Jack wzdrygnął się. Ogarną strach, że poznali jego tajemnicę. Musiał
zachować kamienną twarz, chociaż to mógł usłyszeć wyrok na siebie. Wilter spojrzał
na niego pobłażliwie, jak ojciec na syna. Uśmiechnął się czule.
- Wiem, że to cię
przeraża. Mnie też.
Był wściekły. Nie
lubił uprzejmości Flynna.
- Najgorzej, że jest z
otoczenia narzeczonego mojej córki...
- Co? - wyrwało się
byłemu agentowi.
- Wszystko wskazuje,
że Luisa Donald jest kretem. A jeśli to prawda, to zaufany posłaniec
Dona, jej mąż Tom...
Zatkało g. Dopiero
teraz zdał sobie sprawę z małego szczegółu. Według niego Lancy Sweets alias
Tom Donald nie nadawał się na tajniaka. Bał się o przyjaciela.
- Na razie będziemy
ich obserwować. Dlatego sprowadzimy ich tutaj. Liczę, że będziecie ich
obserwować i uważać o czym rozmawiacie. Coś chcecie dodać?
Ze swojego miejsca
podniosła się prawa ręka do wykonywania wyroków, średniego wzrostu, barczysty
mężczyzna.
- Najlepiej spróbować
namierzyć tych, kogo mogli zwerbować.
Moris postanowił
zaryzykować.
- To, że Lusia jest
szpiegiem, nie oznacza, że jej mąż o tym wie. Może przez przypadek coś jej
zdradzić.
To był desperacka
próba ratunku dawnego przyjaciela. Wszyscy spojrzeli na
niego.
- Wiem, że ciężko ci
uwierzyć, że ktoś mógł dostać się do naszej rodziny, aby nas zniszczyć. Jesteś
lojalny...
Najchętniej zabiłby
go, ale musiał udawać oddanie.
- Jesteś dobry w tym,
co robisz, ale lekko naiwny i dlatego jesteś tutaj. Uważaj na niego. Masz
na sumieniu nie jednego agenta i możesz dostać karę śmierci. Dodam,
że też mam ich sporo na sumieniu. Nawet nie pamiętam ich nazwisk.
Zacisnął pięści,
starając nie okazać wściekłości. Po zakończonym spotkaniu udał się do
swojego pokoju. Walnął pięścią w ścianę. Usiadł na łóżku, aby się
uspokoić i pomyśleć logicznie. Postanowił obserwować ich i w razie
czego ochronić, niezależnie ile to by go kosztowało.
Luisa i Tom Donald
niczego nieświadomi wprowadzili się do domku dla służby. Spędzali dużo czasu w
posiadłości, gdzie przy nich nie omawiano najważniejszych działań. Nikt nie
wspomniał McGee'mu o całej akcji, ponieważ podejrzewali go o
współpracę z wymiarem sprawiedliwości.
Małżonków trzymano z
daleka od Rose Wilter, siostry Jenny, Jerzego i Franka, która nie
pochwalała działań rodziny. Była im oddana i nie miała zamiaru ich wydawać.
Woleliby, aby nie próbowali jej przekonać do obrócenia się przeciwko
bliskim. Jej zdrada zabolałaby jej ojca, który ją uwielbiał.
Pewnego dnia Jack wrócił
domu i zauważył grupkę mafiosów siedzących na kanapie w salonie przed
telewizorem. Spojrzał na ekran i doznał lekkiego szoku. Oglądali serial
"Kości". Nie mógł uwierzyć, iż przestępcy
oglądali coś poświęcone osobom strzegącym prawa i łapiących tych
złych. Nagle jeden z nich stwierdził z rozżaleniem w głosie.
- Poprzednia aktorka
była lepsza. Bardziej realna. Przy niej można by uwierzyć, że taka antropolog
istnieje.
Jego kolega odezwał
się, śmiejąc.
- Na szczęście nie ma
takiej antropolog jak Bones albo agenta jak Booth.
