  Pojechał tam i nawoływał, ale odpowiadało mu tylko echo.  Rozglądał się uważnie, ale nic nie zauważył. zastanawiał się, co przytrafiło się młodemu caballero.
                Minęła kolejna doba. Poszukiwania nic nie dały. Pod wieczór jeden z parobków przyprowadził konia zaginionego. Wszystko wskazywało, że jeździec został zrzucony. Jeśli nawet przeżył upadek, to były niewielkie szanse, że po takim czasie żyje.
                Alejandro złapał się ściany, gdy towarzysze wysnuli hipotezę, co mogło przydarzyć się jego synowi. Z twarzy odpłynęła mu krew. Ledwie stał na nogach. Został posadzony na krześle przez Bernardo. Ukrył twarz w dłoniach i zaczął szlochać.
                Wszystko wskazywało, że stracił jedynego syna. Życie zaczęło wydawać mu się bez sensu. Stracił kobietę swojego życia, a teraz najprawdopodobniej jedyne co po niej zostało. Ich jedyne dziecko.
                Antonio nie mógł patrzeć na cierpienie seniora rodu de la Vegów. Dosiadł konia i pojechał przed siebie. Nigdy nie był mocno wierzący, ale w tamtej chwili błagał Boga o zwrot Diego. Bał się, że don Alejandro nie przeżyje straty. Uważał obu de la Vegów za dobrych ludzi walczących o dobro mieszkańców. Starszy jawnie, a młodszy wkładając maskę.
                Odjechał spory kawałek od hacjendy. Znajdował się w pobliżu najgłębszej przepaści, na której dnie znajdował się strumień. Jeśli patrzyło się  z góry, to trudno było dostrzec błękitną wstęgę.  Wokół skaliste i wysokie góry. Ścieżka była wąska.
                Nagle jego wierzchowca spłoszył wąż.  Udało mu się utrzymać w siodle. Strach go opanował. Gdy zwierzę uspokoiło się, ześlizgnął się na ziemię. Na coś nadepnął. Podniósł skrawek żabotu białej koszuli noszonej przez caballero. Chociaż koloru można było się tylko domyślać, ponieważ tkanina była pożółkła, oraz wybrudzona piaskiem.  Widniały na niej ślady krwi.
                Poczuł dziwne podniecenie.  Podbiegł do urwiska i położył się na brzuchu. Przybliżył się do krawędzi i spojrzał w dół. Nie potrafił niczego dostrzec w otchłani. Patrzył tylko w przepaść. Ledwo dostrzegał wstęgę rzeki wijącą się na jej dnie. Nagle dostrzegł błękitny kolor na skalnej półce pod nim. Serce zamarło mu. Tam leżało ciało don Diego de la Vegi.  
                Spuścił głowę. Żal mu się zrobiło don Alejandro i samego przyjaciela, który miał przed sobą całe życie. Pozwolił sobie na jedną łzę, która spłynęła po policzku. Ciągle przyglądał się mężczyźnie.  Nie potrafił spuścić z niego wzroku.  Nie miał czasu na smutek, ponieważ ktoś nadjechał.
                 Był to Bernardo, który nie potrafił usiedzieć na miejscu. Valesco pokazał mu swoje tragiczne odkrycie. Służący padł na kolana i szlochał. Przywiązał się do swojego pana. Wspólna tajemnica zbliżyła ich.
                Antonio postanowił zostawić i pojechać do hacjendy de la Vegów. Dosiadł swojego wierzchowca i pędził jak wicher. Po drodze minął patrol żołnierzy, ale nie zwrócił na nich uwagi.  Przed bramą zeskoczył z konia i wpadł na dziedziniec, gdzie siedział ojciec jego przyjaciela . Wykrzyczał zdyszany
                - Znalazłem ciało Diego.
                Alejandro zerwał się z krzesła.
                Caballero rozpłakał się z rozpaczy. Nie wstydził się swoich łez. Jego świat właśnie runął. Stracił swój największy skarb. Syna.  Od odnalezienia konia podejrzewał, że jego dziecko może nie żyć. Tylko że to nie przygotowało go na tę łamiącą mu serce wiadomość .
