środa, 25 maja 2016

Bruce Wayne w Azylu Arkham cz. II

Pozwolił sobie na szybkie uściśnięcie lokaja i został wpuszczony przez strażników na teren szpitala.  Na niego czekała oschła pielęgniarka.
                - Bruce Wayne?
                - Tak.
                - Proszę za  mną.
                Zaprowadziła go do dyrektora, który serdecznie przywitał przybyłego.
                - Witam panie Wayne. Szkoda, że spotykamy się w takich okolicznościach. Zapewnimy panu tutaj spokój oraz pomoc specjalistów.
                - Nie potrzebuję tego.
                Doktor pokiwał głową.
                - Wszyscy tak mówią.  Postaramy się dołożyć wszelkich starań, aby  pan nie miał kontaktu z naszymi najgorszymi pacjentami.
                - Dziękuję.
                Obaj byli spięci. Bruce uważnie przyglądał się twarzy rozmówcy. Odczytał z niej, że tak naprawdę dyrektor pogardza nim.
                - Muszę zabrać panu wszystkie rzeczy osobiste. To z troski o pańskie bezpieczeństwo. Otrzyma pan od nas ubranie.
                Pielęgniarka zabrała go z gabinetu i zaprowadziła do pomieszczenia, gdzie czekał pielęgniarz.  Poddał się wszystkim procedurą, związanym z przyjęciem. Po godzinie znalazł się w pokoju, gdzie stało tylko łóżko, krzesło i stół. Wiedział, że będzie ciężko. Siedział zamknięty i nie miał co robić. Na swoje szczęście w Japonii  nauczył się medytacji.
                Po pół godziny został zabrany do terapeutki,  doktor Melissy  Anderson. Kobieta pytała się go o różne rzeczy, ale uparcie milczał.  Chciała dowiedzieć się o jego rodzinie, przyjaciołach, pracy. Wiedząc więcej mogła odpowiednio do niego podejść i mu pomóc. Zauważyła u poprzednich pacjentów, że takie podejście jest skuteczne.
                Z ciekawością przyglądał się, jak Melissa próbuje ukryć irytację. Badał jej reakcję, na jego brak zainteresowania terapią. Wolał być obserwatorem, niż się wywnętrzać się. Coraz bardziej traciła siły do niego. Próbowała podejść go różnymi sposobami, ale bez skutku. Poddała się w porze obiadowej. Zanotowała, że pacjent nie jest skory do współpracy.
                Po posiłku odwiedził psychiatrę, doktora Williama Drew, który też próbował nakłonić go do zwierzeń. Pytał o skojarzenia z dzieciństwem, o jego lęki i myśli. Próbował użyć planszy z plamami. Nie dał się w to wciągnąć. Obserwował lekarza z kamienną minął. Dzięki zdobytym umiejętnością, oraz noszeniu maski.
                Psychiatra próbował, jak poprzedniczka stosując różne sztuczki, aby dotrzeć do pacjenta, aby ten tego nie spostrzegł. Bruce był ostrożny i czujny, ale nie mógł wzbudzić zbyt dużych podejrzeń. Nie chciał opowiadać o rodzicach i ich śmierci. Mimo upływu wielu tal, nie pogodził się ze stratą. Nie był gotowy na rozmowy z obcą osobą.
                 Na pytania o bohatera z dzieciństwa, pozwolił sobie na odpowiedź. Opowiedział o Szarym Duchu i z jakim zamiłowaniem oglądał serial o nim. Wspomniał o niecierpliwości z jaką czekał na kolejny odcinek. Jakie miał gadżety. Jedynie starał się nie opowiedzieć o współpracy z odtwórcą głównej roli. Zrobił to jako alter ego. Nadmienił, że gdy serial powrócił do łask, to zdobył autograf swojego idola.
                Ani na chwilę nie spuścił gardy. Po znalezieniu się w pokoju, zdał sobie sprawę, że pobyt nie będzie łatwy.  Chociaż był przyzwyczajony do ciągłej czujności. Tylko, że zdarzało mu się ją na chwilę stracić i rywal poznawał jego prawdziwą tożsamość. Wtedy nie mógł sobie na to pozwolić.  Ryzyko było zbyt duże.
                Pierwsza noc była ciężka. Od dawna nie spędzał jej tak spokojnie. Cieszył się, że  udało mu się upozorować wypadek Batmana. Mógł być spokojny o możliwość zauważenia braku nietoperza. Czekało go jeszcze wiele sesji. Zastanawiał się nad strategią. Musiał być przygotowany na różne sytuacje. Nie mógł dać się zaskoczyć.
                Minął tydzień, a pracownicy Azylu Arkham nic nie wyciągnęli z Wayne'a. Jeśli coś mówił, to  trywialne rzeczy, lub  opisywał trywialne sytuacje. Prowadził swoistą grę z personelem.  Do tego nie wiedział o czym ma z nimi rozmawiać, skoro nie próbował odebrać sobie z życia. Nie musiał się im tłumaczyć.
                Przynajmniej mógł poznać działalność miejsca, gdzie wysyłano złapanych przez niego przestępców. Miał nadzieje, że sam w tym czasie nie zwariuje. W wolnych chwilach analizował wydarzenia z dnia, gdy stracił przytomność i trafił do szpitala
                Udało mu się wyprosić o kartkę i długopis, ale wieczorem zabierano mu je. Był uważny przy notowaniu.  Zapisał wysokość budynku, oraz położenie swojego biura. Kartkę pokrywały same liczby. Można je było uznać za bezsensowne oraz bez znaczenia. Prawda była inna. Każda liczba odpowiadała literze. 
                Zastanawiał się dlaczego tamtego dnia zemdlał. Jedynie kawa przychodziła mu do głowy. Ale skąd alkohol i leki w organizmie? Ktoś musiał dostać się do jego gabinetu. Było to zimowe popołudnie, więc było już ciemno. Jeśli ktoś umiał się wspinać i miał odpowiedni sprzęt, mógł dostać się do wysoko umiejscowionego biura. Również mógł to być pracownik, ale musiałby przekupić sekretarkę. Nie wiedział komu się naraził.
                Wiedział, że jeśli będzie chciał opuścić zakład, będzie musiał przestać robić swoje zapiski. Nie chciał zostać uznanym za wariata. Tylko cały czas brakowało mu odpowiedzi na najważniejsze pytania. Nadal czegoś mu brakowało. Wroga Bruce'a Wayne'a. Nie potrafił odpowiedzieć, kto byłby na niego tak wściekły, że chciałby jego śmierci, oraz jak dodał czegoś do jego kubka.
                Podczas terapii grupowej uważnie słuchał innych pacjentów. Najbardziej wsłuchiwał się w historię Harley Quinn. Starał się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. W przyszłości mógł je wykorzystać. Dobrze jest zebrać informacje o swoim wrogu, które mogą się przydać podczas przyszłej konfrontacji.
                Kobieta rozpoznała go i starała się zawsze siadać koło niego oraz spędzać z nim coraz więcej czasu na świetlicy. Nawet pożyczyła mu swoją książkę o terapii śmiechem. Była taka szczęśliwa. Urokiem osobistym przyciągał swoją przeciwniczkę. Kiedy próbował trzymać się na dystans, to ona tym bardziej przylegała do niego. Pewnego dnia spytał.
                - A co z twoim chłopakiem?
                - Z panem J?
                Jej głos był beztroski.
                - Zerwałam z nim. On tak naprawdę nie kochał mnie. A ja chcę wrócić do społeczeństwa. Robić zakupy, chodzić do kawiarni z moimi pieszczoszkami. Żyć normalnie.
                Przypomniał sobie ulubione zwierzęta kobiety, hieny. Miał z nimi styczność z nimi w obu swoich postaciach. Były przerażające, ale panowała nad nimi i kochała je. Uśmiechnął się. Tylko ona nie traktowała go jak kogoś chorego na umyśle. Chociaż siebie też nie, a jednak  jej czyny mówiły zupełnie coś innego.
