Wysłał zaproszenie do swojego rywala. Udało mu się zdobyć kartę Jokera
i w nocy podrzucił ją do jego celi. Starał się zapanować nad głosem. Chciał,
aby wróg go rozpoznał. Nie miał wyjść żywy z tej potyczki. Nie tym razem. Długo
nie musiał czekać.
- No proszę.
Widzę, że ktoś chce się zabawić.
Szaleniec był
zaintrygowany. Nachylił się w stronę Wayne'a.
- Chcesz się zabawić
człowieczku? Chcesz udowodnić, że jesteś mężczyzną? Biedny chłopiec.
Roześmiał się
najgłośniej jak potrafił. Bruce miał dosyć, ledwie panował nad sobą. Zwrócił się do niego chłodnym i nieznoszącym
sprzeciwu głosem.
- Zabiłeś mojego
przyjaciela.
Klaun zrobił
zaskoczoną minę. Przyłożył dłonie do klatki piersiowej.
- Ja? Nic z tego.
Dawałem im wybór. Albo wielogodzinne tortury, albo przyłączą się do mnie. Gdy
wybrali drugą opcję, rozpoczęła się zabawa. Gdy mój środek zaczął działać,
wysłałem ich na uczelnię, aby rozerwać tych nudnych studentów.
Był
rozradowany. Ta sztuczka udała mu się.
Studenci mordowali swoich kolegów w brutalny sposób, a on temu się przyglądał.
A do tego Batman tym razem został pokonany.
- Ale była
zadyma.
Bruce tracił
kontrolę. Wiele lat szkolił się w panowaniu nad sobą, ale w tamtej chwili nic
się nie liczyło, tylko martwy Joker.
- Pożałujesz, że
ze mną zadarłeś.
- Gadasz jak
Batman
Klaun przyłożył
prawą dłoń do podbródka i z zaciekawieniem obserwował mężczyznę. Uśmiech nie
schodził mu z twarzy. Już zaczął
planować, jak go wykorzystać. Czuł się pewniej, od kiedy nie musiał bać się
nietoperza. Chociaż z drugiej strony był wściekły na siebie, że zabił rywala, z
którym świetnie się bawił. Zdał sobie sprawę, że bez Batmana nic nie będzie tak
zabawne, ale może następny numer poświęci
pamięci martwego bohatera Gotham.
Jego uśmiech stał się szerszy.
- Chodź do mnie.
Pokażę ci dobrą zabawę.
Wayne ruszył
biegiem w jego stronę i przyłożył w
szczękę prawym sierpowym, zaskoczonemu rywalowi. Ten upadł i zaczął masować
obolałe miejsce. Był zły.
- Tak chcesz się
bawić? No to zaczynamy.
Złapał nożyczki
ze stołu i rzucił w rywala, który szybko uchylił się. Klaun zaczął żałować, że
nie ma żadnego gadżetu. Na szczęście jego rywal też niczego nie posiadał. Nie
obawiał się go. Przecież wzbudzał strach
wśród mieszkańców. Dlaczego miałby się
bać nietoperza. Nie przestawał się uśmiechać.
- Dobry jest
Wayne rozejrzał
się uważnie. Wiedział, że ma niewielkie pole manewru. Zbyt wiele razy
odpuszczał Jokerowi jego wybryki. Tym razem miało być inaczej. Tym razem miał zapłacić. zrozumiał, że klaun
nigdy się nie zmieni.
Zaczął iść pewnym
krokiem w stronę rywala. Nie bał się go. Jego głos był niższy, niż zazwyczaj
oraz srogi.
- Mam swoje
zasady. Dlatego jeszcze żyjesz. Ale czas przekroczyć granicę. Zamiast spróbować
cię zmienić, brniesz dalej w swoim szaleństwo.
Joker
zesztywniał. Znał ten sposób mówienia. Jego wieloletni wróg wypowiadał się tak.