Chciałby zobaczyć ich
minę, kiedy dowiedzą się, że serial opowiada o prawdziwych ludziach. Spojrzał
na psychologa, który siedział ze spuszczoną głową. Miał wrażenie, iż w jego
postawie widzi poczucie winy. Jego prawie niezawodne przeczucie mówiło jedno.
Chodziło o któregoś z bohaterów, czyli jednego z naukowców. Mógł przed
przystąpieniem do zadania z kimś się pokłócić, ale nie wiedział z kim
konkretnie.
Mijały
dni. Często z daleka obserwował państwa Donald. Zauważył, że dawny przyjaciel
niczym się nie zdradzał. Wczuł się w swoją rolę i nikt nie powinien mieć wobec
niego żadnych podejrzeń. Tym go zaskoczył. Wszystko psuła jego młodsza
towarzyszka, która była sztywna. Ciągle czuła się niezręcznie i chciała uciekać
stamtąd jak najszybciej. Nie potrafiła się odnaleźć. Miała też postawę agentki,
której nie potrafiła się pozbyć. Musiał ostrzec Lancy'ego.
Szukał dogodnej okazji
na rozmowę bez świadków i możliwości podsłuchania. Denerwował się, że nie zdąży
tego zrobić przed ich zdemaskowaniem. Trafiła się tydzień później. Miał
przewieźć dużą sumę do Nowego Jorku. Postanowił zabrać ze sobą Toma. Don był
wściekły, iż to nie on jedzie. Zabranie jego zaufanego człowieka, pozwoliło
przełknąć tą gorzką pigułkę.
Wilter nie był
zachwycony obecnością Donalda, ale przekonał go do tego, aby upewnić się, co do
lojalności mężczyzny. Tom i Jack w pierwszą stronę nie rozmawiali ze sobą, a
prowadził człowiek McGee'go. Trzymali się na dystans. Przekazali całą sumę
na ręce Franka i ruszyli w drogę powrotną. Za to z powrotem drugi zasiadł za
kierownicą. Nagle zatrzymali się na drodze z dala od zabudowań. Ostrym tonem
zwrócił się do towarzysza.
- Wysiadaj
Mężczyzna był
zaskoczony.
- Dlaczego?
- Wysiadaj.
Przeraził się, ale
opuścił samochód. Wolał nie pokazywać strachu. Podejrzewał,
że najlepszą opcją to zostawienie na poboczu, a najgorsza to kulka w
łeb. Trzymał nerwy na wodzy. Moris wyłączył silnik, pociągnął
go kawałek dalej. Podszedł najbliżej, jak mógł i nachylił się nad jego uchem.
- Jesteś podejrzewany
o bycie z FBI. Zdradza cię twoja towarzyszka. Albo wycofacie się, albo
jesteście czyści. Postaw swoją żonę do pionu, bo inaczej stracicie życie. Radzę
raczej wam wyjechać i to za granicę.
Odsunął się, a serce
biło mu szybciej. Z niecierpliwością czekał na reakcję dawnego przyjaciela.
Toma zamurowało. Nie wiedział, jak się zachować. Czy zagrać w otwarte karty,
czy iść w zaparte. W oczach mężczyzny widział, coś znajomego. Przeczucie
mówiło mu, że w głębi jest innym człowiekiem. Ciekawość zwyciężyła.
- Dlaczego to robisz?
Jack odwrócił się
gwałtownie od niego, aby nie zauważył targającymi nim emocjami. Najchętniej
potrząsnąłby psychologiem i osobiście wsadziłby go do samolotu. Na
szczęście zaczął gładko kłamać.
- Jeszcze nie tak
dawno sam byłem agentem, a teraz jestem zdrajcą. Zdradziłem rodzinę,
przyjaciół. Caroline została sama. Jeśli masz rodzinę, nie chcę, aby zostali
sami... Nie chcę zabijać więcej kolegów...
Sam mógłby uwierzyć w
swoje kłamstwo. Poczuł tęsknotę za najbliższymi. Musiał wżąć się w
garść. Wsiadł do pojazdu i czekał na towarzysza. Szybko ruszyli w drogę. Miał
ogromną ochotę przyznać się przed nim, ale nie mógł. Dla jego i własnego dobra.