                Gdy byli sami, pozwalał sobie na chwilę swobody, ale nie tracił czujności. Kobieta była pomocnicą Jokera i chętnie dorwałaby Batmana. Chociaż raz, gdy ją odprowadzał, pocałowała go namiętnie. Wszyscy w koło, wraz z zainteresowanym byli w ogromnym szoku. Pamiętał to doskonale.             - A ty dlaczego tutaj robisz?
                - Jestem kobieciarzem, lubię się zabawić, organizuję przyjęcia charytatywne, zajmowałem się interesami firmy.  Pewnego dnia znaleziono mnie nieprzytomnego i uznano, że próbowałem się zabić
                Uśmiechnęła się słodko do niego.
                - Pamiętam jak widziałam cię w sklepie z ubraniami. Nie wyglądałeś jak ktoś, kto chce zginąć. Chociaż próbowałeś rozmawiać ze mną.
                - To było dawno. Nie mam zamiaru opuszczać tego świata.
                Stanęła  naprzeciwko niego i wychyliła tułów w jego stronę. Jej głos nadal był radosny.
                - A co cię trzyma?
                - Rozrywka i kobiety.
                - Stary podrywacz.
                Zaczęli się śmiać. Bruce'owi czas biegł szybciej w towarzystwie Harley. Nawet razem żartowali. Znalazł towarzystwo, które pozwalało mu przetrwać. Po trzech tygodniach upartego milczenia i opowiadania nieistotnych historii, zmienił zasady gry. Przestał w ten sposób sprawdzać psychiatrów i terapeutów.
                Postanowił opowiedzieć, że niewiele pamięta z dzieciństwa. Jedynie spędzanie czasu na oglądaniu telewizora z ojcem, oraz układanie do snu przez matkę. Następnie planował przedstawić zimną relację z lokajem na podłożu podwładny- pracodawca.  Postanowił tym tłumaczyć swoje życie pełne kobiet i przyjęć. Po wyjściu miał zamiar przeprosić Alfreda. Chciał dać do zrozumienia, że nie odczuwa potrzeby bliższych relacji z kobiety. Przygarnięcie Dicka miało być za namową komisarza, a potem zaczął widzieć w nim spadkobiercę jego imperium.
                Miał poczucie humoru, które objawiało się podczas spotkań towarzyskich. To miało dostarczyć mu trochę rozrywki. Przy okazji mógł sprawdzić  swoje umiejętności aktorskie, które pomagały chronić jego sekretną tożsamość. Natychmiast wprowadził swój plan.
                Terapeutka próbowała mu wytłumaczyć mu jak radzić sobie ze stresem oraz myślami samobójczymi i przetrwać kolejny dzień.  Radziła mu całkowite odstawienie alkoholu. Udawał zainteresowanie jej wykładami, a następnie brał udział w ćwiczeniach relaksacyjnych.
                Zamiast tego wolałby skopać tyłki kilku przestępców, a następnie oddałby ich w ręce przestępców. Jego najbliżsi mylili się. Nie był wykończony byciem obrońcą. Nie każdej nocy spał. Musiał dbać o swoją kondycję. Ćwiczył sztuki walki, starając się zachować ciszę. Nie chciał przykuć uwagi strażników.
                Oglądał telewizję na świetlicy. Na początku w wiadomościach poświęcano dużo miejsca wypadkowi Batmana i jego zniknięciu. Przez ten czas w mieście działali tylko mafiosi i lżejsi przestępcy.  Pewnego dnia z Azylu Arkham uciekł Strach na Wróble. Donoszono o ludziach popadających w obłęd.
                Wayne był zatroskany i martwił się o mieszkańców Gotham. Udało mu się to ukryć pod maską obojętności.  Jego obawy zniknęły kilka dni później.  W nocy widział, jak strażnicy prowadzą złoczyńcę korytarzem przy jego pokoju.  Przyłożył ucho do dziurki od klucza. Po chwili usłyszał jak jeden z nich powiedział.
                - Na szczęście Batman żyje. Dostarczył nam dzisiaj naszego wróbelka.
                Drugi mu odpowiedział.
                - Słyszałem, że już po nim. Zdziwiłem się, kiedy go zobaczyłem. Na pytanie o nieobecność, odpowiedział, że dochodził do zdrowia po starciu z Bluszczem. Miasto ma z powrotem swojego obrońcę.
                - Policja pewnie ucieszy się.
                Bruce odskoczył od drzwi. Był zszokowany. Dick go nie posłuchał i włożył kostium. Był na niego wściekły. To było zbyt niebezpieczne. Martwił się o niego. Kilka dni później oglądając wiadomości, gdzie mówiono o nietoperzu, poczuł dumę. Młodzieniec stał się podobny do niego. On też nie posłuchałby ostrzeżeń i dobrych rad. Bezpieczeństwo mieszkańców było dla nich ważniejsze.
                To nie oznaczało, że nie był zły na Robina. Za każdym razem, gdy mówiono o jego wychowanku walczącym z szumowinami, słuchał i oglądał z zapartym tchem. Tylko wtedy całkowicie tracił czujność. Harley i doktor Drew zauważyli, z jakim zainteresowaniem zbierał informacje o Mrocznym Rycerzu i jego działalności.
                Lekarz uznał, że znalazł słabość swojego opornego pacjenta. Pewnego dnia Quinn siadła obok swojego towarzysza niedoli i przyglądała się jego twarzy, która była napięta. Spiker skończył swoją relację, poczuł ulgę. Nie zwrócił uwagi na obserwującą go kobietę. Przybliżyła się do niego i położyła rękę na jego ramieniu.
                - Widzę, że interesuje cię ulubiony rywal pana J.
                Zmieszał się lekko.
                - Nie wiem o czym mówisz.
                - Widzę jak za każdym razem się spinasz, gdy o nim słuchasz. Pan J mówił, że tak szybko go się nie pozbędzie. Zbyt dobry jest w tym co robi. Pan J liczy na jeszcze wiele pojedynków. Chociaż pan J ma nadzieję, że go pokona.
                Bruce roześmiał się.
                - A ty nie miałaś o nim zapomnieć.
                - Masz rację.
                Nachyliła mu się do ucha.
                - Ciekawie byłoby jeszcze raz spotkać się z nietoperkiem. Ryzykował dla mnie. Teraz ja powinnam być po jego stronie.
                 Zakrztusił się. Musiała go kilka razy klepnąć, aby mu przeszło.
                - Lepiej, abyś odnalazła swoje miejsce w społeczeństwie. Przestępców zostaw Batmanowi
                Jak zawsze była wesoła. Odsunęła się i pokiwała swoimi blond kucykami. Usiadła na kanapie po turecku.
                - Tylko co ja mam robić z moimi maleństwami?
                Polubił kobietę i jej charakter.
                - Jeśli wyjdziesz stąd po mnie, to pomogę znaleźć pracę. Tylko skarbeńki będą musiały spędzać  czas bez ciebie.
                Zaklaskała
                - Hurra.
                Udało mu się zmienić temat. Nie wiedział, że czeka go jeszcze jedno starcie. Po wejściu do gabinetu, zobaczył na biurku figurkę przedstawiającą Batmana. Przez chwilę przestraszył się, że czymś się zdradził. Szybko to odrzucił. Przybrał minę zaskoczonego idioty.
                - To pańska zabawka, czy pańskiego dziecka? I co tutaj robi?
                Rozsiadł się wygodnie na fotelu. Wyglądał na wyluzowanego. Ręce  położył na poręczach.
                - Nie. Odkryłem, gdzie tkwi pański problem.
                Psychiatra wstał za biurka, wziął figurkę i stanął na przeciwko pacjenta.
                - Jest nim Batman
                Udało mu się udać zaskoczenie i roześmiać się. Tak naprawdę chciał uciec.