Był zaskoczony, kiedy zdał sobie sprawę, kogo ma przed sobą. Pierwszy raz miał
okazję zobaczyć nietoperza w całej okazałości, bez kostiumu. Chciał to
wykorzystać i poprowadzić grę. Cofał się tyłem, co jakiś czas spoglądając za
siebie i zmieniając kierunek, aby na nic nie wpaść.
- Ukrywasz się
przed kimś, czy kogoś szpiegujesz udając zwykłego obywatela?
- Nie wiem o czym
mówisz.
- Nie?
Był coraz
bardziej rozbawiony całą sytuacją. Zmusił do ujawnienia się Batmana bez swojego
durnego kostiumu. Wyglądał tak pospolicie, że stracił ochotę nawet na niewielką
rozgrywkę. Dostrzegł w nim zwykłego człowieka.
- Co tutaj robisz?
- To samo co ty.
Jestem tutaj na mocy wyroku sądu.
- A co? Zabiłeś
kogoś?
Bruce miał dosyć.
Jego cierpliwość skończyła się.
- Jeszcze nie.
Ale dzisiaj to się zmieni.
Klaun usiadł na
rogu biurka, przy którym chwilę wcześniej przystanął. Założył ręce na siebie,
na wysokości serca. Lewą nogą delikatnie machał, jak wahadłem.
- Powiedz mi, jak
przeżyłeś?
Kąciki warg
Bruce'a drgnęły. Zatrzymał się nagle, blisko swojego wroga.
- Jestem tutaj od
kilku miesięcy i ani razu nie opuściłem tych murów. Cały czas byłem obok.
Joker był
zaskoczony.
- Tak mi się
zdawało, że jesteś jakiś dziwnie mniej uważny oraz więcej czasu zajmowało ci,
niż zwykle, odgadnięcie moich planów... Powinienem się domyślić.. Wystrychnąłeś
mnie na dudka. Niezły żart.
Zamyślił się na chwilę.
Zdał sobie sprawę z tragedii, jaka dotknęła mężcyznę. Wywołało to u niego
głośny śmiech.
- Zabiłem twojego
pomocnika.
Z rozbawienia
tarzał się po biurku.
- Ty siedzisz tutaj,
a ja wykańczam twojego zastępcę.
Podniósł się z
blatu i zaczął udawać, że płacze, pocierając oczy pięściami.
- Jakie to
przykre. Zostałeś sam.
Wyciągnął palec
wskazujący w jego stronę.
- To ty zabiłeś
tego człowieka. Wysłałeś go do walki ze mną.
Wayne'owi puściły
nerwy. Krzyknął.
- Przestań.
Rzucił się na
niego, ale Joker zeskoczył z blatu. Wayne wpadł na mebel, obijając sobie
kolana. Nie dawał rady powstrzymywać łez. Głos mu się łamał.
- To ty zabiłeś
Dicka.
- Myślałem, że
wykańczam ciebie.
- Kazałem mu się
trzymać z daleka, ale mnie nie posłuchał.
Rzucił się na
Jokera. Walnął go z pięści w brzuch.. Zaczęli się szamotać. Wróg uderzył go w
podbródek, co spowodowało jego chwilowe zamroczenie.
- Starzejesz się.
Albo bez kostiumu nie jest taki dobry.
- To tylko
przebranie. To nie charakteryzuje mnie.
Joker oparł się o
ścianę i założył ręce na klatce piersiowej.
- Chciałem
spytać, kto cię zastąpił. Ale to może być tylko jedna osoba. Robin. Założył
przebranie swojego mistrza i myśli, że jest od niego lepszy.
Bruce rozpędził się
i głową uderzył go w brzuch. Szamotali się po całym pomieszczeniu i co chwilę,
któryś z nich wpadał na meble. Żaden nie miał zamiaru poddać się. Byli
zdeterminowani. Walka stawała się coraz bardziej zażarta.