Czas miał pokazać, czy podjął słuszną decyzję. Więcej już nie rozmawiali,
tylko zerkali na siebie niepewnie.
Lancy po znalezieniu
się w Waszyngtonie, umówił spotkanie z łącznikiem. Spotkanie odbyło się w
wesołym miasteczku. Powiadomił go o niebezpieczeństwie zdemaskowania,
zapewniając gotowość do dalszego działania. Dostał polecenie kontynuowania
zadania. Ucieszyło to go. Chciał dokonać aresztowania mafii. Robił to dla
zamordowanych przyjaciół doktor Temperance Brennan i Seeleya Bootha.
Po śmierci
dynamicznego miał ogromne poczucie winy. Dwa dni przed tragedią ostatni raz ich
widział. Rozmowa między nimi była bardzo burzliwa, raczej można to nazwać
ostrą kłótnią. Opuścili wściekli jego gabinet. Kiedy zdał sobie sprawę,
że nie miał racji, i tym razem przesadził było za późno.
Użył zbyt ostrych słów i dał ponieść się emocją. Nie żyli i nie mógł z
nimi o tym porozmawiać.
Załamał się.
Przytłaczało go to i nie umiał sobie z tym poradzić. Wściekał się na siebie, że
nie zdążył przeprosić dynamicznego duo. Przez pierwsze miesiące zaniedbał swoje
obowiązki i chodził zamyślony. Oddalał się od wszystkich i z nikim nie potrafił
się porozumieć. Czuł się podle. Pewnego dnia zniknął bez śladu, jego telefon
milczał, a drzwi mieszkania nikt nie otwierał. Był przekonany, iż
nikt tego nie zauważy.
Mylił się. Zezulce widzieli
jego dziwne zachowanie i zrzucili je za żałobę. Sami też nie potrafili
poradzić sobie z utratą przyjaciół. Z tych dwóch powodów zaglądali do jego
gabinetu. Gadali o swoich uczuciach, a on siedział znudzony i zirytowany. Nie
zrażali się, ponieważ na początku znajomości, narzucali mu się. Traktowali
to, jak próbę utrzymania kontaktu.
Mieli do niego
służbowe pytanie. Kiedy przez cały dzień nikt nie mógł się z nim skontaktować,
zaczęli się denerwować. Najbardziej martwił ich wyłączona komórka, a dyrektor
potwierdził, że Sweets nie brał urlopu. Pojechali do jego
mieszkania i dobijali się, ale bez skutku. Nie wiedzieli, co robić. Hodgins przyznał
się do umienia otwierania drzwi za pomocą wytrycha. Spytał która z pań
ma wsuwki. Vaziri westchnęła i wyjęła dwie z włosów podając mu
je.
- Nie chcę tego
widzieć.
Odwróciła się plecami
i zakryła oczy prawą dłonią. Kennan stanęła kawałek dalej, podnosząc
ręce do góry w geście bezradności.
- No dobrze, ale nie
widzę tego. Bo inaczej musiałabym was i siebie aresztować za włamanie.
Do siebie powiedziała,
kiwając głową
- Kiedyś wpakują się w
kłopoty
Jack
rozpromienił się, był zachwycony. Uśmiechnął się szeroko i zabrał do
pracy. Skupiał się na zadaniu. Jego żona, Arastoo, Wendell przyglądali
mu się z zapartym tchem. Po ustąpieniu zamka wypuścili powietrze i wpadli do
zaniedbanego mieszkania.
Lancy'ego znaleźli
leżącego na kanapie w salonie. Wyglądał na wczorajszego. Na sobie miał
tylko bokserki i podkoszulkę, włosy w nieładzie, a na twarzy dwudniowy zarost.
Wyglądał jak siedem nieszczęść. Caroline zwróciła się do niego ostrym i
władczym tonem.
- Co tutaj robisz?
Powinieneś być w pracy.
- Po co?
Wszyscy byli
zmartwieni, ale pozwolili mówić najstarszej osobie z całego towarzystwa.
-Weź się w garść. Taki
z ciebie psycholog?...