                - Zauważyłem, że interesują cię działania tego przebierańca. Śledzisz je z zapartym tchem. Sam chciałbyś być na jego miejscu i walczyć z przestępcami.
                Naprawdę mógł się rozluźnić. Nie był zagrożony.
                - Organizuję bale charytatywne, przekazuję pieniądze na różne cele. Nawet założyłem fundację, oraz kilka miejsc.
                William oparł się o biurko. Ręce włożył do kieszeni spodni, rozsuwając fartuch.
                -Zgadzam się, ale to coś innego. On działa cały czas łapiąc niebezpiecznych i groźnych przestępców, narażając się im.
                Wayne spojrzał na niego ze zdumieniem.
                - Przecież wymierza sprawiedliwość. A od tego przecież są sądy. Do tego działa, przebierając się za nietoperza. Lata po mieście w legginsach. Mężczyzna bawiący się zabawkami...
                Jego głos był pełen irytacji. Nie wiedział, że potrafił tak krytycznie mówić o swoim alter ego.
                - Policja powinna się nim zainteresować.
                -Przecież to dzięki niemu wielu szaleńców jest tutaj.
                - On też powinien znaleźć się w tutejszej celi.
                - Możesz mieć rację.
                - Wolę zabawę od uganiania się za zbirami. Jeśli nie muszę wstawać, to lubię sobie pospać. Chodzę też na aukcję. Jak wielu innym bogaczom,  ta rozrywka mi odpowiada
                - Co jeszcze?
                - Mówiłem już wcześniej doktorze.  Na pewno ma pan to zapisane.
                - Oczywiście.
                William nie potwierdził swoich przypuszczeń. Był zirytowany, ale starał się to ukryć. Bruce dawał sobie  z tego sprawę.
                - Gotham byłoby bezpieczne bez tych wszystkich przebierańców.
                Doktor wrócił za biurko i zaczął coś notować w aktach mężczyzn
                - Dziękuję. To wszystko na dzisiaj.
                Gdy pacjent wyszedł, starał sie go rozszyfrować. Wayne był od trzech miesięcy w Azylu Arkham, a nadal nie potrafił go zrozumieć. Bogacz wychowywany przez lokaja, niewiele pamiętający rodziców, ale pamiętający dziecięcego idola. Lubił opowiadać o swoim życiu towarzyskim, ale nie przechwalał się czynami charytatywnymi.
                Do tego przyjął sierotę pod swój dach. Komisarz namówił go do zabrania chłopaka do swojego domu. Nie miał rodziny i nie planował jej. Musiał znaleźć spadkobiercę. Miał dziecko pod swoim dachem, które musiało być mu wdzięczne. Tak znalazł swojego następcę.
                Powodem jego problemów emocjonalnych mogło być wychowywanie przez służącego, któremu nie zależało na nim. Jego pacjent uważał, że Batman to świr, który powinien znaleźć się razem ze swoimi wrogami.  Nie potrafił odpowiedzieć, dlaczego próbował popełnić samobójstwo.
                Postanowił odwiedzić Pennywortha. Po pracy pojechał do posiadłości Wayne'ów. Drzwi otworzył mu starszy mężczyzna z kamienną miną. Gdy powiedział w jakiej sprawie przyszedł, został zaprowadzony do salonu, gdzie rozsiadł się na kanapie. Alfred stanął na przeciwko niego.
                - Słucham doktorze.
                - Czy zauważył pan jakieś oznaki, które wskazywałyby, że pański pracodawca myślał o samobójstwie? Choćby drobny szczegół.
                - Przykro mi, ale niczego nie zauważyłem.
                - Na pewno?
                - Tak. Po odnalezieniu panicza, uważnie prześledziłem ostatnie dni. Panicz jest skrytym człowiekiem. Trzymam się swoich obowiązków, a nie ciągle obserwuję pracodawcy.
                - A pan Grayson?
                - Panicz Dick tamte dni spędził w akademiku, ponieważ szykował się do egzaminów.
                - Nic?
                - Przykro mi. Był przemęczony, ale każdego wieczora siedział do późna nad aktami firmy.
                - A jaki miał apetyt?
                - Taki jak zawsze.
                - Mogę obejrzeć sypialnię i gabinet.
                - Przykro mi, ale nie mam pozwolenia pana Wayne.
                - Jak pan myśli, co spowodowało podjęcie takiej decyzji?
                - Nie jestem od wydawania sądu.
                Pennyworth trzymał się sztywno.  Nie chciał okłamywać lekarza, ale musiał chronić tajemnicę. Miał ochotę spytać o Bruce'a, ale nie chciał, aby wydało się, że się martwił. Czuł się winny całej sytuacji. Nie zaprotestował, kiedy panicz włożył maskę, tylko mu pomagał. Wiedział, że ludzie stykający się z nim w Arkham niczego nie ustalą. Zwrócił się do gościa.
                - Jak rozumiem, nie uzyskam informacji o stanie zdrowia panicza.
                - Przykro mi.
                Psychiatra podczas swojej wizyty nie uzyskał żadnych informacji. Powinien się tego spodziewać, ponieważ miał do czynienia z angielskim lokajem. Postanowił sprawdzić jeszcze jedną rzecz. Przygotował grę w skojarzenia. Przez następny tydzień słuchał historii pacjenta. Pewnego dnia nagle zwrócił się do Wayne'a.
                - Teraz zagramy w skojarzenia.
                Bruce nie okazał żadnych emocji, ale stał się jeszcze ostrożniejszy. Postanowił szybko przemyśleć każdą odpowiedź. Na szczęście umiał podejmować decyzje w parę sekund.
                - Możemy zaczynać?
                - Oczywiście.
                - Rodzina.
                - Miłość.
                - Kobieta.
                - Rozkosz.
                - Dom.
                - Budynek.
                - Dzieciństwo.
                - Szary Duch.
                Bruce starał się myśleć jak osoba, którą wykreował na potrzeby przebywania w tym miejscu. Najchętniej przerwałby tą zabawę, ponieważ było mu ciężko. Z całych sił powstrzymywał się od odpowiedzi zgodnie ze sobą, oraz przed ucieczką.
                - Dick.
                - Spadkobierca.
                - Pennyworth.
                - Lokaj.
                - Noc.
                - Ciemność.
                - Dzień.
                - Jasność
                - Śmierć.
                - Koniec.
                - Ból.
                - Cierpienie.
                - Nietoperz
                - Dracula.
                - Ciemna ulica.
                - Niebezpieczeństwo.
                - Praca.
                - Wayne Enterpries
                - Przyjęcie.
                - Zabawa.
                - Dziecko.
                - Rodzina.
                - Samobójstwo.
                - Błąd.
                - Róże
                - Kwiaty.
                - Alkohol.
                - Whisky.
                - Klub.
                - Dobra Zabawa.
                - Leki.
                - Kac.
                - Lekarz
                - Doktor Lesli Thompkins.
                - Wystarczy.
                Drewowi ta cała zabawa niczego nie wyjaśniła. Odpowiedzi były dość szybko i zgadzały się ze zdobytą wiedzą. Jedynie chciał sprawdzić ostatnią wypowiedź pacjenta. Zadzwonił do znajomego, który słyszał o tej kobiecie. Dowiedział się, że doktor Thompkins prowadzi bezpłatną klinikę im. Thomasa Wayne'a.