                - Gdzie?
                Antonio opisał mu wszystko. Odnalazł linę i chciał ruszyć, aby wydobyć ciało. Wtedy odezwał się Alejandro. Jego głos był pusty.
                -Jadę z tobą. Muszę go zobaczyć.
                Valesco nie chciał wziąć ze sobą mężczyzny, ale wiedział, że nie odwiedzie go od ruszenia na pomoc synowi. Choćby  ten już był martwy, ale nadal był jego ojcem. Zebrali też sąsiadów, oraz kilku pastuchów.
                 Gdy dotarli na miejsce, de la Vega sam chciał zejść na skalną półkę po ciało swojego syna. Bernardo na migi oferował, że to on zejdzie na dół. Antonio też chciał spuścić się na skalny występek. Nie chciał, aby dokonał tego starszy z mężczyzn, ponieważ obawiał się o niego. Niemy służący nie mógł koordynować całą akcję z dołu. Wreszcie to Valesco zsunął się po linie.
                Diego leżał na plecach.  Antonio uklęknął i odwrócił go. Twarz ofiary była pozdzierana, oraz sina. Na skroni widniały stróżki skrzepłej krwi. Włosy były zlepione czerwoną cieczą. Lewa ręka była mocno spuchnięta. Nienaturalnie wygięta prawa noga. Klatka piersiowa lekko unosiła się. Diego de la Vega mimo wszystko żył. Valesco zaczął się śmiać.  Aby się upewnić, sprawdził puls. Wstał z kolan i krzyknął w górę.
                - On żyje!!!
                W jego głosie było słychać radość. Echo odpowiadało mu tak samo radośnie.  Alejandro stał w szoku. Fala radości rozlała się w jego sercu. Odetchnął z ulgą. Jego oczy zrobiły się wilgotne. Starał się zapanować nad emocjami, ponieważ wiedział, że teraz najważniejsze jest uratowanie Diego. Rozłożył się nad krawędzią przepaści i krzyknął w dół.
                - Co z nim?
                Antonio rozważył kłamstwo, aby nie martwić swoich towarzyszy na górze, ale nie widział w tym sensu.
                - Nie najlepiej.
                - Damy radę go wyciągnąć?
                - Spróbujemy.
                De la Vega kazał przywiązać drugą  linę do skały i spuścić ją w dół. Valesco obwiązał nieprzytomnego mężczyznę, sprawdził węzły i krzykną.
                - Gotowe.
                Na górze wszyscy zaczęli ostrożnie i powoli zaczęli wciągać linę. Gdy Diego był u samego szczytu przepaści, jego ojciec i służący wciągnęli go, chwytając za ręce.  Alejandro płakał ze szczęścia, iż trzyma syna w ramionach. Tak niedawno bał się, że stracił go na zawsze. Wsadził rannego do dwuosobowego powozu i ruszyli do hacjendy.
                Gdy Antonio wspiął się i wydostał z przepaści, ruszył do miasta po lekarza. Prędko wyjaśnił doktorowi sytuację i razem wybrali się w drogę.  Mężczyzna drżał o życie przyjaciela.  Cieszył się, że znalazł go żywego. Dziękował Bogu za ocalenie.  Miał nadzieje, że teraz wszystko będzie dobrze.
                Diego został umieszczony w swojej sypialni. Ojciec cały czas był przy nim. Doktor po przyjeździe zbadał uważnie pacjenta, oczyścił i opatrzył rany. Następnie zwrócił się do starszego caballero.
                - Jego urazy są poważne. Do tego wycieńczenie organizmu... Ale ma wolę przeżycia.
                - Czy?...
                W głosie don Alejandro można było usłyszeć strach.
                - Nie mogę wiele powiedzieć. Najbliższe dni pokażą, czy przeżyje. Przykro mi przyjacielu. Proszę, abyś był dobrej myśli. Jest młody i silny.
                - Dziękuję.
                - Pamiętaj, aby delikatnie poić pacjenta. Na razie niewielkimi ilościami i ostrożnie.
                Lekarz żartobliwie pogroził palcem
                -Jeszcze raz dziękuję.
                Zebrani w salonie czekali na jakąkolwiek wiadomość. Zjechali się tutaj zaraz po tym jak wydobyli Antonio ze skalnej pułki.  Doktor po zejściu tam, przekazał te same wiadomości co de la Vedze. Wszyscy cieszyli się z odnalezienia Diego, oraz współczuli tragedii. Czuli się niezręcznie, więc szybko rozjechali się i przekazali dalej wiadomość o odnalezieniu zaginionego.
                W hacjendzie został tylko Antonio Valesco. Chodził nerwowo po salonie. Martwił się o swojego przyjaciela. Nie usłyszał jak Bernardo do niego podchodzi.  Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z jego obecności. Służący próbował coś mu powiedzieć za pomocą gestów. Gdy nie został zrozumiany, rozejrzał się i szybko nakreślił w powietrzu " Z".
                - Zorro jest potrzebny?
                Bernardo kiwnął głową. Antonio zamyślił się.
                - Ktoś może połączyć zniknięcie Zorro z niemocą Diego.
                Nagle uśmiechnął się tajemniczo i zawadiacko.  Wpadł mu do głowy szalony  pomysł. 
                - Więc będzie trzeba spróbować go zastąpić. Pomożesz?
                Bernardo przytaknął i pokazał ukryte przejście  w szafie.
                -  Więc jest więcej przejść? - mężczyzna udawał  oburzonego. - Więc mi nie ufa.
                Zeszli do jaskini zamaskowanego banity. Valesco wdział czarny strój i maskę.  Przypiął szpadę i bat do boku. Tornado nie był zachwycony nowym jeźdźcem, ale po dłuższej chwili pozwolił dosiąść swojego grzbietu.
                Antonio szybko i sprawnie rozprawił się z komendantem i powrócił do jaskini. Cała przygoda tak mu się spodobała, że postanowił godnie zastępował przyjaciela. Znając w Hiszpanii młodego de la Vegę, mógł chociaż trochę go naśladować.
                Wujowi jego żony przypadła do gustu jego postawa. Cenił  oddanie wobec przyjaciela. Don  Benito Prieto  należał do caballeros, którzy trzymali się razem. Gdy pojawił się narzeczony jego małej bratanicy, obawiał się jak Hiszpan nie odnajdzie się w ich tradycjach. Gdy okazało się, że jest przyjacielem młodego de la Vegi,  zaufał mu.  Skoro młody mężczyzna w Madrycie okazał szacunek koloniście, to uszanuje panujące w Kalifornii prawa.
                Antonio każdą wolną chwilę spędzał w hacjendzie de la Vegów, aby doglądać Diego i wesprzeć jego ojca. Luiza nie była zachwycona postawą męża. Dopiero co zostali małżeństwem, a mało czasu spędzali razem. Inne donie i donny próbowały wyjaśnić jej, że to postawa godna caballero. Mieszkańcy sąsiednich hacjend też zjawiali, aby wesprzeć don Alejandro i spytać o stan zdrowia jego syna.
                Alejandro prawie nie opuszczał sypialni Diego. Nawet spał na krześle przy jego łóżku. Co jakiś czas płakał.  Strach o życie syna nie opuszczał mężczyzny. Od czasu do czasu przemawiał do swojego nieprzytomnego dziecka.
                - Diego, synu... Wiem, że moja uwagi mogły cię zranić... Mogłeś zacząć podejrzewać, że wstydzę się ciebie.
                Głos mężczyzny drżał.
                - To nie prawda. Jesteś moim dzieckiem i jestem z ciebie dumny.
                Położył swoją prawą dłoń na lewej ręce młodego de la Vegi.
- Mogłeś źle odebrać moje wyrzuty. Mogłeś pomyśleć, że wstydzę się ciebie.
               Jego głos łamał  się.
                - Jesteś moim synem i zawsze będę stał po twojej stronie, wspierał w twoich postanowieniach. Tylko obudź się synu... Proszę. Nie chcę cię stracić. Kocham cię Diego.

                

poniedziałek, 28 września 2015

Przyjaciel z Hiszpanii cz. III

Wtedy poznał tożsamość Zorro. Zamaskowanym obrońcą uciśnionych był Diego de la Vega.. Był w szoku. Chociaż fakty pasowały. Jego przyjaciel był świetnym szermierzem w Madrycie, ale w Los Angeles uchodził za mężczyznę nieumiejącego posługiwać szpadą.  Jego służący w Hiszpanii był tylko niemy, a w Kalifornii uważali go za głuchoniemego od urodzenia. Do tego Diego ucinał rozmowy o zamaskowanym jeźdźcu. 
                Odczekał kilka dni i poprosił przyjaciela o lekcję szermierki. Umówili się niedaleko skał, z dala od domostw.  Trawa ususzona wokół i skały dookoła, piętrzące się na kilkanaście metrów. Wokół rosło kilka prawie suchych krzaków.
                Po przybyciu na miejsce od razu ostrza ich szpad uderzały o siebie. Ruchy obu mężczyzn były płynne. Żaden z nich nie wahał się, podczas zadawania ciosów.  Ich walka była zabawą. Żaden z nich nie próbował zranić drugiego. Bawili się jak za studenckich czasów. Nagle Antonio chichocząc, spytał.
                - Trenujesz czasem z Bernardo?
                Diego niczego nie spodziewał się.  Był pewien, że jego tajemnica jest bezpieczna. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że dawny przyjaciel mógł skojarzyć jego bierność z tajemniczym banitą. Był rozluźniony.
                - Trochę. Wolałbym nie wyjść z wprawy.
                - Niedawno widziałem jak walczy Zorro.
                - Myślisz, ż mógłbym go pokonać?
                - Nie. Ty nim jesteś.
                Diego zatrzymał się nagle i skamieniał. Zdanie wypowiedziane przez Valesco przeraziło go. Starał się głośnym śmiechem , zamaskować zdenerwowanie.
                - Ja? Zorro? Ile dzisiaj wypiłeś?
                Antonio był rozluźniony. Cała sytuacja go bawiła. Opuścił szpadę i przysiadł na skale. Uśmiechał się figlarnie.
                -  Wiem to od kilku dni. Od twojego  pojedynku z komendantem.
                Coraz lepiej bawił się,  obserwując panikę w oczach de la Vegi.
                - Cios zadany tamtego dnia, rozbroił mnie przed laty w Madrycie.
                Bernardo miał się na baczności. Uważnie słuchał całej rozmowy, w razie czego gotowy rzucić się w obronie swojego pana.  W prawej ręce dzierżył bat.   Valesco wybuchnął śmiechem. Rozumiał zachowanie służącego i jego skupienie na nim.  Strach, który opanował de la Vegę był coraz bardziej widoczny, chociaż starał się ukryć.
                - Spokojnie. Nie zamierzam cię wydać. Robisz to, o czym inni tylko marzą.
                Zamyślił się na chwilę.
                - Ale miło poznać czyjś sekret. Twój ojciec wie?
                Zorro rozluźnił się. Zrozumiał, że dalsze zaprzeczanie nie ma sensu. Opuścił szpadę i przysiadł. Widział w oczach dawnego przyjaciela aprobatę dla swoich działań, oraz podziw. Poczuł się bezpiecznie.
                - Nie, nie wie. Nie chcę go narażać. Tylko Bernardo zna moją tajemnicę.
                - I ja - odparł radośnie Antonio. - Więc Bernardo słyszy, ale nikt nie zwraca uwagi na głuchoniemego służącego.
                - Oraz na niezdarnego i nieumiejącego walczyć jego pana. Chociaż to nie znaczy, że oszukałem wszystkich.
                Złośliwy uśmiech przebiegł po twarzy caballero.
                - Raz prawie zostałem zdemaskowany przez kapitana Monastario. 
                - I co?
                Antonio był zaintrygowany.
                -Nie miał dowodów i nikt nie uwierzył mu. Nawet wicekról, ojciec naszego kolegi ze studiów. Monastario aresztował mnie, ale to on został skazany, a ja wolny. Mój brak umiejętności ocalił mi życie.
                Zerknął na służącego.
                - Wszystko w porządku Bernardo. Nic nam nie grozi. Możesz opuścić broń i spocząć.
                Służący ani drgnął. Valesco zwrócił się do niego.
                -Gdybym chciał was wydać, to już bylibyście w więzieniu. A do tego mam ogromny dług wobec  was.
                Diego roześmiał się wesoło.
                - Nie wątpię przyjacielu.
                Poklepał towarzysza po ramieniu.
                - Ale zachowaj to dla siebie
                - Oczywiście Zorro. Teraz rozumiem, czemu nie chciałeś, abym rozpowiadał o twoich umiejętnościach szermierczych.
                Zamyślili się. Bernardo rozluźnił się. Uśmiechnął się przyjaźnie. Położył na ziemi bat i też przysiadł na skale, ale kilkanaście metrów od dwójki przyjaciół.  Po chwili Antonio odezwał się ponownie.
                - Luiza chciałaby po ślubie przenieść się do Hiszpanii. Jej wuj wolałby, aby pozostała tutaj. Bardzo kocha swoją bratanicę. Udało mi się znaleźć  kompromis. W podróż poślubną wybierzemy się do Madrytu i po kilku miesiącach powrócimy do Kalifornii, aby osiąść tutaj na stałe. W razie kłopotów będziesz u nas mile widziany jako Diego i jako Zorro.
                - Dziękuję.
                Valesco i de la Vega powrócili do przerwanego pojedynku. Antonio nie był tak dobry jak Diego. Za każdym razem przegrywał. To nie psuło mu humoru. Zbyt wiele razy widział przyjaciela walczącego na studiach. Możliwość pojedynkowania się z takim mistrzem było powodem jego dumy.   Gdy zmęczyli się walką, powrócili do hacjendy de la Vegów. Tam Diego pokazał  Antoniemu  tajne przejście z sypialni do jaskini.  Ten odezwał się.
                -  Zorro to prawdziwy ty. De la Vega, którego tutaj poznałem, nie był moim przyjacielem z czasów studiów.
                Diego przytaknął z poważną miną.
                - Masz rację. Stworzyłem  leniwego i niezdarnego Diega, abym mógł działać nie narażając ojca.  Będąc  Zorro, jestem sobą.
                Nagle jego głos zrobił się jeszcze poważniejszy. Można było wyczuć lodowaty ton, który miał maskować uczucia młodego caballero. Bał się, co będzie po jego śmierci. Czy ojciec pozna prawdę i czy nikt nie pozna jego tajemnicy, co może zagrozić don Alejandro.
                - Gdyby coś mi się stało, to mam prośbę do ciebie.  Bernardo zbyt przywiązuje uwagę do pamiątek...
                - Diego...
                Valesco był zbyt zdenerwowany,  aby spokojnie słuchać. Nie wiedział czego potrzebuje przyjaciel,  chociaż czuł że sytuacja jest poważna i coś martwi jego rozmówcę. Nie chciał myśleć o martwym przyjacielu. Dopiero w tamtej chwili zrozumiał jak niebezpiecznego zadania podjął się caballero.
                - Muszę mieć pewność, że nikt z moich bliskich nie ucierpi prze ze mnie. Jeśli odkryją moją tożsamość, pomóż uciec mojemu ojcu i Bernardo. Zniszcz też wszystkie rzeczy Zorro.  Nawet jeśli nie odkryją mojej tożsamości.  Zadbaj też o Tornado.
                Antonio widząc powagę przyjaciela i uznając jego argumenty postanowił się zgodzić, aby zapewnić  mu spokój.
                - Zrobię wszystko co w mojej mocy.
                Przez dłuższy czas nie rozmawiali o zamaskowanym banicie, aż do kolejnej lekcji na kilka dni przed ślubem Luizy i Antonia.  Nie wiedzieli, że za skał obserwuje ich don Alejandro.  Na początku nie podsłuchiwał, więc ominęła go rozmowa o przygodach jego synach. Nagle usłyszał jak gość z ich hacjendy mówi.
                - Powinieneś porozmawiać z ojcem.
                Starszy mężczyzna zaczął uważnie nasłuchiwać. Chciał dowiedzieć się, o czym miał mu powiedzieć Diego.
                - Po co? - w głosie mężczyzny można było wyczuć zirytowanie i rozżalenie. - Nigdy nie będę synem, którego on pragnie. Ma mało okazji, aby być ze mnie dumny. Nie takiego syna pragnął. Nie biernego na  krzywdę dziejącą się z rąk komendanta, oraz nieumiejącego bronić własnego honoru.
                 Młody de la Vega kopnął leżący kamień.  Valesco próbował przekonać go łagodnym głosem.
                - Twój ojciec kocha cię takiego, jaki jesteś. Na pewno nie dajesz mu dowodu do wstydu.
                Diego krzyknął.
                - Nie chwytam za szpady jak inni caballero. Szukam nie siłowych rozwiązań. Gdy inni walczą, to ja siedzę w hacjendzie.
                - Przestań. Twój ojciec ma wielkie szczęście, mając takiego syna.
                Alejandro dalej nie słuchał. Zrozumiał, że syn  źle cię czuł, gdy on dawał mu zrozumieć, iż nie spełnia jego oczekiwań.  Zdał sobie sprawę, iż musi okazać mu więcej troski. Nie chciał, aby Diego myślał, że starszy de la Vega nim pogardza. Chciał, aby jego jedyne dziecko wiedziało, iż jest kochane. Wrócił do hacjendy. Od tamtej pory starał się poświęcać więcej czasu Diego, ale ten zawsze znajdował wymówkę.
                Sześć dni później odbył się ślub Luizy i Antonia. Wesele trwało całe popołudnie i noc. Nad ranem goście rozjechali się. Wieczorem don Alejandro de la Vega podniósł alarm. Słońce chowało się za horyzontem, a jego syn nie powrócił. Było dwóch świadków odjazdu młodego caballero na koniu po zakończeniu przyjęcia. Sąsiedzi, przyjaciele, ich pracownicy, oraz żołnierze ruszyli na poszukiwania.
                Dwa dni po ceremonii w hacjendzie pojawili się państwo Valesco. Miał dużo szczęścia, ze zastał starszego de la Vegę, który chwilę wcześniej wrócił z poszukiwań. Antonio nie wiedział o zniknięciu przyjaciela, ponieważ spędził ostatnie dni ze swoją małżonką i nikt nie chciał go niepokoić.
                - Witam don Alejandro. Jest Diego?
                Dopiero po chwili zobaczył podkrążone oczy mężczyzny i strach malujący sie na jego twarzy. Atmosfera udzielała się też jemu.
                - Czy coś się stało?
                - Diego jeszcze nie wrócił. Szukaliśmy go wszędzie.
                -Skąd nie wrócił?
                - Z wesela.
                 Antonio zaczął się denerwować. Powinien ruszyć do miasta, aby zdążyć na dyliżans, aby ruszyć w podróż poślubną. Przeprosił swoją małżonkę i ruszył z de la Vegą na poszukiwania jego syna. Towarzyszył im Bernardo. Rozdzielili się.

                Mężczyzna drżał o życie Diega. W okolicy były urwiska i tereny górzyste.  Pojechał tam i nawoływał, ale odpowiadało mu tylko echo.  Rozglądał się uważnie, ale nic nie zauważył. zastanawiał się, co przytrafiło się młodemu caballero