Wtedy poznał
tożsamość Zorro. Zamaskowanym obrońcą uciśnionych był Diego de la Vega.. Był w
szoku. Chociaż fakty pasowały. Jego przyjaciel był świetnym szermierzem w
Madrycie, ale w Los Angeles uchodził za mężczyznę nieumiejącego posługiwać
szpadą. Jego służący w Hiszpanii był
tylko niemy, a w Kalifornii uważali go za głuchoniemego od urodzenia. Do tego
Diego ucinał rozmowy o zamaskowanym jeźdźcu.
Odczekał kilka dni i poprosił
przyjaciela o lekcję szermierki. Umówili się niedaleko skał, z dala od
domostw. Trawa ususzona wokół i skały
dookoła, piętrzące się na kilkanaście metrów. Wokół rosło kilka prawie suchych
krzaków.
Po przybyciu na miejsce od razu
ostrza ich szpad uderzały o siebie. Ruchy obu mężczyzn były płynne. Żaden z
nich nie wahał się, podczas zadawania ciosów. Ich walka była zabawą. Żaden z nich nie
próbował zranić drugiego. Bawili się jak za studenckich czasów. Nagle Antonio chichocząc,
spytał.
- Trenujesz czasem z Bernardo?
Diego niczego nie spodziewał
się. Był pewien, że jego tajemnica jest
bezpieczna. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że dawny przyjaciel mógł skojarzyć
jego bierność z tajemniczym banitą. Był rozluźniony.
- Trochę. Wolałbym nie wyjść z
wprawy.
- Niedawno widziałem jak walczy
Zorro.
- Myślisz, ż mógłbym go pokonać?
- Nie. Ty nim jesteś.
Diego zatrzymał się nagle i
skamieniał. Zdanie wypowiedziane przez Valesco przeraziło go. Starał się
głośnym śmiechem , zamaskować zdenerwowanie.
- Ja? Zorro? Ile dzisiaj
wypiłeś?
Antonio był rozluźniony. Cała
sytuacja go bawiła. Opuścił szpadę i przysiadł na skale. Uśmiechał się
figlarnie.
- Wiem to od kilku dni. Od twojego pojedynku z komendantem.
Coraz lepiej bawił się, obserwując panikę w oczach de la Vegi.
- Cios zadany tamtego dnia,
rozbroił mnie przed laty w Madrycie.
Bernardo miał się na baczności.
Uważnie słuchał całej rozmowy, w razie czego gotowy rzucić się w obronie
swojego pana. W prawej ręce dzierżył
bat. Valesco wybuchnął śmiechem.
Rozumiał zachowanie służącego i jego skupienie na nim. Strach, który opanował de la Vegę był coraz
bardziej widoczny, chociaż starał się ukryć.
- Spokojnie. Nie zamierzam cię
wydać. Robisz to, o czym inni tylko marzą.
Zamyślił się na chwilę.
- Ale miło poznać czyjś sekret.
Twój ojciec wie?
Zorro rozluźnił się. Zrozumiał,
że dalsze zaprzeczanie nie ma sensu. Opuścił szpadę i przysiadł. Widział w
oczach dawnego przyjaciela aprobatę dla swoich działań, oraz podziw. Poczuł się
bezpiecznie.
- Nie, nie wie. Nie chcę go
narażać. Tylko Bernardo zna moją tajemnicę.
- I ja - odparł radośnie
Antonio. - Więc Bernardo słyszy, ale nikt nie zwraca uwagi na głuchoniemego
służącego.
- Oraz na niezdarnego i
nieumiejącego walczyć jego pana. Chociaż to nie znaczy, że oszukałem
wszystkich.
Złośliwy uśmiech przebiegł po
twarzy caballero.
- Raz prawie zostałem zdemaskowany
przez kapitana Monastario.
- I co?
Antonio był zaintrygowany.
-Nie miał dowodów i nikt nie
uwierzył mu. Nawet wicekról, ojciec naszego kolegi ze studiów. Monastario
aresztował mnie, ale to on został skazany, a ja wolny. Mój brak umiejętności ocalił mi życie.
Zerknął na służącego.
- Wszystko w porządku Bernardo.
Nic nam nie grozi. Możesz opuścić broń i spocząć.
Służący ani drgnął. Valesco zwrócił
się do niego.
-Gdybym chciał was wydać, to już
bylibyście w więzieniu. A do tego mam ogromny dług wobec was.
Diego roześmiał się wesoło.
- Nie wątpię przyjacielu.
Poklepał towarzysza po ramieniu.
- Ale zachowaj to dla siebie
- Oczywiście Zorro. Teraz
rozumiem, czemu nie chciałeś, abym rozpowiadał o twoich umiejętnościach
szermierczych.
Zamyślili się. Bernardo
rozluźnił się. Uśmiechnął się przyjaźnie. Położył na ziemi bat i też przysiadł
na skale, ale kilkanaście metrów od dwójki przyjaciół. Po chwili Antonio odezwał się ponownie.
- Luiza chciałaby po ślubie
przenieść się do Hiszpanii. Jej wuj wolałby, aby pozostała tutaj. Bardzo kocha
swoją bratanicę. Udało mi się znaleźć
kompromis. W podróż poślubną wybierzemy się do Madrytu i po kilku
miesiącach powrócimy do Kalifornii, aby osiąść tutaj na stałe. W razie kłopotów
będziesz u nas mile widziany jako Diego i jako Zorro.
- Dziękuję.
Valesco i de la Vega powrócili
do przerwanego pojedynku. Antonio nie był tak dobry jak Diego. Za każdym razem
przegrywał. To nie psuło mu humoru. Zbyt wiele razy widział przyjaciela
walczącego na studiach. Możliwość pojedynkowania się z takim mistrzem było
powodem jego dumy. Gdy zmęczyli się
walką, powrócili do hacjendy de la Vegów. Tam Diego pokazał Antoniemu
tajne przejście z sypialni do jaskini.