                Według niego powodem próby samobójczej mógł być brak miłości, oraz chęć zwrócenia na siebie uwagi. To poprzez brak rodziców, nie potrafił stworzyć związku oraz zdrowych relacji.  Z czasem zaczęło mu czegoś brakować . Zaczął odczuwać pustkę, co mogło przerodzić się w depresję. Nie leczona mogła doprowadzić do próby odebrania sobie życia.

środa, 18 maja 2016

Bruce Wayne w Azylu Arkham cz. I

Przyjaciele przychodzą i odchodzą,
wrogowie gromadzą się.
Artur Bloch

Przyjaciele są częściej
bardziej szkodliwi od wrogów.
Baltazar Gracian Y Morales

                  
Najważniejsi bohaterowie:
Bruce Wayne/ Batman
Dick Grayson/ Robin
Alfred Pennywort
komisarz James Jim Gordon
Joker
doktor William Drew - psychiatra
doktor Melisa Anderson - terapeutka
Harvey Dent/ Dwie Twarze
Harley Quinn



Bruce w Azylu Arkham
                Bruce Wayne siedział w swoim gabinecie i przeglądał dokumenty. Sekretarka przyniosła mu kawę. Potrzebował jej. Miał za sobą kilka trudnych nocy n, ścigając Dwie Twarze. Na szczęście udało mu się go złapać i teraz mógł myśleć tylko o firmie.
                Nagle zaczęło mu się kręcić w głowie i robić nudno. Odsunął fotel, chciał wstać. Ledwie się podniósł, a runął na podłogę. Do gabinetu przez okno wślizgnął się zamaskowany, wysoki człowiek. Na biurku postawił prawie pustą butelkę whisky, a drugą, nienapoczętą do szuflady.
                Na biurku spoczęła pusta szklanka, która chwilę wcześniej została  włożona na kilka sekund w dłoń nieprzytomnego. Na ziemi zostało rzucone puste opakowanie po lekach, oraz kilka tabletek upadło obok nieruchomego ciała. Intruz napoił uśpionego mieszanką alkoholu i leków, a następnie opuścił miejsce swojego przestępstwa
                Pół godziny później znalazła się tam sekretarka. Gdy zobaczyła pracodawcę na ziemi, wezwała ochronę. W biurowcu pojawiło się pogotowie, a po nim policja. Wayne'a zabrano do szpitala. Na miejscu zjawił się Gordon. Na polecenie burmistrza zostawił prowadzone śledztwa, ponieważ chodziło o wpływowego mieszkańca Gotham. W razie czego miał zatuszować całą sprawę.
                Uważnie obejrzał gabinet. Znalazł ślady wskazujące na próbę samobójczą. Był zdruzgotany. Przyjaźnił się z mężczyzną. Dwa dni wcześniej widział go. Wtedy wyglądał na niewyspanego, ale nie jak ktoś, kto zamierza odebrać sobie życie. Powinien był coś zauważyć, przecież był policjantem. Postanowił osobiście pojechać do posiadłości.
                Wiedział, że oprócz adoptowanego młodzieńca i oddanego lokaja nikogo nie ma.  Alfred był przerażony, gdy dowiedział się o tym, co się wydarzyło. Od razu ruszył do szpitala, martwiąc się o Bruce'a. Był przerażony. Wpadł na izbę przyjęć i próbował się czegoś dowiedzieć, ale nie był członkiem rodziny. Chodził po korytarzu i nie chciał dopuścić do siebie, że on może nie przeżyć.
                Wayne od razu został zabrany na płukanie żołądka Obudził się pięć godzin po utracie przytomności. Na początku obraz był zamglony i bolała go głowa, ale słyszał znajomy głos, głos Alfreda. Było słychać w nim rozpacz i strach.
                -To moja wina... Nie zauważyłem, że coś niepojącego dzieje się z paniczem Bruce'm.  Miał kilka ciężkich nocy. Ale żeby pchnęło go do czegoś takiego? Powinienem coś zauważyć. Jak mogłem...
                Pacjent nie wiedział co się dzieje. Gdy wzrok mu się wyostrzył, dostrzegł Pennywortha i Graysona. Obaj byli przerażeni. Dick wyglądał jakby pocieszał starszego mężczyznę. Wychrypiał.
                - Co się dzieje? Gdzie jestem?
                - W szpitalu - odparł Dick. - Na szczęście odratowali cię.
                - Co się stało
                Wayne był zdezorientowany, a Grayson  zaczął krzyczeć.
                - To ja chciałbym wiedzieć. Dlaczego usiłowałeś się zabić? Czy to przez Batmana?
                - Uspokój się. I nie wiem o czym mówisz.
                - Nie wiesz?...
                Coraz głośniej krzyczał.
                - Próbowałeś się zabić za pomocą mieszanki whisky i leków nasennych.
                Bruce był w szoku. Złapał się za głowę, która go bolała.
                - Nic takiego nie miało miejsca... Pracowałem w gabinecie. Nic więcej nie pamiętam.
                Alfred podszedł do niego i spytał z troską w głosie. Teraz nie chciał krzyczeć, aby nie pogorszyć stanu jego zdrowia.
                - Jak panicz się czuje? Wszystko w porządku?
                - Nie...
                Zerwał się z poduszek
                - Obaj myślicie, że próbowałem...  Nie wierzycie mi.
                - Bruce...
                - Ty Dick? Myślałem, że rozumiesz jak ważna jest moja misja.
                - Oraz jak potrafi być destrukcyjna.
                - Paniczu Dick.
                Pennyworth próbował załagodzić sytuację, ale bez skutku. Kłótnia między przyjaciółmi rozpoczęła się na całego. Awanturę przerwało przybycie komisarza, który wysłuchał pacjenta. Jak najbliżsi, nie dał wiary w jego wyjaśnienia. Wierzył w dowody, a nie w słowa człowieka najprawdopodobniej borykającego się z depresją.
                Po kilku dniach został wypuszczony do domu, gdzie ciągle był pod obserwacją. Robin nie opuszczał go podczas nocnych patroli. Odbyła się utajniona rozprawa Bruce'a Wayne'a.  Sędzia zdecydował o jego półrocznej terapii w Azylu Arkham.
                W miejscu, gdzie przetrzymywano najgroźniejszych przestępców z problemami psychicznymi, otworzono nowy oddział. Był przeznaczony dla pacjentów, którzy są zagrożeniem dla siebie, albo swoich bliskich. Miała to być terapia połączona z odsunięciem od społeczeństwa. Po wyznaczonym okresie mieli wrócić do swojego życia. Na terapię kierował sąd.
                 Zainteresowany nie był tym faktem zachwycony. W sądzie zachowywał spokój. Po znalezieniu się w posiadłości, zaczął chodzić nerwowo po salonie. Klną pod nosem. Był zły na bliskich, którzy nie zaufali mu. Nie wiedział co robić. Mógł uciec, ale wtedy nie mógłby chronić Gotham. Był coraz bardziej wściekły.
                - Nie jestem żadnym psychopatą, aby mnie tam umieszczać. Do tego nikt mi nie wierzy. Będę w jednym miejscu ze świrami, których wsadziłem...                                                                                                 Grayson i Pennyworth stali w drzwiach i przyglądali się mu.
                - A co z Batmanem? Przecież zniknę na pół roku. Co z tym mam zrobić?