Nie reagował na jej
słowa, ale to kobiety nie zraziło.
- Masz pomagać innym,
a nie umiesz pomóc sobie?
- Zrobiłem coś
strasznego.
- Nie odrobiłeś pracy
domowej? Nie pomogłeś wskazać sprawcy? Znowu rozmawiałeś nieletnią bez jej
opiekuna?
-Nie...
Sweets usiadł na
kanapie i zaczął spoglądać na podłogę. Brakowało mu odwagi, aby spojrzeć na
zebranych. Wiedział, że zdenerwują się, jak poznają jego sekret.
- Pokłóciłem się z
doktor Brennan i agentem Boothem. Trochę mnie poniosło i powiedziałem dużo
ostrych, niepotrzebnych słów.
Głos mu drżał. W nim
dało się usłyszeć wściekłość, ból oraz żal.
- Trochę czasu zajęło
mi zrozumienie mojego błędu. Przesadziłem. Wyszli wściekli.
Cam podeszła do
niego i spytała.
- Żałujesz tego?
Spojrzał na nią.
-Nawet pani nie wie
jak... Zginęli w przeświadczeniu, że ich współpraca ma się skończyć...
Angela podeszła szybko
do niego i spoliczkowała. W miejscu uderzenia pojawił się czerwony ślad ręki
artystki.
- Zasłużyłem.
Kobieta widząc jego
żałosną postać oraz swoje dzieło trochę uspokoiła się. Pozostali
obserwowali ich. Też byli wściekli na niego. Dynamiczne duo byli najlepsi w łapaniu
przestępców. Po aresztowaniu przez Botha ojca Brennan zostali wysłani na
terapię do Sweetsa. Nie potrzebowali tego, bo mimo kłótni dalej
ścigali złych i potrafili się porozumieć. Byli najlepsi. Nikt nie
powinien ich próbować rozdzielać, Tym bardziej ten dzieciak. Artystka
zwróciła się do niego.
- Zgadzam się.
Chociaż twoje poczucie winy powoduje rozgrzeszenie
- Potrzebujemy cię -
wtrąciła się Vaziri. – Nie dogadujemy się z agentami. Do tego potrzebna
nam opinia w sprawie morderstwa. Podejrzewamy...
Wzięła głęboki wdech,
aby się uspokoić. Ciężko było pracować bez zmarłych przyjaciół. Każda o nich
myśl powodowała ogromny smutek.
-Wiem, że minęło
już parę miesięcy od ich śmierci. Nie mamy żadnych dowodów przeciwko mafii. Na
razie nie możemy udowodnić, że Wilter kazał ich zabić...Przydałaby
się nam pomoc agentów, ale ci nie chcą nas słuchać. Nie rozumieją, jak
ważna jest nasza praca w schwytaniu przestępców. Patrzą na nas z góry.
- Bo agenci nie
zostali ustawieni do pionu przez Brennan -wtrąciła się artystka. – Tak
jak Booth.
-Angela –
krzyknęła Cam.
- Przecież tak
było.
Patolog zignorowała
jej ostatnie słowa. Nie wiedziała tego, ponieważ dołączyła do nich później.
Wtedy już Seeley nawiązał z nimi nić porozumienia. Wróciła do
przerwanego wątku.
- Mamy dowody
poszlakowe przeciw mafii, ale adwokaci Flynna Wiltera obalają je. Tak
jak te zebrane przez Brennan i Bootha... Musimy coś zrobić, a bez ciebie
to się nie uda...
Łzy popłynęły po jej
policzku. Nie miała już chęci, aby o tym mówić. Nie miała ochoty
przychodzić do laboratorium. Musiała znaleźć na to siły. Mordercy ich przyjaciół
nadal byli na wolności i chciała doprowadzić ich przed ławę
przysięgłych. Tak samo funkcjonowała reszta.
Kiedy Seeley wyjechał
do Iraku, a Temperance na wykopaliska na rok ich zespół rozpadł się.