Policjanci,
którzy obserwowali pomieszczenie na czele z Gordonem byli w ogromnym szoku,
słysząc, co tam się dzieje. Nie wiedzieli, o co chodzi. Zastanawiali się, skąd
taki szaleniec jak Joker, zna szanowanego obywatela, który przeszedł załamanie
nerwowe. Obaj w swoich rozmowach udowadniali, że się znają.
Komisarz wysłał tam kilku policjantów, wraz z
Bullockiem, ale drzwi do tej części Azylu były zamknięte, aby zrobione ze
stali. W tamtej chwili nic nie mogli zrobić, aby pomóc milionerowi. Stojąc tam słyszeli krzyki
i hałas przewracającego się wyposażenia. Byli bezradni.
Jokera dziwiła
wściekłość rywala.
- Przecież to był
twój najlepszy żart. Wszyscy myślą, że nie żyjesz. A ty czekasz na odpowiedni moment.
Odskoczył na bok
i patrzył, jak mężczyzna wpada na ścianę.
- Dzisiaj jesteś
niezdarny jak nigdy.
Bruce sapał ze
zmęczenia, ale nadal był wściekły.
- Myślisz, że
odpuszczę ci śmierć Dicka?
- W czym on jest
wyjątkowy od innych ofiar?... Od kiedy zabijasz Batmanie?
- To koniec.
Wayne skoczył na
Jokera, przewracając go. Zacisnął dłonie na jego gardle z coraz większą siłą.
Duszony śmiał się. Jego głos stawał się coraz słabszy, ale był zadowolony.
- Powin... em...
dawno... za... bić ... Robin ... prze ... gra ... łeś .... Bat... ma... nie.
Tracił
przytomność, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy, ponieważ zmusił go do
porzucenia swoich idei i zasad. Wayne nie miał skrupułów. Przynajmniej tak mu
się zdawało. Nagle usłyszał za sobą dobrze znany głos.
- Bruce?
Odwrócił się i
zobaczył Dicka Graysona. Na jego twarzy było widać smutek i zawód.
- Gdzie twoje
zasady? Ile razy tłumaczyłeś mi gdzie jest granica.
- Teraz to nie ma
znaczenia.
- Chcesz być
taki, jak oni? Zniżysz się do ich poziomu?
Puścił gardło
klauna. Po policzku spłynęły mu łzy.
- Przepraszam
Dick.
Młodzieniec
uśmiechnął się i zniknął. Milioner ukrył twarz w dłoniach. Zawiódł swojego opiekuna,
wychowanka, komisarza oraz siebie. Prawie zabił człowieka. Nic tego nie
usprawiedliwiało. Nawet, że ten mężczyzna to największy szaleniec, który dla
przyjemności torturuje i zabija.
Prawie
przekroczył swoją granicę. Oczami wyobraźni widział, jak Grayson patrzy na
niego z niedowierzaniem, oburzeniem i obrzydzeniem. Nie wiedział, co zrobić.
Chociaż jedyne, co mógł zrobić, to wypuścić Jokera i opłakiwać Dicka, jak
kiedyś rodziców. Podniósł głowę ku niebu.
- Naprawdę
przepraszam Dick. Zawiodłem cię... Dlaczego nie posłuchałeś mnie? Nie
powinieneś ginąć. To ja powinnam zginąć, nie ty.
Rękawem otarł
oczy i podniósł klauna z podłogi. Potrząsnął nim. Ten otworzył oczy i rozejrzał
się dokoła, a następnie na twarz swojego
wroga.
- Trafiłem do piekła
wraz z tobą? Zabiłeś się Nietoperku?
Był
uradowany. Bruce starał się brzmieć
srogo.
- Nie udało ci
się. W porę się opamiętałem i żyjesz.
Joker był
niepocieszony. Pokiwał ze zdezaprobatą, robiąc przy tym smutną minę.
- Zawiodłeś mnie
Batmanie. Nie jesteś silny.
- Moja siła
ukazała się w tym, że cię nie zabiłem. Ale radzę ci opuszczać Arkham, bo cię
znajdę i znowu tutaj wsadzę.
- Ale przecież
zabiłem twojego Robina.
- A to nie
przywróci mu życia. Mogę się wściekać się na siebie. Mogłem mu nie ujawniać przed nim, tego co robię. Swojej misji.
Rzucił nim o
podłogę.
- Radzę ci uważać
Joker. Będę mieć cię na oku.
Klaun podniósł
się z ziemi i otrzepał ubranie.
- Tym razem nie
możesz zniknąć w mroku
- To nie
przeszkadza mi, postawić cię do pionu. Powinieneś bać się nie tylko Batmana,
ale i człowieka kryjącego się pod maską.
Klaun przyjrzał
mu się uważnie. Jego śmiech stał się szeroki.
- Hej, ja cię
znam. Bruce Wayne, tej playboy i milioner...
Zaczął chichotać
- Niezła
przykrywka. Dwie Twarze ucieszy się, gdy podam mu twoją tożsamość.
Wayne był
przestraszony, ale nie okazał tego. Nie miał zamiaru pozwolić mu komuś ujawnić,
tego kim jest. Postanowił użyć fortelu.
- Nie uwierzy.
Zbyt dobrze mnie zna.
- Chyba jednak
nie.
- Chcesz oddać
przyjemność zabicia mnie innemu szaleńcu?
To poskutkowało.
- Jeszcze cię
dopadnę.
Bruce odwrócił
się do niego i opuścił pomieszczenie. Ani razu nie spojrzał za siebie. Gdy
wyszedł za stalowych drzwi, wpadł na kilku policjantów. Był tam Bullock. Harvey
spojrzał na niego i spytał srogim tonem.
- Jak to się
stało?
Wayne nie zwrócił
uwagi na słowa detektywa, ponieważ nie wiedział o co chodzi.
- Tam jest Joker.
Poczuł, że kręci
mu się w głowie. Chciał włożyć prawą dłoń do kieszeni, ale poczuł na materiale
ciepłą ciecz. Dotknął trochę wyżej i trafił na ranę. Spojrzał na bok. Zobaczył
wbity fragment nogi od krzesła. Zachwiał się i stracił przytomność. Został
złapany przez policjantów, zanim upadł na ziemię. Ktoś pobiegł po lekarza.
Bullock próbował zatamować krwawienie.
- Radzę ci tutaj
nie umierać.
W tym samym
czasie Gordon siedział w ogromnym szoku. Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
Na początku niczego nie rozumiał. Nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciel to
Mroczny Rycerz. Nie mógł się otrząsnąć. Zdał sobie sprawę, że przez tyle lat
był okłamywany. Nawet przez chwilę nie przyszło do głowy, że Bruce to Batman.
Chociaż jako
dziecko spotkała go wielka tragedia. Wyglądało, że nie pogodził się ze śmiercią
rodziców i chciał ustrzec innych przed podobnym nieszczęściem. Dopiero zaczął
dostrzegać drobne rzeczy, które umykały mu do tamtej pory. Cały czas wpatrywał
się w odbiornik. Podeszła do niego Montoy'a, która była zaskoczona tak, jak
inni i położyła dłoń na jego prawym
barku.
- Wiedziałeś?
- Nie - odparł
bez emocjonalnie. - Co teraz?
Kobieta
zastanowiła się przez kilka minut. Zdawała sobie sprawę, ile dobrego zdziałał
obrońca Gotham, ale pokazał do czego
jest zdolny.
- Nic. Batman
robił wiele dobrego dla miasta i jego mieszkańców. Jest nam potrzebny.
Oficjalnie nic się nie nagrało... Zatrzymaj taśmę. Jeśli w najbliższym czasie
Joker zginie w tajemniczych okolicznościach, wykorzystasz ją.
Nie był
przekonany. Nie wiedział jak postąpić. Nadal ufał obrońcy miasta, chociaż w
mniejszym stopniu. Nie mógł tego wymagać od podwładnych.