                Jego "opiekunowie" też zdali sobie sprawę z problemu. Wiedzieli, że obrońca miasta nie mógł zniknąć w tym samym czasie co milioner. Wieczorem oboje przedyskutowali to i ustalili, że Dick będzie wkładał kostium nietoperza. Przedstawili swój pomysł Bruce'owi, ale ten nie przyjął go entuzjastycznie.
                Postanowił upozorować wypadek bohatera, który mógłby wykluczyć go na kilka miesięcy. Nie potrafili odwieść go od tego pomysłu. Nie byli zachwyceni. Nie chcieli pozbawiać Gotham ochrony, ale uparł się i nie słuchał.  Poddali się i postanowili pomóc w realizacji planu.  Mieli tylko nadzieję, że przez przypadek nie zabije się.
                Akurat na wolności była Trujący Bluszcz i można było skorzystać z okazji.  Zorganizowali wszystko dokładnie i sprawnie. Zadbali o wszystkie szczegóły. Kobieta atakowała udziałowców firmy, która karczowała lasy z Amazonii. Podczas dwóch pierwszych ataków nie udało się jej złapać. Wayne'owi udało się wytworzyć odtrutkę.  Podczas trzeciego ataku mieli przewagę.
                Ofiara mieszkała na ostatnim piętrze wieżowca. Walka między Trującym Bluszczem, a Batmanem była zażarta. Mężczyzna po raz kolejny upadł, tłucząc  ampułki. Ocalały tylko dwie.  W pewnym momencie rozpyliła swoją truciznę. Nietoperz przekazał ampułki swojemu pomocnikami.  Rzucił w przestępczynię Batarangiem, ale uchyliła się.
                Po chwili zaczęło mu się kręcić w głowie. Obraz przed oczami zaczął mu wirować. Oparł się o szybę. Próbował złapać powietrze. Wtedy przypuściła atak. Zadała mu cios w brzuch. Szyba pękła pod naporem ciała Batmana, a ten wypadł. Przerażony Robin rzucił się w stronę rozbitego okna, ale został zaatakowany.
                Upadł obok Batarangu. Szybko go złapał i rzucił w przestępczynię. Skoczył na nią. Walka trwała kilkanaście minut. Udało mu się obezwładnić Bluszcz i zapiąć jej kajdanki.  Gdy wychylił się z budynku, nigdzie nie widział swojego mistrza.  Batmobil stał niedaleko miejsca, gdzie powinien leżeć Batman.
                Zjechał  po linie na dół i wskakuje do pojazdu, obok  swojego mentora. Był zaniepokojony.
                - Wszystko w porządku? Nic ci nie jest?
                - Tak. Wszystko poszło zgodnie z planem. 
                Nie wyglądał na zadowolonego.
                - Mogę jutro iść do Arkham.
                Robin roześmiał się.
                - To może być zabawne.
                Batman spojrzał srogo na niego.
                - Tylko nie działaj na własną rękę. Pamiętaj, że potrafią być niebezpieczni.
                Młodzieniec oburzył się.
                - Nie jestem dzieckiem. Umiem sobie poradzić.
                - Powiedziałem, że masz się trzymać z daleka.
                - Ale...
                - Bez dyskusji.
                - Wszystkiego mnie nauczyłeś. Umiem to, co jest mi potrzebne do walki z przestępcami.
                Zajechali do jaskini, kłócąc się. Alfred podszedł do nich, ale zignorowali go. Grayson próbował udowodnić przyjacielowi, że jest gotowy, aby samodzielnie walczyć z szaleńcami.  Bruce nie zgadzał się z nim. Opuścili jaskinię, krzycząc na siebie.  Gdy stali przed sypialnią Wayne'a, Grayson wykrzyczał mu prosto w twarz.
                - Myślisz, że jestem  gorszy od ciebie? Jesteś wyniosły i myślisz, że wszyscy są gorsi od ciebie?
                - To nie tak.
                - A jak?
                Bruce próbował odezwać się łagodnie.
                - Chodzi mi o twoje bezpieczeństwo.
                - Jasne. Nie chcesz się dzielić swoimi zabawkami
                Dick był wściekły. Odwrócił się i pobiegł do siebie . Wayne nie mógł spać całą noc. Nie chciał, aby coś się stało jego pomocnikowi, który nie raz znalazł się w niebezpieczeństwie.  Zbyt wiele razy sam znalazł się w trudnej sytuacji. Miał nadzieję, że Robin go posłucha.
                Nie wybaczyłby sobie, gdyby mu coś się stało.  Wiercił się w łóżku. Nie mógł  znaleźć wygodnej pozycji. Miał złe przeczucie.  Wstał wczesnym rankiem. Szybko ubrał się i zszedł do salonu.
Tam zastał Pennywortha, który wycierał kurz z półek.
                - Dzień dobry Alfredzie.
                - Dzień dobry. Pańska walizka została wczoraj spakowana.   
                Lokaj podał mu gazety, gdzie rozpisywano się o wypadku Batmana. Nawet zasugerowano, iż obrońca Gotham nie żyje. Powodem zgonu miały być urazy. Świadkowie zeznali, że nietoperz po upadku, zalał się krwią. Ostatkiem sił wezwał swój pojazd i wczołgał się do niego, jęcząc z bólu i plując krwią.
                - Wszystko idzie zgodnie z planem.
                - Cieszę się paniczu.
                Starszy z mężczyzn chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował z zadania pytania. Nie chciał zdenerwować pracodawcy. Nadal przed oczami miał go po próbie samobójczej.
                - Co chciałeś powiedzieć?
                Zmieszał się. Wymyślił na poczekaniu.
                - Dobrze zrobi paniczowi ten wyjazd.
                - Zgadzam się z Alfredem - wtrącił się Grayson, wchodząc. - Odpoczniesz trochę i zregenerujesz siły.
                Wayne spojrzał na nich spode łba. Wiedział, że będzie musiał uważać na pracowników, oraz swoich rywali. Dick podszedł do niego. Był skruszony.
                - Chcę cię przeprosić za to, co wczoraj powiedziałem. Nie powinienem cię oskarżać o samolubstwo i wywyższanie się. Wcale tak nie myślę.
                - Nie masz za co.
                Przeszli do jadalni i zjedli śniadanie. Gdy stanęli w holu, milioner zwrócił się do Dicka, na którego twarzy malował się niepokój.
                - Nie żegnamy się. Za kilka miesięcy wrócę do domu.
                Stanęli na przeciwko siebie. Byli skrępowani całą sytuacją. Wayne bał się, co mogłoby wydarzyć się w Gotham. Grayson martwił się o przyjaciela. Zdał sobie sprawę, że pobyt w pobliżu psychopatów jego stan może się pogorszyć.
                -  W takim razie do zobaczenia Bruce.
                - Do zobaczenia.
                Wayne wsiadł do limuzyny i obserwował otoczenie podczas jazdy. Długo miał  tego wszystkiego nie zobaczyć. Uwielbiał swoje miasto. Wysiadł przed Azylem Arkham i wziął głęboki wdech. Alfred zaniósł walizkę pod drzwi.
                - Przyjadę po panicza. Proszę o siebie dbać.
                Bruce uśmiechnął się przyjaźnie.
                - Nie martw się.  Szybko miną te miesiące. Pilnuj Dicka i dbaj o jaskinię.
                Pozwolił sobie na szybkie uściśnięcie lokaja i został wpuszczony przez strażników na teren szpitala.  Na niego czekał oschła pielęgniarka.