Ten odezwał się.
- Zorro to prawdziwy ty. De la Vega, którego tutaj
poznałem, nie był moim przyjacielem z czasów studiów.
Diego przytaknął z poważną miną.
- Masz rację. Stworzyłem leniwego i niezdarnego Diega, abym mógł
działać nie narażając ojca. Będąc Zorro, jestem sobą.
Nagle jego głos zrobił się
jeszcze poważniejszy. Można było wyczuć lodowaty ton, który miał maskować
uczucia młodego caballero. Bał się, co będzie po jego śmierci. Czy ojciec pozna
prawdę i czy nikt nie pozna jego tajemnicy, co może zagrozić don Alejandro.
- Gdyby coś mi się stało, to mam
prośbę do ciebie. Bernardo zbyt
przywiązuje uwagę do pamiątek...
- Diego...
Valesco był zbyt
zdenerwowany, aby spokojnie słuchać. Nie
wiedział czego potrzebuje przyjaciel,
chociaż czuł że sytuacja jest poważna i coś martwi jego rozmówcę. Nie
chciał myśleć o martwym przyjacielu. Dopiero w tamtej chwili zrozumiał jak
niebezpiecznego zadania podjął się caballero.
- Muszę mieć pewność, że nikt z
moich bliskich nie ucierpi prze ze mnie. Jeśli odkryją moją tożsamość, pomóż
uciec mojemu ojcu i Bernardo. Zniszcz też wszystkie rzeczy Zorro. Nawet jeśli nie odkryją mojej
tożsamości. Zadbaj też o Tornado.
Antonio widząc powagę
przyjaciela i uznając jego argumenty postanowił się zgodzić, aby zapewnić mu spokój.
- Zrobię wszystko co w mojej
mocy.
Przez dłuższy czas nie rozmawiali
o zamaskowanym banicie, aż do kolejnej lekcji na kilka dni przed ślubem Luizy i
Antonia. Nie wiedzieli, że za skał
obserwuje ich don Alejandro. Na początku
nie podsłuchiwał, więc ominęła go rozmowa o przygodach jego synach. Nagle usłyszał
jak gość z ich hacjendy mówi.
- Powinieneś porozmawiać z
ojcem.
Starszy mężczyzna zaczął uważnie
nasłuchiwać. Chciał dowiedzieć się, o czym miał mu powiedzieć Diego.
- Po co? - w głosie mężczyzny
można było wyczuć zirytowanie i rozżalenie. - Nigdy nie będę synem, którego on
pragnie. Ma mało okazji, aby być ze mnie dumny. Nie takiego syna pragnął. Nie
biernego na krzywdę dziejącą się z rąk
komendanta, oraz nieumiejącego bronić własnego honoru.
Młody de la Vega kopnął leżący kamień. Valesco próbował przekonać go łagodnym
głosem.
- Twój ojciec kocha cię takiego,
jaki jesteś. Na pewno nie dajesz mu dowodu do wstydu.
Diego krzyknął.
- Nie chwytam za szpady jak inni
caballero. Szukam nie siłowych rozwiązań. Gdy inni walczą, to ja siedzę w
hacjendzie.
- Przestań. Twój ojciec ma
wielkie szczęście, mając takiego syna.
Alejandro dalej nie słuchał.
Zrozumiał, że syn źle cię czuł, gdy on
dawał mu zrozumieć, iż nie spełnia jego oczekiwań. Zdał sobie sprawę, iż musi okazać mu więcej
troski. Nie chciał, aby Diego myślał, że starszy de la Vega nim pogardza.
Chciał, aby jego jedyne dziecko wiedziało, iż jest kochane. Wrócił do hacjendy.
Od tamtej pory starał się poświęcać więcej czasu Diego, ale ten zawsze
znajdował wymówkę.
Sześć dni później odbył się ślub
Luizy i Antonia. Wesele trwało całe popołudnie i noc. Nad ranem goście
rozjechali się. Wieczorem don Alejandro de la Vega podniósł alarm. Słońce
chowało się za horyzontem, a jego syn nie powrócił. Było dwóch świadków odjazdu
młodego caballero na koniu po zakończeniu przyjęcia. Sąsiedzi, przyjaciele, ich
pracownicy, oraz żołnierze ruszyli na poszukiwania.
Dwa dni po ceremonii w
hacjendzie pojawili się państwo Valesco. Miał dużo szczęścia, ze zastał
starszego de la Vegę, który chwilę wcześniej wrócił z poszukiwań. Antonio nie
wiedział o zniknięciu przyjaciela, ponieważ spędził ostatnie dni ze swoją
małżonką i nikt nie chciał go niepokoić.
- Witam don Alejandro. Jest
Diego?
Dopiero po chwili zobaczył
podkrążone oczy mężczyzny i strach malujący sie na jego twarzy. Atmosfera
udzielała się też jemu.
- Czy coś się stało?
- Diego jeszcze nie wrócił.
Szukaliśmy go wszędzie.
-Skąd nie wrócił?
- Z wesela.
Antonio zaczął się denerwować. Powinien ruszyć
do miasta, aby zdążyć na dyliżans, aby ruszyć w podróż poślubną. Przeprosił
swoją małżonkę i ruszył z de la Vegą na poszukiwania jego syna. Towarzyszył im
Bernardo. Rozdzielili się.
Mężczyzna drżał o życie Diega. W
okolicy były urwiska i tereny górzyste.
Pojechał tam i nawoływał, ale odpowiadało mu tylko echo. Rozglądał się uważnie, ale nic nie zauważył.
zastanawiał się, co przytrafiło się młodemu caballero