Teraz zemsta ich napędzała. Wiedzieli, że droga do niej może być długa, ale nie
chcieli się poddawać. Rodzina, nawet ta bez więzi krwi była dla nich
najważniejsza. Dlatego próbowali ratować jednego z nich.
- Rozumiem.
- Będziemy czekać na
ciebie.
Zostawili go samego,
obawiając się, czy otrząśnie się i opuści mieszkanie. Widok ich
wszystkich, dał Sweetsowi do myślenia. Przypomniał sobie o innych i
zrozumiał jaki był samolubny. Następnego dnia skruszony zjawił się w biurze.
Dostał słowne upomnienie od dyrektora, który był wściekły. Nazwał to
szczeniackim wybrykiem. Nie tłumaczył się, wiedząc, że nic go nie
usprawiedliwia.
Pojechał do instytutu
Jeffersona, gdzie na zezulców krzyczała pani prokurator. Wolałby nie
pokazywać się kobiecie. Odczekał, aż skończy i używając swojej karty, wszedł na
platformę, udając swobodę. Tak naprawdę denerwował się.
- Może mogę pomóc?
Caroline obrzuciła go
srogim spojrzeniem.
- Najwyższa pora.
Bierz się do roboty dzieciaku.
Najpierw przeszedł się
i wszystkich przeprosił. Jack nawet pocieszycielsko go poklepał, a Angela uścisnęła. Camille i
Caroline potraktowały go szorstko, a reszta przyjęła to spokojnie. Następnie
wziął akta i zaszył się w gabinecie antropologa Wendella Braya.
Zdawał sobie sprawę, że jest beznadziejnym psychologiem, skoro nie wiedział,
jak poradzić sobie ze swoimi problemami. Zezulce i prokurator pomogli
mu uporać się z załamaniem, a on znowu wysłuchiwał ich bez irytacji i
znudzenia.
Trzy lata później
poślubił swoją ukochaną i byłą narzeczoną Daisy Wick, a po roku
zostali rodzicami syna Seeleya Lancelota Sweetsa. Wiedli
szczęśliwe życie. Kiedy natrafiła się okazja, aby doprowadzić do oskarżenia
mordercy dynamicznego duo, tylko przez chwilę się wahał. Po powiadomieniu
żony o swoich planach, zgłosił się do dyrektora. Zapewnił go,
że Daisy nie ma nic przeciwko. Nagiął prawdę. Bała się, że coś mu się
stanie, a do tego nie chciała, aby zostawiał ją samą z małym dzieckiem. Po
burzliwej dyskusji zgodziła się.
Szef niechętnie
wyraził na jego udział w zadaniu, ale rozumiał pobudki. Do tego żadnemu innemu
chętnemu nie ufał. Podejrzewał posiadanie kreta. Sweets już pół
roku pracował pod przykrywką. W pewnym momencie zdawało mu się, że jest blisko
doprowadzenia rozbicia grupy przestępczej. Nagle wszyscy zdyscyplinowali
się do niego i jego partnerki. Jedynie udało mu się zbliżyć do przyszłego
zięcia Wiltera.
Ten kiedyś opowiedział
o morderstwie, które według niego było idealne. Dowiedział się, jak zaplanowano
śmierć dynamicznego dua. Ledwo udało mu się zachować spokój i nie okazać
swojej wściekłości. Słuchał, jak Don opowiada o
podrzuceniu ciała, wybraniu potencjalnej trasy partnerów i wynajęciu zdesperowanego
kierowcy. Wspomniał o tym, że szef przyglądał się całej
akcji z niewielkiej odległości, tak zalazło mu dynamiczne duo.
Otrząsnął się ze
wspomnień. Udał się ze swoją dziewczyną na randkę. Przed kolacją udali się
do Mauzoleum Abrahama Lincolna. Kiedy stali przed
pomnikiem prezydenta, ostrymi słowami upomniał kobietę,
zdradzając że są bliscy zdemaskowania. Nie widziała swojej winy. Według
jej jest świetna w odgrywaniu swojej roli i nie miała sobie nic
do zarzucenia.
Ogarnęła go wściekłość.
Kazał się jej podporządkować i zachowywać się bardziej
naturalnie. Była od niego młodsza, ale nie miała do niego
szacunku, ponieważ był psychologiem. Uważała, że jest od niego o
wiele lepsza. Pracowała w terenie, a on większość czasu
spędzał w swoim gabinecie. Zgadzała się z nim, aby nie porzucać
zadania.
Zacisnął zęby, aby na
nie nakrzyczeć na nią. Nie wybaczył sobie puszczenia nerwów
przy najlepszych partnerach w FBI. Miał nadzieję, że
wszystko skończy się dobrze i mimo nieudolności partnerki, nic się
nie stanie. Chciał doprowadzić całą akcję do końca. Nie
wiedział, że zmierzają ku zagładzie.
Po powrocie
z randki zastanowił się nad jeszcze jedną kwestią.
Dlaczego Moris go ostrzegł przed niebezpieczeństwem. Słyszał, że był
agentem FBI, który przeszedł na drugą stronę. Zabił kilku agentów.
Zaczął podejrzewać, że jego ostrzeżenie to tak naprawdę próba ich
zdemaskowania. Postanowił pozostać nieufny wobec mężczyzny i zachowywać się
tak, jakby jego słowa były żartem.
Tydzień później udało
mu się dostać do tajnych plików i przekazać je łącznikowi. Dał też nieliczne
nagrania. Trudno było nosić podsłuch, ponieważ nie można przewidzieć
sytuacji, kiedy wszystkich sprawdzano. Dużo pomógł zwerbowany przez nich
zaufany człowiek Wiltera. Cieszył się, że to koniec i wreszcie wróci do
rodziny.
Po powrocie ze
spotkania do siedziby mafii został zaprowadzony przez
Dona do ogrodu. Widok przed nim go przeraził. Ludzie Wiltera od
brudnej roboty podtrzymywali Luisę. Jej twarz była opuchnięta i
pokryta siniakami, a wargi spierzchnięte. Miała oczy czerwone od płaczu, a jej
lewa ręka nienaturalnie wygięta, co najprawdopodobniej wskazywało na
złamanie. Kolana były obwiązane jeszcze niedawno białe, przesiąknięte
krwią.
Domyślił się, że
zostały przestrzelone. Wiedział, że to koniec. Cieszył się, że dopełnił
obietnicę złożoną na grobie zmarłych. Odpowiedzialni za ich śmierć
trafią przed sąd. Żałował, że nie doczeka tego i przyczynił się do śmierci
młodej agentki. Wiedział, że już jest martwa. Pomyślał o Daisy i
ich synu. Więcej ich nie zobaczy. Bał się, czy sobie poradzą. Wściekała się na
siebie. Miał cały wrócić do domu. Do rodziny. Obiecał to żonie. Złamał ją.
Zdawał sobie sprawę,
że przyjaciele nie odpuszczą. Doprowadzą całą sprawę do końca. Mógł jedynie
mieć nadzieję, że nic złego ich nie spotka. Nie mieli pojęcia nad
czym pracuje. Oficjalnie dyrektor na polecenie z góry wysłał go do innego
biura, aby przeprowadzić badania psychologiczne pewnego zespołu. Wybiliby mu z
głowy pomysł z pracą pod przykrywką. Zastanowił się, co powiedzą, kiedy trafi
na stół w Instytucie Jeffersona.
Hej.
OdpowiedzUsuńNadal męczą mnie opisy, a ilość postaci porządnie przytłacza. Nie umiem się rozeznać w tym, kto jest kim, do tego te wieczne wracanie do przeszłości - rozumiem, że przyjaciele mogą tęsknić za tym duetem, ale żeby po dziesięciu latach tak to przeżywać? Z doświadczenia wiem, że tyle czasu sprawia, iż nie pamięta się tak dobrze, choć to smutne.
Przebrnęłam przez rozdział, ale w ogóle nie poczułam żadnych emocji. Nie mam wrażenie, że jest tu mafia, raczej jakaś sobie grupa z hierarchią, która ma problem w postaci kreta. Uważam, że mogłaś to pokazać bardziej plastycznie.
Pozdrawiam.