                - Bruce Wayne?

poniedziałek, 9 maja 2016

Pogoń za zemstą ( Zmienione zakończenie "Mentalisty") cz.III

Spoiler do serialu Mentalista

Opuścił budynek i zaczaił się kilkadziesiąt metrów od głównej bramy. Gdy zobaczył samochód dyrektora, zatrzymał go. Otworzył drzwi od strony pasażera i szybko wsiadł. Kierowca był zaskoczony i nie wiedział, jak zareagować.
                - Jane? Wypuścili cię?
                - Uciekłem. Wiem kim jest Red John. Dlatego potrzebuję twojej pomocy. Wolałbym porozmawiać u ciebie. Pewnie Cho mnie szuka.
                Gale był wystraszony, ale był ciekawy, co Patrick chce mu powiedzieć. Podróż upłynęła im w milczeniu. Ledwie przekroczyli próg,  Patrick wyciągną pistolet i wymierzył w Gale'a.
                - Tygrysie tygrysie.
                Ten był w szoku, słysząc słowa. Nigdy by mu nie przyszło, że odwieczny rywal seryjnego mordercy znajdował się z nim w tej samej organizacji.
                - Tygrysie tygrysie... Co cię skłoniło do dołączenia do Stowarzyszenia Blake'a. Co ukrywasz?
                Blondyn uśmiechnął się. Wszystko szło zgodnie z planem.
                - Nic. Nie należę do niego. Chciałem tylko sprawdzić, czy ty do niego należysz. Wiesz, że mogłeś ocalić Lisbon. Ona nie musiała umierać.
                Kipiał wściekłością. Przestał panować nad sobą. Bertram uśmiechnął się nerwowo. Chciał ocalić życie.
                - O czym ty mówisz?
                - Nie wiesz kim jest McAllister.
                Dyrektor był zdezorientowany.
                - Kim?
                Jane wykrzyczał.
                -  Zabił moją rodzinę i Lisbon. Był Red Johnem.
                - Był?
                Opowiedział wesołym głosem.
                - Właśnie wracam od niego.
                Bertram nie musiał pytać. Postanowił spróbować przekonać go do odłożenia pistoletu. Przemówił spokojnie.
                - Mogę ci pomóc. Odłóż tylko broń. Pomożemy ci. Dostaniesz nowe życie. Zemściłeś się.  Odłóż broń. 
                Patrick coraz bardzie popadał w swój obłęd. Całkowicie nie panował nad sobą.
                - Jesteś odpowiedzialny za śmierć Lisbon.
                - Nie tak bardzo jak ty. Zdradziłeś jej listę?
                - Masz rację.
                Wziął głęboki wdech, aby choć trochę zapanować nad sobą.
                - Prowadź do sypialni, ale weź coś do pisania. Ale najpierw wyjmij broń, Nie zawaham się ciebie zastrzelić. Nie martw się.
                Gale nie chciał dyskutować, tym bardziej widząc obłęd w oczach Jane'a. Zaszli do gabinetu, aby wziąć plik kartek i długopis. Następnie przeszli do sypialni. Patrick zasłonił wszystkie okna i postawił torbę, którą cały czas miał na ramieniu.
                - Napisz wszystko, co wiesz o Stowarzyszeniu Blake'a
                - Nie.
                Wyjął z torby metalową rurę i zaczął okładać swoją ofiarę. Używał też pięści, kabla sznura, paska.  Po jakimś czasie Bertram poddał się i przyznał się, że należy do Stowarzyszenia.  Nie chciał zdradzić wszystkich informacji. Wtedy znowu został skatowany. Po jakimś czasie poddał się i wszystko opisał.
                Kiedy skończył, to długo rozmawiał ze swoim oprawcą. Opowiedział wszystko, to co opisał. Do tego przyznał się, że nie znał prawdziwej tożsamości seryjnego mordercy. Nigdy też nie był proszony o powstrzymanie działań konsultanta. Niczego nie żałował.
                Ucieszyło go to nawet, gdy Patrick po śmierci swojej partnerki przestał węszyć koło sprawy Red Johna. To dało mu spokój i dużo czasu, aby się zabezpieczyć.  Słyszał, że Jane pogrążył się we własnym świecie i nie kontaktował z rzeczywistością. Nawet zajrzał do szpitala i przez godzinę obserwował go.
                Patrick siedział na łóżku i słuchał, tym bardziej, kiedy Gale przypominał jego wybryki przy tropieniu swojego wroga. Usłyszał ile razy dyrektor miał ochotę go wyrzucić z CBI z powodu problemów jakie sprawiał, ale Red John nakłonił Bertrama, aby za wszelką cenę trzymał Jane'a. Sam też wolał go mieć blisko siebie.
                Koło siódmej, po trudnej nocy Bertram zastanawiał się, co będzie dalej. Jane wydawał się cały czas czujny. Wypłakał wszystko, co miał do wypłakania. Nie spuszczał swojej ofiary z oczu. Miał już plan i nie miał zamiaru niczego zepsuć, pozwalając mu uciec. Sporo zaryzykował spędzając noc w domu mężczyzny, ale musiał mu odpłacić za Teresę. Dyrektor spytał ze strachem.
                - Co zrobisz ze mną?
                - Nie mogę cię wypuścić.
                Głos oprawcy był zimny i bezuczuciowy.
                - Nie zdradzę cię.
                - Nie o to chodzi. Działasz w grupie przestępczej, prowadząc CBI. To się kłuci ze sobą.
                - Pracujesz dla nas, a zabijasz i to z zimną krwią.
                - Już nie pracuję. Nawet nie skontaktowałem się z zespołem. Dokonałem swojej upragnionej zemsty. Szkoda tylko, że Lisbon za to zapłaciła.
                Jednak, że coś zostało w oczach, jedna łza spłynęła po policzku. Zaczął się trząść.  Na co dzień nie przepadał za bronią, ale tego dnia była jego sojusznikiem. Z odrazą patrzył na szefa swoich przyjaciół. Wymierzył w jego głowę i strzelił. Miał nadzieję, że pożegnalny list Bertrama pozwoli rozbić Stowarzyszenie Blake'a
                Otarł oczy, zabrał kluczyki i ruszył do kwiaciarni. Kupił trzy bukiety. Pojechał na cmentarz. Będąc w okolicy, skorzystał z zakupionego wcześniej policyjnego radia i przeniósł patrol pod kapliczkę.  Nikt nie zadawał pytań. Do tego przyjaciele okazali się przewidywalni. Obstawili miejsca, gdzie mógł przyjść. Dobrze, że był przebieglejszy. Sprawnie przebrał się w pojeździe.
                Stanął przed grobami córki oraz żony i patrzył na nagrobki. Położył kwiaty. Tęsknił za swoimi kobietami i ich ciepłem. Pozwolił sobie na szloch. Ściskał Hortensje dla jeszcze jednej kobiety. Miał już dość. Uśmiechnął się. Wpadł na pewien pomysł. Odnalazł grób Teresy Lisbon. Położył niebieski bukiet. Wyciągnął telefon i zadzwonił do Kimbolla. Nagrywał rozmowę,
                - Hej Cho.
                Nikt nie odezwał się przez krótką chwilę. Zdawał sobie sprawę z szoku przyjaciela. Słyszał wiatr i jakieś zamieszanie, Wiedział, gdzie jest i postanowił go ostrzec.
