-Nic z tego panie Wilson-
ktoś krzykną od strony drzwi. Stali tam: wściekła kobieta z wyciągniętym
rewolwerem, oraz inspektor Lestrade.
-Kim pani jest- spytał
sędzia.
-Jestem detektywem i żoną
pana Holmesa- odparła Elizabeth
-To o pani mówił doktor.
-Tak. Od początku z
inspektorem słuchamy waszej rozmowy. To przez pana straciłam ich na tak długo.
A teraz chce pan znowu mi ich odebrać?
-I tak pani mąż nie przeżyje.
Sędzia wymierzył w doktora i zaczął naciskać spust, gdy Elizabeth wystrzeliła.
Dostał kule prosto w głowę. Po chwili było za późno, aby go uratować. Kobieta
podbiegła i przytuliła się do Johna. On powiedział.
-Zaskakujesz mnie moja droga.
-Mając taką rodzinę nic nie
powinno cię zaskakiwać. Zaczęłam uczyć się strzelać mając osiemnaście lat.
Rewolwer dostałam w spadku po ojcu. Prawie nieużywany, bo często zapominał brać
go ze sobą na niebezpieczne przygody. Co z Sherlockiem?
-Żyje. Powinniśmy zabrać go
do szpitala. Chyba, że zajmiemy się nim w domu. Przecież ukończyłaś medycynę.
To byłoby najlepsze rozwiązanie. Lepiej będzie się czuł wokół najbliższych, niż
w szpitalu.
-A dzieci?
-Damy sobie rady. Sprowadź
dorożki. Od razu zabierzmy go na Baker Street Nie martw się. Nie pozwolimy mu
odejść. Zobaczysz, że będzie żył.
Kobieta próbowała się
uśmiechnąć, a mężczyzna otarł jej łzy. Gdy wyszła Lestrade podszedł do niego i
spytał.
-Dlaczego pan nie zareagował
doktorze, gdy pani Watson powiedziała, że jest żoną pana Holmesa? I skąd pan
wiedział się o panu Wilsonie?
-Elizabeth go odnalazła. Przecież
wspomniałem o tym sędziemu. Nie
wiedziała, że Holmes jest tutaj.
-Odnalazła człowieka, przez
którego pan zastał uznany za martwego?
-Tak. Chciała się zemścić.
Po chwili kobieta wróciła.
Przewieźli detektywa do jego mieszkania. Przez dwa miesiące nie można było się
z nim porozumieć. Nie wydobył z siebie żadnego
dźwięku. Tylko leżał, jadł, pił i chodził do łazienki. Siostra cały czas była
przy nim. Mąż zmieniał ją, gdy szła się zdrzemnąć, robiła zakupy, czy szykowała
posiłek. Zdawało się, że narkotyki zniszczyły mu mózg. Elizabeth była załamana
i ciągle powtarzała w kółko.
-Straciliśmy go. Już nigdy
nie przytuli mnie. On już nie wróci.
-Nie martw się- powtarzał
John. -On wydobrzeje.
Pewnego dnia, gdy oboje
siedzieli przy Holmesie powiedziała do Johna.
-Wuj i ty wreszcie macie
racje. Przecież ciągle powtarzaliście, że narkotyki mogą zniszczyć umysł. Nawet
tak inteligentny, jak jego. Wreszcie możecie tryumfować.
-Nie ma z czego. Przecież nie
oto nam chodziło. On przestał brać narkotyki po długich wykładach i kłótniach.
Jak ojciec. Nałóg został uśpiony, ale
mógł wrócić podczas codziennej egzystencji. Czyli gdy nie ma żadnej ciekawej
sprawy. A poza tym może to czegoś nauczy Sherlocka.
-Widzę, że żartujesz.
-Tak. Po tym jak zostałaś postrzelona wszyscy byli
przekonani, iż umrzesz... Nikt nie dawał ci szansy na przeżycie. Tylko ja
wierzyłem w ciebie. Wiedziałem, że wyzdrowiejesz. Pół roku byłaś w śpiączce.
Oni szykowali się na najgorsze... Ja czekałem, aż się obudzisz. I doczekałem
się. Teraz wiem, że jest podobnie. Trzeba dać mu czas. Ja jak ojciec jestem
strażnikiem detektywa- konsultanta i nie pozwolę, aby szybko odszedł z tego
świata.
Uśmiechnęła się. Jego słowa
zapałały nadzieją, dla jej brata. Postanowiła czekać na ten dzień, gdy Sherlock
powróci. Kiedyś tak czekał John na nią. Teraz oboje czekają. Po dwóch miesiącach
Sherlock Holmes zaczął powracać do zdrowia. Po kolejnych trzech miesiącach
powrócił do formy sprzed choroby( wywołanej narkotykami).
Będzie jeszcze epilog