Jack Moris (Bones/Kości) cz. IV
- Widziałem Bootha.
Hodgins zmieszał
się. Nie wiedział, co o tym sądzić. Słyszał o tym, jak niewiele
brakowało.
- Booth nie
żyje.
- Wiem, ale to
było cholernie realistyczne.
Zastanawiał się
dlaczego w "ostatniej" chwilach swojego życia widział Bootha.
Podejrzewał, że to powracające wraz ze sprawą mafii braci Writhe poczucie
winny. Aż do przyjazdu jego żony , Hodgins siedział przy nim. Kiedy ciemna
brunetka o niewielkim wzroście wśliznęła
się do pokoju, etymolog wycofał się.
Lancy poczuł ulgę na widok ukochanej. Uśmiechnął się do niej czule. Widział łzy
w oczach kobiety, która podbiegła do niego i objęła.
- Och Lancelocie.
W jej głosie było
słuchać ulgę i radość, a łzy popłynęły po jej policzku. Sweets czuł się podle,
widząc, co jego udanie się na tajną misję, zrobiło z jego ukochaną. Poczuł się
podle. Czule pogłaskał ją po włosach.
- Przepraszam
kochanie.
- Ważne, że wróciłeś.
Zaczęła opowiadać o tym, co wydarzyło się podczas jego
nieobecności. Potem pojechała po ich syna i przywiozła go. Seeley ucieszył się
na widok ojca. Daisy zaczęła spędzać całe dnie w szpitalu, a kiedy mogła
zabierała ze sobą malca. To cieszyło połamanego, poobijanego psychologa.
Pozwalało oderwać myśli od widoku zabójstwa swojej partnerki i swojej
niedoszłej śmierci, które go dręczyły.
Teoretycznie wiedział,
co zrobić, aby się uporać, ale to nie było
łatwe. Nie miał zamiaru poddać
się traumie. Miał rodzinę, a sam wpakował się w całą sytuację. Zawziął się i robił wszystko, aby wrócić do
porządku dziennego. Daisy przynosiła mu nowe periodyki dotyczące psychologii i
nadrabiał zaległości. Chciał jak najszybciej wrócić do pracy.
W tym samym czasie w
FBI przesłuchiwano aresztowanych członków mafii, a niektórym prokuratura
przedstawiła ofertę współpracy, aby zmniejszyć wyrok. Taką propozycję otrzymał Jack Moris. Mężczyzna
przyjął ją i przekazał posiadane informacje pani prokurator Caroline Julian -
Keenan. Kobieta podczas rozmowy była
szorstka. Nie okazała żadnej radości, czy zadowolenia z tego, co usłyszała. Miał czekać na podpisanie
ugody i spisanie jego zeznań, a do tego miał ujawnić miejsca, gdzie trzymali
tajne dokumenty i narkotyki. Nie wiedział, czy był pomocny , co go denerwowało
Po znalezieniu się w
celi, chodził nerwowo po pomieszczeniu. Czuł, że podpisze ugodę i spędzi dwadzieścia pięć lat w więzieniu, chociaż
będąc byłym agentem, mógł spodziewać się kosy pod żebra. Misja nie była autoryzowana i nie mógł liczyć
na ratunek. Wiedział, na co się porwał i znał ryzyko. To jednak nie ułatwiało.
Cieszyło go to, że zakończył swoje zadanie.
Mógł też zdradzić
swoją prawdziwą tożsamość i wyjaśnić całą sytuację. Caroline Julian, surowa
pani prokurator miała do niego słabość i na pewno znalazłaby rozwiązanie z
sytuacji, ale nie chciał tego robić. Odeszli dziesięć lat wcześniej i zamknęli
ten rozdział swojego życia. Nie chciał rozbudzać wspomnień w dawnych przyjaciołach
i rodzinie. Należał do przeszłości i tak miało pozostać.
Nie próbował okłamywać
siebie, że nie jest przerażony. Bał się. Miał trafić do miejsca, gdzie wysyłał
przestępców od wielu lat. Mógł trafić do miejsca, gdzie znajdowali się jego
wrogowie. Jako snajper nauczył się ukrywać strach najgłębiej siebie, ale nie
miał niczego do roboty w pustej celi. Serce biło mu szybciej. Powoli panika
brała górę nad instynktem samozachowawczym.