- Ale...
- Jednego
szaleńca mniej. Batman sam przekonał go, że zdradzenie jego tożsamości, to nie
jest dobry pomysł.
- Mam udawać, że
nic nie słyszałem? - spytał podniesionym głosem. - Teraz, kiedy wiem kim jest i
że kogoś tracił.
Uśmiechnęła się
przyjaźnie.
- Nie. Tym razem
to on będzie potrzebował pomocy. Będzie potrzebował wsparcia.
- Masz rację Montoya.
Postanowił
odbudować zaufanie do obrońcy Gotham, oraz wspierać go w powrocie do
normalności. Musiał wziąć się w garść., chociaż nadal niedowierzał. Z
urządzenia wyjął szpulkę z taśmą i włożył nową, czystą. Spojrzał na swoich
podwładnych. Postanowił zaryzykować.
- Nic nie
słyszeliście. Zrozumiano?
Wszyscy spojrzeli
po sobie. Każdy obawiał się dalszego postępowania Batmana oraz braku możliwości go powstrzymania. Z drugiej strony zauważali
ile dobrego zrobił ulice oraz jak poświęcał się łapaniu przestępców. Do tego nie
nosząc maski, poświęcał duże kwoty na cele charytatywne i otwierał miejsca,
które miały pomagać mieszkańcom miasta.
Wymienili szybkie spojrzenia i jeden z nich odezwał się.
- Tak jest
komisarzu. Nawet kolegom nie zdradzimy.
Uśmiechnął się do
nich przyjaźnie. Był dumny z ich jednomyślności. Nikt nie zaprotestował. Był im
wdzięczny.
- Dziękuję wam. W
razie wątpliwości w jego działaniu, przychodźcie do mnie.
Nagle do
pomieszczenia wpadł sierżant Green. Był zziajany od szybkiego biegu.
- Jeden z
mężczyzn jest poważnie ranny.
- Który? -
spytał, próbując zachować spokój. zaczął bać się o przyjaciela.
- Nie wiem.
Jim pobiegł,
będąc prowadzony przez sierżanta. Zobaczył Harvey'a, uciskającego ranę Bruce'a.
Uklęknął przy nim i złapał go za rękę, aby go wesprzeć. Nie miał zamiaru
pozwolić m umrzeć.
- Trzymaj się.
Był przerażony.
Spojrzał mu w oczy. Nie zobaczył w nich strachu, tylko pogodzenie się z losem i
gotowość na śmierć.
- Nie próbuj
umierać. Pomyśl o Alfredzie.
Zjawił się lekarz
z opatrunkami. Zaczął tamować krew wacikami, przyciskając je wokół kawałka nogi
krzesła. Zwrócił się do komisarza.
- Trzeba zabrać
go do szpitala. Karetka została już wezwana. Nie możemy usunąć ciała obcego,
ponieważ tamuje krwawienie.
Gordon spojrzał
jeszcze raz w oczy nieświadomego Wayne'a. Chciał w nich dojrzeć determinację
nietoperza, ale widział coraz większą pustkę. Wiedział, że jedna śmierć
wystarczy. Wolną ręką ścisną jego bark.
- Wytrzymaj
jeszcze trochę.
Nie wiedział, jak
go ratować. Przed oczami stanął mu mały chłopiec, który dopiero stracił
rodziców. Wiedział, że to, co zamierza zrobić, nie było odpowiednie, ale czuł,
że nie ma wyjścia.
- Pomyśl o swoich
rodzicach. Nie byliby zachwyceni, gdybyś się poddał...
Wayne spojrzał na
niego. Widział troskę i strach w oczach starszego przyjaciela. Starał się uśmiechnąć pocieszająco, ale nie
miał sił. Do przyjazdu karetki starał
się nie przymykać oczu, aby nie martwić Jima. Po znalezieniu się w karetce
stracił przytomność.