                - Nie karz mnie namierzać. Nie ma to sensu. Zanim dasz znać Van Pelt, przestanę z tobą rozmawiać. Jesteś przed domem Bertrama. Znajdziesz tam jego zwłoki.
                Uśmiechnął się w duchu, wyobrażając się minę agenta. Starał się zapanować nad swoimi emocjami. Odezwał się spokojnym głosem.
                - Jesteś przed domem Bertrama. Znajdziesz tam jego zwłoki.
                Wiedział o czym pomyślał Kimball.
                - Uprzedzę twoje pytanie. Nie jest Red Johnem. Należał do Stowarzyszenia Blake'a. Skorumpowani policjanci, prokuratorzy, agenci i Red John. Rozpoznasz ich po "Tygrysie tygrysie". Mają tatuaż na lewym przedramieniu, trzy kropki... Mógł zapobiec śmierci Lisbon....
                Zaczął się łamać. Nie potrafił nad sobą panować.
                - Ja też. Powinienem szybciej go znaleźć i zabić. Jestem odpowiedzialny za śmierć Lisbon. Przepraszam...Przekaż moje przeprosiny Van Pelt i Rigsby'emu... Jestem wam wdzięczny za wszystko i za te lata, gdy pracowaliśmy razem. Znosiliście mnie przez te lata. Staliście się dla mnie rodziną, ale nie umiałem tego docenić...
                Byli dla niego bliskimi. Zaczął płakać. Wiedział, że jego już podjęta decyzja zrani ich.
                               - Oprócz was, nikogo więcej nie mam. Żałuję, że nie powiedziałem Lisbon, iż ją kocham. Wybaczcie mi wszystkie wybryki. Ten ostatni też...  Dziękuję za wszystko. Jestem wam wdzięczny za okazaną dobroć i przyjaźń oraz wsparcie. Żegnajcie.
                               Rozłączył się, wiedząc co dalej. Włożył lufę pistoletu do ust. Nie miał już po co żyć. Resztę swoich dni byłby nieszczęśliwy i unieszczęśliwiałby przyjaciół. Zdawał sobie sprawę, jak bardzo im szkodził przez te lata.  Czas było pożegnać się z tym światem.
                               Miał nadzieję, że się mylił i jest coś po śmierci. Chciał przeprosić Angelę, Charlotte i Lisbon. Nacisną spust, echo wystrzału było niesione przez wiatr. Upadł na plecy. Na jego twarzy malował się spokój i uśmiech. Krew zaczęła okalać jego głowę, a w niej pływały kawałki czaszki i mózgu.
                                Rigdby i Cho jednocześnie dojechali w okolicę pochówku Charlotte i Angeli. Nie zastali tam Patricka, jak się spodziewali. Spojrzeli po sobie. Na ich twarzy pojawił się strach. Zaczęli biec  w stronę grobu szefowej, która też była ich przyjaciółką.  Z daleka zobaczyli bezwładne ciało. Przyspieszyli.
                               Dostrzegli krew. Byli przerażeni. Kimball podbiegł i przyklęknął przy Patricku i sprawdził puls. Miał nadzieje, że nie przybyli za późno.  Nie mógł uwierzyć, że go stracili, że nigdy więcej nie wciągnie ich w swoje gierki.
                               Zamknął mu oczy. Patrick Jane nie żył. Obaj zaczęli płakać. Cho rzadko zdradzający swoje emocje, nie wstydził się swoich łez. Patrzył na ciało zmarłego. Nie mógł się otrząsnąć. Zwrócił się do Wayne'a, który szlochał.
                               - Zabił Bertrama i McAllistera. Grace wspomniała, że szeryf był Red Johnem.  Dokonał swojej zemsty.
                               Rigsby chodził wokół grobu. Nie mógł pozbierać myśli.  Był zrozpaczony. Wyciągnął komórkę i zadzwonił do żony.
                               - Grace?
                               - Znaleźliście go?
                               Nie wiedział, co powiedzieć. Kobieta zaczęła się niecierpliwić.
                               - Wayne?
                               - Tak.
                               Nie musiała o nic pytać. Głos męża mówił wszystko. Załamała się. Ukryła twarz w dłoniach, a po chwili spojrzała na kanapę. Łzy zaczęły spływać po policzkach. Ręce zaczęły jej drżeć. Chciałaby, aby to okazało się tylko złym snem. Nie mogła pozwolić, aby jego ciało leżało byle gdzie. Zawiadomiła biuro koronera.
                               Chłopcy patrzyli na spokojną twarz przyjaciela. Zdali sobie sprawę, że dopiero po śmierci odzyskał to, co stracił po stracie rodziny. Uśmiech na jego zastygłych ustach, mówił że umierając był szczęśliwy. Jego dostojną twarz okalał szkarłat.
                               Czuli ból. Traktowali go, jak członka swojej niewielkiej rodziny, która składała się z ich zespołu. W ciągu kilku lat stracili kolejną osobę. Nie wiedzieli co dalej. Próbowali zrozumieć podjętą przez Patricka decyzjię. Cho znowu przykucnął przy ciele.
                               - Mam nadzieję, że wreszcie osiągnąłeś to, co chciałeś.
                               - Dlaczego? - spytał załamany Rigsby.
                               - Wspomniał, że kocha Lisbon. Czuł się winny jej śmierci. Nawet nie podejrzewałem, że może coś ich łączyć. Myślałem, że są jak brat i siostra...  Że na czas nie złapał Red Johna.
                               Jego głos drżał. Wayne współczuł Patrickowi.
                               - Biedny Jane.
                               Zjawiła się policja, CBI, FBI oraz koroner. Oni nie ruszyli się z miejsca. Niczego wokół siebie nie słyszeli.  Byli pogrążeni we własnych myślach i wspomnieniach. Agenci próbowali zwrócić uwagę obu mężczyzn, ale bez skutku. Agent FBI Matt Long nachylił się nad uchem Wayne'a i krzyknął.
                - Co tutaj się dzieje?
                Zaskoczony mężczyzna odskoczył i złapał się za ucho i zgiął się. To zabolało go.
                - Au. Co ty wyrabiasz?
                Kimball otrząsnął się
                - Co tutaj się dzieje?
                Rigsby wskazał na Longa.
                - Krzyknął mi do ucha.
                - Trochę szacunku dla zmarłego.
                Do nich zbliżyła się agentka z ich biura. Natalie Clock. Cho otarł łzy. jego głos nadal drżał. Serce szybciej biło z przerażenia, co starał się ukryć.
                - To przecież nasz Jane...
Wziął głęboki wdech, aby się uspokoić.
                - Na pewno go pamiętasz. Ciągle pakował się w kłopoty... Wiedział, co myślą inni, czym doprowadzał ich do szału.  Pracował prawie cały czas z Lisbon. Aby łapać przestępców, wykorzystywał swoje sztuczki. Lisbon prawie kilka razy straciła przez niego pracę. Jego głównym celem było złapanie mordercy córki i żony. Był zakładnikiem Hightower, gdy ta uciekała z CBI...
                Zamilkł. Był wzruszony. Kobieta przypomniała sobie, o kogo chodzi. Był ich wrzodem, tym bardziej jeśli chodziło o pewnego seryjnego mordercę. Taki los byłego medium ją nie dziwił.
                - A on nie trafił do szpitala psychiatrycznego?
                - Uciekł - odezwał się Wayne. - Wrócił do rzeczywistości i poznał tożsamość Red Johna, oraz odkrył niebezpieczną organizację. Mimo starań naszej szefowej, dokonał zemsty.
                Odwrócił wzrok od ciała. Wiedział, że ten widok będzie prześladował go do końca życia. Tak jak zwłoki przyjaciółki oraz szefowej i czerwona buźka na jej twarzy. Padł na kolana. Kimball jeszcze trzymał się, więc kontynuował.
                - Szukaliśmy go od wczoraj. Zabił dwie osoby. Wykiwał nas wszystkich. Jedynie szefowa mogłaby odkryć jego zamiary. Dopadł mordercę rodziny i Lisbon.
                Pomógł wstać partnerowi i odprowadził go do samochodu. Następnie dopilnował zabrania zwłok z szacunkiem. Pojechali do biura. Musiał podtrzymywać Rigsby'ego. Gdy znaleźli się na swoim piętrze, w ich ramiona wpadła zapłakana Grace. Przeszli do gabinetu Cho, aby tam posiedzieć na kanapie. Nie mieli odwagi siąść na tej Jane'a.  Jedynie co ich cieszyło, to śmierć Thomasa McAllistera, znanego też jako Red John.
                Pogrzeb Patricka Jane'a był skromny, pełna żalu i rozpaczy uroczystość. Oprócz Grace, Wayne'a i Kimballa było tylko kilka osób. Jego starzy przyjaciele z wesołego miasteczka, jego szwagier Danny Ruskin, Madeleine Hightower. Była też dawna klientka Beth Flin z synem, której jako jasnowidz dał nadzieję. Po latach przyznał się do bycia oszustem, ale i tak była mu wdzięczna i chciała oddać mu hołd.
                Nikt nie wstydził się płakać żeliwnie. Grace musiała opierać się na mężu, aby się nie osunąć na ziemię. Kimball cały czas patrzył się na trumnę. Starał się trzymać sztywno, ale nie panował nad własnym ciałem. Każdy trzymał białą różę. Trumnę nieśli Rigsby, Cho, Ruskin i dawny przyjaciel.
                Przed oddaniem doczesnych szczątek zmarłego ziemi, każdy podszedł, aby pożegnać się z nim. Kładli kwiaty na wieku trumny z ostatnim, pożegnalnym słowem. Pierwsi podeszli państwo Rigsby. Byli przytuleni do siebie w geście pocieszenia. 
                - Można było na ciebie liczyć, jeśli chciało się porozmawiać, chociaż było bywałeś nieznośny. Czasem, no może często irytowałeś nas. Ale dzięki tobie było weselej. Umiałeś przekonać nas do swoich szalonych pomysłów. Posadziłeś mnie na konia, który był niebezpieczny, Mówiłeś, że jesteś zaklinaczem koni.
                - Zmieniłeś nasze życie stary
                Szybko odeszli, a następny był Ruskin.
                - Obwiniałem cię za śmierć Angeli, a nie powinienem. Pomściłeś je.
                Hightower minęła się ze szwagrem zmarłego.
                - Bywałeś nieznośny i prawie pociągnąłeś na dno agentkę Lisbon. Spowodowałeś jej śmierć przez swój upór do dokonania zemsty, ale uratowałeś mi życie. Jestem ci wdzięczna. Dziękuję Patrick.
                Następnie podeszli starzy przyjaciela Jane'a z czasów jego dzieciństwa i młodości.
                - Żegnaj Patrick.
                - Szkoda, że nie ułożyłeś sobie życia.
                Beth Flin uśmiechnęła się, zbliżając się do trumny.
                - Dziękuję za nadzieję, którą mi dałeś. To dzięki tobie mam Connera. Za uratowanie mojego syna, gdy został porwany. Byłeś dobrym człowiekiem.
                Ostatni był Cho. Położył prawą rękę na wieku.
                - Dawałeś nam popalić. Miałeś szalone pomysły. Ale stałeś się dla nas ważny. Częścią  naszego zespołu, rodziny. Byłeś dla nas ważny. Do tego schwytałeś wielu przestępców swoimi metodami. Mam nadzieję, że zemsta przyniosła ci ulgę. Nie zapomnimy ciebie. Żegnaj Jane, przyjacielu.
                Trumna została opuszczona w dół. Spoczął obok żony i córki, które były całym jego światem. Wszyscy podchodzili, brali łopatę i sypali ziemię w otchłań, zabierającą im ważną osobę. Ludzie zaczynają się rozchodzić.  Została tylko trójka agentów.
                - Będzie mi go jeszcze bardziej brakowało, niż przez ten czas, gdy był w szpitalu.
Wayne mówiąc to, patrzył na nagrobek.
                - Najpierw Lisbon, teraz Jane - odezwała się Grace. - Ciekawe, czy w tym swoim świecie był szczęśliwy.
                - Doktor Stiller wspomniał, że w swojej wizji poślubił Lisbon - odparł Kimball.  - I do tego spodziewali się dziecka.
                Małżonkowie westchnęli, a Grace wyszeptała.
                - Mam nadzieję, że spoczywasz w pokoju.
                Przeszli na grób Teresy, aby się za nią pomodlić. Gdy opuszczali cmentarz, natknęli się na pozostałych żałobników. Razem pojechali do niedalekiej restauracji, aby powspominać zmarłego. Sami nie zdawali sobie sprawy, jak ich życie było pełne Patricka Jane'a. Atmosfera była ponura. Siedzieli przez kilka godzin, a następnie rozeszli się
                Po odnalezieniu listu Gale'a Bertrama zamknięto Kalifornijskie Biuro Śledcze, oraz aresztowano masę ludzi. Rozpoczęło się polowanie na członków Stowarzyszenia Blake'a. Sprawdzano przeszłość, oraz przedramienia wielu wpływowych, oraz zwykłych pracowników organów ścigania, czy związanych z polityką w Kalifornii.
                Cho oraz państwo Rigsby, jak wielu innych agentów zostali bez pracy. Kimball odbył szkolenie w Quantico, aby następnie wstąpić w szeregi FBI. Grace i Wayne otworzyli własną firmę. Mijały lata. Kimball Cho miał własny zespół, żonę i czteroletniego syna Patricka. Grace i Wayne Rigsby rozwijali firmę, cieszyli się swoimi pociechami Benen (synem mężczyzny z poprzedniego związku), Maddyy, Teresą i Willy'm.
                Kiedy spotykali się wszyscy razem podczas urlopów, świąt, czy przy innych okazjach w ich rozmowach przewijali się Teresa Lisbon i Patrick Jane. Ich zdjęcia stały na honorowych miejscach w ich domach. Nadal byli w ich pamięci oraz sercach. Opowiadali dzieciom, a Kimball żonie o wyczynach zmarłych przyjaciół, oraz ich uczuciu.
                Dla nich blond włosy mężczyzna nie był mordercą, tylko nieszczęśliwym człowiekiem, który szukał zemsty na zabójcy żony, córki i swojej niespełnionej miłości.

Koniec