Przymknął oczy i
przywołał obraz swojego już dorosłego syna Parkera. To wszystko zrobił między
innymi dla niego. Dla jego bezpieczeństwa. Żałował, że nie mógł patrzeć, jak
jego malec dorasta i staje się mężczyzną. Zastanawiał się, jaką ścieżkę wybrał.
Wiedział, że niezależnie od tego, będzie dumny z niego. Przypomniał sobie, jak zabierał go do
wesołego miasteczka i jeździli na karuzelach. Śmiech Parkera rozbrzmiewał mu w
uszach, a łza spłynęła po jego policzku.
Położył się na pryczy i zastanawiał się, co
porabia jego żona i dzieci, jak sobie radzą pod jego nieobecność. Czy kobieta
radzi sobie z domowymi i zawodowymi obowiązkami bez jego pomocy, czy dzieci
rozumiały jego nieobecność. Pogrążał się
w swoich myślach, kiedy do celi weszło dwóch agentów, w tym
"zamordowany" przez niego kolega z biura w Nowym Jorku agent Thomas
Oldman. Ten uśmiechnął się do kolegi.
- Dobra robota Moris.
Zebrane przez ciebie informacje wyślą tych drani na wiele lat za kratki.
Wykonałeś dobrą robotę. Dyrektor powiadomił
tutejsze biuro o twojej pracy pod przykrywką. Przekazałem też szefowi listę
"twoich ofiar" i miejsca ich pobytu. Wszyscy wróciliśmy do swoich
domów. Caroline nie może się doczekać,
kiedy i ty wrócisz, a dzieci stęskniły się za ojcem.
Poczuł ciepło na
wspomnienie swojej rodziny. Ucieszyła go też wiadomość, że wróci do
bliskich. Miał ochotę skakać z radości.
Zabrał swoją marynarkę i ruszył do wyjścia za dwoma kolegami. Wszyscy milczeli. Oddano mu jego rzeczy
osobiste. Przechodząc przez biuro, rozglądał się. Kiedyś pracował w tym biurze, ale to było
przed przeprowadzką do Los Angeles. Od tamtej pory zmieniło się wiele w
budynku. Zamarł z przerażenia, kiedy na korytarzu zobaczył młodego bruneta. Był to Parker Booth, który go miną. Po
wyjściu na świeże powietrze wziął głęboki wdech. Nie słuchał o czym rozmawiają jego
towarzysze. Nie obchodziło go to.
Oldman zabrał go do
hotelu, gdzie wynajął dla nich pokoje, kupując po drodze niezbędne rzeczy. Moris
podziękował koledze i udał się do łazienki, aby wziąć prysznic. Stał pod gorącą
wodą, rozluźniając się. Ostatnie
miesiące były dla niego ciężkie. Znajdował się z dala od rodziny, wśród
groźnych przestępców. Emocje brały nad
nim górę. Poczuł nagłą ochotę upewnienia
się, że u Caroline wszystko w porządku. Zakręcił kran i wyszedł z kabiny. Ze
spodni wyciągną komórkę i wykręcił numer i z niecierpliwością oczekiwał.
-Halo?
- Caroline?
-Jack? To ty?
- To ja kochanie.
Słyszał ulgę w jej
głosie.
- Co u was?
- FBI nęka nas.
Upewnia się, że nie kontaktujemy się ze sobą. Dzieci tęsknią za tobą.
- Niedługo będę w
domu.
Usłyszał westchnienie
ulgi. Poczuł nagłą potrzebę zapewnienia jej o swojej miłości.
- Kocham cię.
- Miłość to...
Pokręcił głową
słuchając jej naukowego wywodu. Stęsknił się za tym. Oparł się o ścianę i
wszystkie emocje puściły. Po jego policzkach płynęły łzy. Od dawna nie płakał.
Usłyszał pukanie.
-Moris? W porządku?
Na szczęście woda
nadal była odkręcona. Starał się zapanować nad drżącym głosem.
- W porządku. Po prostu...
Nie wiedział, co powiedzieć. Nie musiał. Oldman starał się zrozumieć. Nawet
nie chciał wiedzieć, co biedak przeżywał przez okres pracy pod przykrywką.
Zostawił go samego. Zadzwonił do biura i zawiadomił dyrektora o wypuszczeniu
agenta Morisona oraz zadowoleniu prokurator
Keenan z obrotu sprawy. Pojechał
do chińskiej restauracji po kolację. Po powrocie zastał kolegę ubranego i
spokojnego, pijącego piwo i oglądającego mecz bejsbolowy. Usiadł obok niego i postawił pudełka. Nagle
usłuszał.
- Kiedyś mieszkałem w Waszyngtonie. Byłem agentem.
Słyszał gorycz w jego słowach.
- Jednym z najlepszych. Caroline dawała mi popalić.
Zaciekawiło go to.
- Kto?
- Craoline Julian, a teraz Keenan prokurator.
- Znałeś ją?
- Ostra kobieta. Lepiej było z nią nie zadzierać. Podpadłem jej wiele razy, ale mnie
lubiła.
- Więc dlaczego odszedłeś?
- Byłem dobry w tym, co robiłem. Dzięki pomocy zezulców złapałem wielu
morderców.
- Zezulców?
Jack spojrzał na towarzysza.
-Sprawy rodzinne. Wyprowadziłem się dziesięć lat temu, więc mnie nie
pamięta.
Thomas zdawał sobie
sprawę, że towarzysz coś ukrywał, ale nie pytał. Moris był mu za to wdzięczny.
Późnym wieczorem udał się do sypialni.
Położył się w łóżku, ale nie zasną. W jego głowie pojawiało się wiele
myśli. Podejmował ważną decyzję. Tak naprawdę dziesięć lat wstecz nosił inne
nazwisko i wraz z ukochaną kobietą, która nosiła jego dziecko zostali objęci
programem ochrony światków. Musiał porzucić rodzinę i przyjaciół. Teraz
przebywał blisko nich i nie wiedział, co zrobić. Popadł Wiltera, który wydał na
niego i jego żonę wyrok.
Teraz mógł bezpiecznie bez narażania ich wrócić, ale minęło wiele lat. Nie
chciał niszczyć im nowego życia. Wejść znowu w ich świat, burząc wszystko. Walczył z tęsknotą, ale i rozsądkiem. Tak
chciał uścisnąć syna i powiedzieć mu, jak z niego jest dumny, że poszedł w jego
ślady i że bał się o jego życie. To było dziwne zobaczyć Parkera na tych samych
korytarzach, po których sam przechadzał się w przeszłości. Praca agenta była niebezpieczna.
Nad ranem podjął decyzję. Postanowił wyjechać i nie ujawniać się. Robił to z ogromnym bólem serca, ale uważał,
że robił to, co dla nich najlepsze. Łza kręciła mu się w oku. Ubrał się i
pojechał pod biuro i obserwował wejście. Chciał z daleka zobaczyć swoją
pociechę. Czuł się, jak stalker, ale chciał zobaczyć go po raz ostatni.
Paręnaście minut później dojrzał własną kopię o wiele młodszą od siebie.
Młodszy agent Parker Booth szybko przeszedł przez parking i wszedł do budynku.
Uśmiechną się czule.
- Żegnaj Parker.
Moris miał nadzieję, że będzie dobrym agentem, ale i nie wpakuje się w
żadne kłopoty i nie będzie podpadał niebezpiecznym przestępcą jak on. To tylko
jego pobożne życzenie. Jeśli przypominał jego tak samo z charakteru, jak z
wyglądu, to jego rywale mieli kłopoty. Po chwili odszedł. Spakował swoje rzeczy
i udał się na lotnisko. Wsiadając do samolotu, zostawiał przeszłość za sobą i
zaczynał nowe życie.
Nie mógł się doczekać spotkania ze swoją żoną i dziećmi. Po wylądowaniu i
znalezieniu się w hali przylotów, wpadł w ramiona Caroline. Kobieta, która
uważała miłość za reakcję chemiczną wtuliła w niego, a jej serce biło szybciej.
Wreszcie znowu byli razem po wielomiesięcznej rozłące. Dzieci przytulili się do
nich. Oderwał się od żony i wyściskał pociechy. Razem opuścili budynek, ciesząc
się sobą. Zaczynali nowe życie bez strachu, że zostaną dopadnięci przez
Wilterai jego ludzi.
Koniec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz