wtorek, 21 marca 2017

Spotkanie po latach cz. II

Znaleźli się w ciemnej, niebezpiecznej uliczce w sąsiedztwie Tamizy. To tam zginęła Elizabeth. Przymknął oczy i wrócił do tamtej nocy. Z Watsonem wydostali ją z prowizorycznej piramidy i przed zalaniem gorącym woskiem. Mieli spokojnie odejść, kiedy przed nim pojawił się Rathe i wymierzył w niego, ale  ukochana zasłoniła go własnym ciałem. 
                Gdyby nie ten szlachetny czyn, to by nadal żyła. Czuł się winny. Nie mógł wybaczyć sobie, że poświęciła się dla niego. To spowodowało dystans do kobiet. Nie dopuszczał do siebie wspomnień związanych ze śmiercią Elizabeth, chociaż wracały czasem w snach.  Zrobił krok w tył. Zerknął na ukochaną.
                - Przepraszam...
                Zrozumiała. Stanęła na przeciwko niego i dłońmi objęła jego twarz. Patrzyła z miłością.
                - Zrobiłabym to jeszcze raz, aby cię ochronić, abyś pokonał profesora Rathe. Nawet jeśli po latach. Tylko ty mogłeś go pokonać. Jesteś od niego inteligentniejszy.
                Mimo, że był duchem, miał wrażenie, że łzy płynął po jego policzkach. Uśmiechnęła się ciepło.
                - Nie smuć się. Dzięki tobie przeżyłam przygodę i dowiedziałam się, dlaczego wuj zginął... Nie wierzyłam w jego szaleństwo i że sam się zabił. Ty udowodniłeś moje podejrzenia. To była twoja pierwsza sprawa z Watsonem...
                Spojrzała głęboko w oczy Sherlocka.
                - Wiele osiągnąłeś. Uratowałeś życie wielu osobom. Guwernantce, którą chciała wrobić zazdrosna żona i matka, te małe dziecko, którego brat próbował otruć, tamtą nauczycielkę, która odziedziczyła majątek i próbowano zmusić do małżeństwa, czy kobietę, której ojczym posyłał jadowitego węża... Zrobiłabym to jeszcze raz, nawet gdybyś tyle nie osiągnął. Zrobiłam to z miłości. Kocham cię i to tylko się liczy.
                Przytuliła się do niego, a następnie pocałowała go.
                - Miej w pamięci tylko dobre chwile. Latającą  maszynę mojego wuja...
                Zamilkła. Coś ją zastanowiło.                                                                                                              
                - Co się stało z moim pieskiem Uncelem?
                - Watson zajął się nim. Zostali w szkole.
                - A co z maszyną?
                Spuścił wzrok.  Wiedział, że musi przyznać się do jej zniszczenia.
                - Rozbiliśmy ją... Spoczywa na dnie Tamizy.
                Wskazał miejsce, gdzie rozbili się z Watsonem.
                - Kiedy Rathe porwał cię, nie mieliśmy jak was gonić, a przecież odbudowaliśmy ją po ostatniej próbie twojego wuja...
                Spojrzał na nią łobuzersko i z dumą, podnosząc głowę.
                - Poleciała, ale nie umieliśmy nią wylądować i rozbiliśmy się na lodzie.
                Była przeszczęśliwa. To było dzieło życia Waxlathera.
                - A co z planami?
                - Spłonęły. Nigdy nie spróbowałem ich otworzyć.
                Wiedziała ile go kosztowała jej śmierć i rozumiała dlaczego nie odtworzył maszyny. Znowu posmutniała. Odsunęła się od Holmesa.
                - Wiem, że jeszcze jedno dręczyło cię przed zastrzeleniem. Kto nękał swojego brats i dlaczego wynajął zbira.  Musisz mieć pewność, że jest bezpieczny. Ostatni przystanek na trasie naszej podróży.
                Podała mu dłoń, aby go przekonać. Zastanawiał się, po co mu ta wiedza, kiedy już nic nie mógł zrobić. Z drugiej strony zostawił nierozwiązana sprawę. Podał jej rękę i przymknął oczy.
                - Patrz przed siebie.
                Szli po londyńskich ulicach. Znaleźli się na Pall Mall, ulicy gdzie mieścił się klub "Diogenes" i mieszkanie jego brata. Weszli do kamienicy na przeciwko mieszkania należącego do Mycrofta. Siedziało tam dwóch mężczyzn , których nie znał. Po ich ubiorze rozpoznał w nich urzędników. Niższy z nich zwrócił się do towarzystwa. Był wzburzony.
                - Musimy coś  zrobić Cooper. Holmes nie ugina się pod naszymi groźbami, a do tego aresztowano zbira, którego na niego nasłaliśmy. Dobrze, że wszystkie notatki kazaliśmy na bieżąco niszczyć... Nikt nas nie połączy z nim.  Nie maja szans, ale teraz musimy się pozbyć się go, aby nie narażać  się na zdemaskowanie. Znasz kogoś, kto będzie mógł upozorować wypadek i to szybko?
                Cooper uśmiechnął się szyderczo.
                - A nie lepszy jest będzie napad rabunkowy, czy włamanie zakończone śmiercią właściciela. To tylko drobny urzędnik., chociaż z drugiej strony...
                Zamyślił się. Coś od dłuższego czasu mu nie pasowało. Mycroft Holmes uchodził  za niższego urzędnika, ale zbyt ważne osobistości zaglądają do klubu  niedaleko jego mieszkania.
                Sherlock  patrzył się na nich z przerażeniem. Ktoś chciał się pozbyć jego brata, a on nic nie mógł zrobić.
                - Do tego  zdegradowano całe jego biuro - odparł drugi z mężczyzn. -  Nawet mój brat. Tylko on zachował posadę. To on musiał powiadomić o nieprawidłowościach.
                Wstał z fotela  i podszedł do okna. Uważnie rozejrzał się, wyglądając za zasłony, a potem je zasłaniając.  Zbliżył się do towarzystwa
                - Mój agent, ten który został aresztowany sporządził dla mnie kopię kilku ważnych dokumentów        
                Cooper wpadł na pewien pomysł. Wstał i nalał Sherry do dwóch kieliszków. Jeden z kieliszków podał wspólnikowi i zniósł toast.
                - Za Mycrofta Holmesa, zdrajcę najjaśniejszej nam panującej królowej  Wiktorii. Został zabity przez człowieka, który miał je kupić. Zdrajca zapomni zniszczyć zaszyfrowane listy, w których umawiał się z kupcem.
                Pomysł przypadł do gustu drugiemu z mężczyzn, który nienawidził brata Sherlocka,
 za to, że tylko on został na stanowisku. Jego brat kilka miesięcy po degradacji popełnił samobójstwo.  Podniósł swój kieliszek.
                - Za Mycrofta.
                Uznał, że towarzysz  znalazł genialne rozwiązanie. Nie tylko martwy, ale i zniszczony. To było więcej, niż marzył.
                Holmes chciał się na nich rzucić, ale był tylko duchem. Nie mógł nic zrobić, tylko pozwolić, aby tamci zabili i zhańbili jego brata. Nie chciał do tego dopuścić, ale nie wiedział, co zrobić. Nie mógł nikogo powiadomić o tym, co widział. Żałował, że to zobaczył. Wolałby pozostać nieświadomy losu Mycrofta.  Czuł jakby jedna łza spłynęła po jego policzku.
                Elizabeth ściskało w klatce piersiowej na widok ukochanego. Rozumiała jego żal, wściekłość i bezradność. Zrozumiała, iż nadeszła ta chwila. Przygnębiło ją to, ale nie mogła go zatrzymać. Stanęła przed nim. Dotknęła jego podbródka i nakierowała jego głowę, aby patrzył na jej usta.  Głos jej drżał.
                - Pamiętaj, że nie jesteś winny mojej śmierci... Twój brat cię kocha. Zależy mu na tobie i nie tylko jemu. Jest też dobry, stary Watson... Dbaj o siebie.
                Nic nie rozumiał z tego, co mówiła. Dał krok w tył. Patrzył na nią, czekając na wyjaśnienia. Milczała.
                - Ale...
                - To nie twój czas Holmesie.
                Jej oczy zalśniły.
                - Obiecałeś mi, że się spotkamy w lepszym świecie i dotrzymałeś obietnicy. Teraz ja obiecuję tobie, ze jeszcze się spotkamy i wtedy będziemy  razem na wieki.
                Uśmiechnęła się do niego ciepło i pocieszająco.  Podeszła i pocałowała go szybko w usta. Rozkoszował się smakiem  jej ust, gdy poczuł ostre i gwałtowne  szarpnięcie. wszystko zaczęło wokół niego wirować. Po chwili zapadła ciemność. Obudził się, czując zimno.
                Szybko poderwał się do pozycji siedzącej.  Przez chwilę nie wiedział gdzie jest. Czuł potworny ból w okolicy serca. Łapczywie próbował zaczerpnąć powietrza. Ktoś krzyczał. Rozejrzał się, chociaż spotęgowało to jego cierpienie.  Zdał sobie sprawę, że tego wieczora już tu był. Krzyk wydobywał się z gardła patologa, a Lestrade zamarł
                Krew spływała po plecach detektywa - konsultanta . Wszystko wskazywało na to, że żyje.  Zakręciło mu się w głowie. Stracił dużo krwi, a serce przez pewien czas pracowało bardzo wolno. Na szczęście przerażony inspektor podbiegł i potrzymał go. Następnie położył na stole. Podniesionym głosem i rozkazującym tonem zwrócił się do towarzysza.
                - Przynieś jakieś opatrunki i to szybko.
                Patolog  przestał się wydzierać i przyniósł prześcieradła, które  sprawnie pociął na szerokie paski. Nic innego nie miał. Udało się zatamować krwawienie.  Nie mieli środków przeciwbólowych.  Sherlock był na pół przytomny. Jego mózg zarejestrował, iż  Lestrade cały czas do niego przemawiał. Mówił coś o cieszeniu się, że on żyje.
                 Dowiedział się, iż od dwóch godzin  mieli go za zmarłego. Zastanawiała się, czy spotkanie z Elizabeth było prawdziwe. To był ułamek sekundy. Wiedział.  Spotkał się ze swoją utraconą ukochaną. Skupił się na tym, co widział i słyszał. Policjant cały czas przemawiał do niego, ale nie słuchał.
Zrozumiał co ma do zrobienia. Mógł jeszcze ocalić brata. Zerwał się, wstał i zwrócił do inspektora.
                - Wiem kto chce zabić Mycrofta Holmesa i gdzie są. Mamy tylko jedna szansę.  Próbował panować nad bólem, ale bez skutku. Syknął.  Miał płytki oddech i kręciło mu się w głowie. Starał się nie zwracać na to uwagi. Liczyło się tylko jedno. Lestrade martwił się o niego. Dla niego priorytetem było dostarczenie detektywa w odpowiedniejsze miejsce
                -Niech pan poda adres i jak tylko odwiozę cię do szpitala.
                Ostro zaprotestował.
                - Nie. Najpierw zajmiemy się przestępcami, a potem...
                Ponownie jęknął. Inspektor stracił cierpliwość i krzyknął na niego
                - Tobą musi zająć się lekarz. Zostałeś postrzelony. Prawie umarłeś i nadal możesz się wykrwawić.
                - Muszę...
                Nie miał sił, aby mówić. Wziął głęboki wdech. Jego głos był niski
                - Muszę ich złapać...Nie wiecie czego szukać.... Potem...
                Przedstawiciel prawa wiedział, że tracą tylko czas, a i tak Holmes postawi na swoim.  Zebrał swoich ludzi i w towarzystwie rannego udali się na Pall Mall. Obserwował bladość jego twarzy. Obawiał się jego omdlenia. Sherlock  wskazał im mieszkanie. Gospodyni wpuściła ich do środka. Mężczyźni byli zaskoczeni na jego widok. Holmes wskazał na Coopera.
                - Możliwe, że jeszcze ma kopie dokumentów z biura Mycrofta Holmesa.
                Wskazany wściekł się i próbował ratować się ucieczką.  Był to akt desperacji i rozpaczy. Na szczęście udaremniony. Holmes przyglądał  się całej sytuacji, opierając o ścianę przy oknie.  Był szczęśliwy, że jego brat jest bezpieczny. Nie  miał już sił. Jego prowizoryczny bandaż był przesiąknięty krwią. Zaczął tracić grunt pod nogami i upadł na ziemię. 
                Na początku nikt tego nie zobaczył. Dopiero gdy opuszczali salon, Lestrade zauważył, że nigdzie go nie widzi. Kiedy dostrzegł detektywa, podbiegł do niego. Odetchnął z ulgą, kiedy wyczuł puls. Wraz z konstablem zawieźli go do szpitala. Nigdy przed nikim by się do tego nie przyznał, ale cieszył się, że Sherlock Holmes żył.
                Rankiem pojechał odwiedzić jego brata w klubie Diogenes. Czuł się tam nie na miejscu i niepewnie, ale maskował to.  Powiadomił urzędnika, że osoby odpowiedzialne za szantaż zostały aresztowane. Zobaczył strach w jego oczach, chociaż zachowywał sztywną postawę.  Ręce mu lekko drżały.  Obserwował, jak podchodzi do oknai obserwuje ludzi z udawanym zainteresowaniem. Wiedział, że próbuje ukryć emocje.
                - A co z mordercą mojego asystenta?
                Inspektor lekko uśmiechnął się.
                - Prawdziwy wczoraj wieczorem znalazł się w celi, a pan Holmes...
                Urwał. Nie wiedział, jak mu powiedzieć o nocnych wydarzeniach.
                - Został postrzelony. Jest w szpitalu miejskim.
                - Dziękuję.
                Czuł się jeszcze bardziej niezręcznie. Pożegnał się i szybko wyszedł. Mycroft zebrał się i pojechał do brata. Bał się o niego. Po przybyciu do szpitala, pielęgniarka zaprowadziła starszego Holmesa do sali, gdzie leżał Sherlock. Pochylił się nad nim i odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył, że miarowo oddycha.  Przysunął krzesło i spędził na nim resztę poranka.
                Koło południa młodszy z Holmesów podniósł powieki. Ciągle w jego myślach  była Elizabeth i jej nauka. Zrozumiał ją. Pokazała mu, że nie jest sam i powinien myśleć o osobach z jego otoczenia.  Wołałby dołączyć do ukochanej, ale musiał jeszcze trochę poczekać. Dopiero po chwili zobaczył człowieka, który z troską trzymał go za dłoń.
                - Hej Mycroft.
                - Sherlock.
                Urzędnik znowu odetchnął z ulgą.
                - Jak się czujesz?
                - Nie najlepiej.
                Młodszy z mężczyzn skrzywił się z bólu. Nie miał jeszcze sił na rozmowę. Patrzyli na siebie przez chwilę, a potem zasnął. Przespał jeszcze dwanaście godzin. Kiedy się obudził,  Mycrotf nadal był przy nim. Uśmiechnął się lekko.
                - Hej... Wszystko jest w porządku.
                - Widzę.
                 W głosie urzędnika było słychać ironię, ale i poczucie winny.  Detektyw zignorował to. Nie miał ochoty na kłótnię. Obiecał sobie przeprowadzić tą rozmowę, gdy nabierze sił.
                - Wolałbym, aby moja gospodyni i Watson...
                - Prowadzisz śledztwo w południowej części Szkocji. Byłem w twoim mieszkaniu. Spakowałem ci wszystko, co będzie ci potrzebne.
                Cieszyło go, że czasem myśleli  podobnie. Szybko dochodził do siebie. Po kilku dniach opuścił szpital i pojechał w rodzinne strony na wypoczynek . Stamtąd wysłał telegram do przyjaciela. Oczywiście nie okłamał Watsona. Dwa dni po przyjeździe w okolicy doszło do brutalnego morderstwa. Ze stajennym z posiadłości i towarzyszem dziecinnych zabaw znaleźli sprawcę. 
                Jako dzieci interesowali się każdym przestępstwem i próbowali przekonać policję do jego wniosków.  To w tych stronach prowadził swoje pierwsze śledztwa doprowadzając  do szału swoich rodziców.  Czasem z przyjacielem psocili w okolicy. Nikt z nimi nie zadzierał.  Teraz mieszkańcy traktowali go z szacunkiem, nie rozpoznając w nim tamtego niesfornego dziecka.
                Kiedy wyjeżdżał, czuł nowe siły i był gotowy do powrotu. Rana przestała mu dokuczać. Towarzysz odwiózł go na stację i z żalem żegnał. Po usadowieniu się w przedziale pociągu jadącego do Londynu, zajrzał do gazet. Szukał zagadki dla siebie. Do dworca dojechał późnym wieczorem. Na stacji czekał Mycroft, który towarzyszył mu w drodze do jego domu, wspominając dawne czasy.
                Kiedy stanął na przeciwko kamienicy, w której mieszkał, zobaczył palące się na górze światło. Wyciągnął klucze i wszedł do korytarza, a potem wspiął się na piętro.  W salonie siedział  jego przyjaciel. Przez chwilę obserwował jego postać w fotelu, skupioną na książce.  Postawił torbę na podłogę.
                - Wróciłeś Watsonie.
                Mężczyzna  podskoczył gwałtownie, a potem spojrzał w stronę drzwi. Odetchnął, a potem ucieszył.
                - Holmes.  Przestraszyłeś mnie.  Pewnie jesteś głodny.  Zajrzę do pani Hudson.
                Zszedł na dół, a po chwili przyniósł tacę.
                - Przyniosłem zimny kawałek  pieczeni i herbatę.
                - Wyśmienicie.
                Detektyw usiadł i posilił się. Opowiedział o swojej sprawie, nie pomijając powiązania z miejscem. Doktor słuchał z uwagą i podziwem.  Potem rozeszli się do swoich sypialni. Minęło parę tygodni. Holmesowi już dawno nie dokuczała rana. Ładnie się zabliźniła. Siedział w swoim fotelu i przeglądał monografię dotyczącą badania próbek krwi. Nagle wpadł wściekły i blady jego przyjaciel.
                - Dlaczego mi nie powiedziałeś?
                Podniósł głowę i zlustrował go. Zobaczył złość i strach w jego oczach. Oddychał ciężko, co oznaczało, że wbiegł po schodach, ale nie ulicą. Przyjechał dorożką. Jedyna osoba, która mogła mu powiedzieć o jego "śmiertelnym" postrzale był inspektor Lestrade. Nie miało sensu niczemu zaprzeczać.
                 Warga lekko mu drgnęła. Nie zapomniał o tym, co czuł po śmierci. Nie umiał sobie z tym poradzić. Siedziało to w nim, ale nie miał zamiaru nikomu o tym mówić. Nie chciał przyznać się do swojej słabości. Nie tylko przed ludźmi, ale też przed sobą. Bał się, że nie zapanuje nad swoimi emocjami, których zazwyczaj nie dopuszczał do głosu.
                - Nie było potrzeby. Sytuacja była opanowana.
                Watson zbliżył się do niego. Podniósł głos
                - Sytuacja opanowana? Trafiłeś do kostnicy. Twój puls był niewyczuwalny. Do tego od razu zająłeś się pracą.
                - Nie.  To tylko wersja dla niewtajemniczonych.  Nie chciałem, aby ktoś się dowiedział.
                - Mógłbym być przydatny. Jestem lekarzem. Chyba, że wątpisz w moje umiejętności medyczne...
                Sherlock zaczął irytować się.
                - Nie o to chodzi. Martwiłbyś się.
                Zaszokowało to doktora. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał.
                - Holmes?
                Nie odezwał się. Nie miał zamiaru opowiadać Watsonowi o spotkaniu. Zastanawiał się, czy pamiętał szkolne czasy i Elizabeth. Otrząsnął się i udał się do sypialni. Więcej nie poruszyli tego tematu. Sherlock i Mycroft nie odbyli rozmowy na temat poczucia winy starszego z mężczyzn. Nic się nie zmieniło. Detektyw nie zmienił swojego stylu, ale stał się ostrożniejszy.
                Pojechał jeszcze raz do domu rodzinnego i przeszukał swój pokój. W najciemniejszym kącie znalazł portret Elizabeth Hardy, który dostał krótko przed poznaniem Johna Watsona. Usiadł na łóżku i rozpłakał się. Płakał przez parę godzin. Po powrocie na Baker Street postawił go przy swoim łóżku, aby co rano mógł się jej przyglądać. To była jego słabość, która miała pozostać  tajemnicą.
               

Koniec

1 komentarz:

  1. Cześć!
    Ach, rozumiem te uczucia Sherlocka. Obwinia siebie za śmierć ukochanej, nie biorąc pod uwagę tego, że Elizabeth zrobiła to świadomie i znając konsekwencje.
    Dość smutny tekst, ale też tchnął pewną nadzieja - Sherlock jeszcze spotka swoją ukochaną, musi tylko nadejść odpowiedni czas.
    Twoje opisy mogłyby być trochę dłuższe i bardziej szczegółowe zasady tutaj dostajemy tylko zdawkowe i suche informacje niczym w sprawozdaniu. Styl masz dobry, ale warto jeszcze nad nim popracować.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń