Znaleźli się
w ciemnej, niebezpiecznej uliczce w sąsiedztwie Tamizy. To tam zginęła
Elizabeth. Przymknął oczy i wrócił do tamtej nocy. Z Watsonem wydostali ją z
prowizorycznej piramidy i przed zalaniem gorącym woskiem. Mieli spokojnie
odejść, kiedy przed nim pojawił się Rathe i wymierzył w niego, ale ukochana zasłoniła go własnym ciałem.
Gdyby nie ten szlachetny czyn,
to by nadal żyła. Czuł się winny. Nie mógł wybaczyć sobie, że poświęciła się
dla niego. To spowodowało dystans do kobiet. Nie dopuszczał do siebie wspomnień
związanych ze śmiercią Elizabeth, chociaż wracały czasem w snach. Zrobił krok w tył. Zerknął na ukochaną.
- Przepraszam...
Zrozumiała. Stanęła na przeciwko
niego i dłońmi objęła jego twarz. Patrzyła z miłością.
- Zrobiłabym to jeszcze raz, aby
cię ochronić, abyś pokonał profesora Rathe. Nawet jeśli po latach. Tylko ty
mogłeś go pokonać. Jesteś od niego inteligentniejszy.
Mimo, że był duchem, miał wrażenie,
że łzy płynął po jego policzkach. Uśmiechnęła się ciepło.
- Nie smuć się. Dzięki tobie
przeżyłam przygodę i dowiedziałam się, dlaczego wuj zginął... Nie wierzyłam w
jego szaleństwo i że sam się zabił. Ty udowodniłeś moje podejrzenia. To była
twoja pierwsza sprawa z Watsonem...
Spojrzała głęboko w oczy
Sherlocka.
- Wiele osiągnąłeś. Uratowałeś
życie wielu osobom. Guwernantce, którą chciała wrobić zazdrosna żona i matka,
te małe dziecko, którego brat próbował otruć, tamtą nauczycielkę, która
odziedziczyła majątek i próbowano zmusić do małżeństwa, czy kobietę, której
ojczym posyłał jadowitego węża... Zrobiłabym to jeszcze raz, nawet gdybyś tyle
nie osiągnął. Zrobiłam to z miłości. Kocham cię i to tylko się liczy.
Przytuliła się do niego, a
następnie pocałowała go.
- Miej w pamięci tylko dobre
chwile. Latającą maszynę mojego wuja...
Zamilkła.
Coś ją zastanowiło.
- Co się stało z moim pieskiem
Uncelem?
- Watson zajął się nim. Zostali
w szkole.
- A co z maszyną?
Spuścił wzrok. Wiedział, że musi przyznać się do jej
zniszczenia.
- Rozbiliśmy ją... Spoczywa na
dnie Tamizy.
Wskazał miejsce, gdzie rozbili
się z Watsonem.
- Kiedy Rathe porwał cię, nie
mieliśmy jak was gonić, a przecież odbudowaliśmy ją po ostatniej próbie twojego
wuja...
Spojrzał na nią łobuzersko i z
dumą, podnosząc głowę.
- Poleciała, ale nie umieliśmy
nią wylądować i rozbiliśmy się na lodzie.
Była przeszczęśliwa. To było
dzieło życia Waxlathera.
- A co z planami?
- Spłonęły. Nigdy nie
spróbowałem ich otworzyć.
Wiedziała ile go kosztowała jej
śmierć i rozumiała dlaczego nie odtworzył maszyny. Znowu posmutniała. Odsunęła
się od Holmesa.
- Wiem, że jeszcze jedno
dręczyło cię przed zastrzeleniem. Kto nękał swojego brats i dlaczego wynajął
zbira. Musisz mieć pewność, że jest
bezpieczny. Ostatni przystanek na trasie naszej podróży.
Podała mu dłoń, aby go
przekonać. Zastanawiał się, po co mu ta wiedza, kiedy już nic nie mógł zrobić.
Z drugiej strony zostawił nierozwiązana sprawę. Podał jej rękę i przymknął
oczy.
- Patrz przed siebie.
Szli po londyńskich ulicach.
Znaleźli się na Pall Mall, ulicy gdzie mieścił się klub "Diogenes" i
mieszkanie jego brata. Weszli do kamienicy na przeciwko mieszkania należącego
do Mycrofta. Siedziało tam dwóch mężczyzn , których nie znał. Po ich ubiorze
rozpoznał w nich urzędników. Niższy z nich zwrócił się do towarzystwa. Był
wzburzony.
- Musimy coś zrobić Cooper. Holmes nie ugina się pod
naszymi groźbami, a do tego aresztowano zbira, którego na niego nasłaliśmy.
Dobrze, że wszystkie notatki kazaliśmy na bieżąco niszczyć... Nikt nas nie
połączy z nim. Nie maja szans, ale teraz
musimy się pozbyć się go, aby nie narażać
się na zdemaskowanie. Znasz kogoś, kto będzie mógł upozorować wypadek i
to szybko?
Cooper uśmiechnął się szyderczo.
- A nie lepszy jest będzie napad
rabunkowy, czy włamanie zakończone śmiercią właściciela. To tylko drobny
urzędnik., chociaż z drugiej strony...
Zamyślił się. Coś od dłuższego
czasu mu nie pasowało. Mycroft Holmes uchodził
za niższego urzędnika, ale zbyt ważne osobistości zaglądają do klubu niedaleko jego mieszkania.
Sherlock patrzył się na nich z przerażeniem. Ktoś chciał
się pozbyć jego brata, a on nic nie mógł zrobić.
- Do tego zdegradowano całe jego biuro - odparł drugi z
mężczyzn. - Nawet mój brat. Tylko on
zachował posadę. To on musiał powiadomić o nieprawidłowościach.
Wstał z fotela i podszedł do okna. Uważnie rozejrzał się,
wyglądając za zasłony, a potem je zasłaniając.
Zbliżył się do towarzystwa
- Mój agent, ten który został
aresztowany sporządził dla mnie kopię kilku ważnych dokumentów
Cooper wpadł na pewien pomysł.
Wstał i nalał Sherry do dwóch kieliszków. Jeden z kieliszków podał wspólnikowi
i zniósł toast.
- Za Mycrofta Holmesa, zdrajcę
najjaśniejszej nam panującej królowej
Wiktorii. Został zabity przez człowieka, który miał je kupić. Zdrajca
zapomni zniszczyć zaszyfrowane listy, w których umawiał się z kupcem.
Pomysł przypadł do gustu
drugiemu z mężczyzn, który nienawidził brata Sherlocka,
za to, że tylko on został na stanowisku. Jego
brat kilka miesięcy po degradacji popełnił samobójstwo. Podniósł swój kieliszek.
- Za Mycrofta.
Uznał, że towarzysz znalazł genialne rozwiązanie. Nie tylko
martwy, ale i zniszczony. To było więcej, niż marzył.
Holmes chciał się na nich
rzucić, ale był tylko duchem. Nie mógł nic zrobić, tylko pozwolić, aby tamci
zabili i zhańbili jego brata. Nie chciał do tego dopuścić, ale nie wiedział, co
zrobić. Nie mógł nikogo powiadomić o tym, co widział. Żałował, że to zobaczył.
Wolałby pozostać nieświadomy losu Mycrofta.
Czuł jakby jedna łza spłynęła po jego policzku.
Elizabeth ściskało w klatce
piersiowej na widok ukochanego. Rozumiała jego żal, wściekłość i bezradność.
Zrozumiała, iż nadeszła ta chwila. Przygnębiło ją to, ale nie mogła go
zatrzymać. Stanęła przed nim. Dotknęła jego podbródka i nakierowała jego głowę,
aby patrzył na jej usta. Głos jej drżał.
- Pamiętaj, że nie jesteś winny
mojej śmierci... Twój brat cię kocha. Zależy mu na tobie i nie tylko jemu. Jest
też dobry, stary Watson... Dbaj o siebie.
Nic nie rozumiał z tego, co
mówiła. Dał krok w tył. Patrzył na nią, czekając na wyjaśnienia. Milczała.
- Ale...
- To nie twój czas Holmesie.
Jej oczy zalśniły.
- Obiecałeś mi, że się spotkamy
w lepszym świecie i dotrzymałeś obietnicy. Teraz ja obiecuję tobie, ze jeszcze
się spotkamy i wtedy będziemy razem na
wieki.
Uśmiechnęła się do niego ciepło
i pocieszająco. Podeszła i pocałowała go
szybko w usta. Rozkoszował się smakiem
jej ust, gdy poczuł ostre i gwałtowne
szarpnięcie. wszystko zaczęło wokół niego wirować. Po chwili zapadła
ciemność. Obudził się, czując zimno.
Szybko poderwał się do pozycji
siedzącej. Przez chwilę nie wiedział
gdzie jest. Czuł potworny ból w okolicy serca. Łapczywie próbował zaczerpnąć
powietrza. Ktoś krzyczał. Rozejrzał się, chociaż spotęgowało to jego
cierpienie. Zdał sobie sprawę, że tego
wieczora już tu był. Krzyk wydobywał się z gardła patologa, a Lestrade zamarł
Krew spływała po plecach
detektywa - konsultanta . Wszystko wskazywało na to, że żyje. Zakręciło mu się w głowie. Stracił dużo krwi,
a serce przez pewien czas pracowało bardzo wolno. Na szczęście przerażony inspektor
podbiegł i potrzymał go. Następnie położył na stole. Podniesionym głosem i
rozkazującym tonem zwrócił się do towarzysza.
- Przynieś jakieś opatrunki i to
szybko.
Patolog przestał się wydzierać i przyniósł
prześcieradła, które sprawnie pociął na
szerokie paski. Nic innego nie miał. Udało się zatamować krwawienie. Nie mieli środków przeciwbólowych. Sherlock był na pół przytomny. Jego mózg
zarejestrował, iż Lestrade cały czas do
niego przemawiał. Mówił coś o cieszeniu się, że on żyje.
Dowiedział się, iż od dwóch godzin mieli go za zmarłego. Zastanawiała się, czy
spotkanie z Elizabeth było prawdziwe. To był ułamek sekundy. Wiedział. Spotkał się ze swoją utraconą ukochaną.
Skupił się na tym, co widział i słyszał. Policjant cały czas przemawiał do
niego, ale nie słuchał.
Zrozumiał co
ma do zrobienia. Mógł jeszcze ocalić brata. Zerwał się, wstał i zwrócił do
inspektora.
- Wiem kto chce zabić Mycrofta
Holmesa i gdzie są. Mamy tylko jedna szansę.
Próbował panować nad bólem, ale bez skutku. Syknął. Miał płytki oddech i kręciło mu się w głowie.
Starał się nie zwracać na to uwagi. Liczyło się tylko jedno. Lestrade martwił
się o niego. Dla niego priorytetem było dostarczenie detektywa w
odpowiedniejsze miejsce
-Niech pan poda adres i jak tylko
odwiozę cię do szpitala.
Ostro zaprotestował.
- Nie. Najpierw zajmiemy się
przestępcami, a potem...
Ponownie jęknął. Inspektor
stracił cierpliwość i krzyknął na niego
- Tobą musi zająć się lekarz.
Zostałeś postrzelony. Prawie umarłeś i nadal możesz się wykrwawić.
- Muszę...
Nie miał sił, aby mówić. Wziął
głęboki wdech. Jego głos był niski
- Muszę ich złapać...Nie wiecie
czego szukać.... Potem...
Przedstawiciel prawa wiedział,
że tracą tylko czas, a i tak Holmes postawi na swoim. Zebrał swoich ludzi i w towarzystwie rannego
udali się na Pall Mall. Obserwował bladość jego twarzy. Obawiał się jego
omdlenia. Sherlock wskazał im
mieszkanie. Gospodyni wpuściła ich do środka. Mężczyźni byli zaskoczeni na jego
widok. Holmes wskazał na Coopera.
- Możliwe, że jeszcze ma kopie
dokumentów z biura Mycrofta Holmesa.
Wskazany wściekł się i próbował
ratować się ucieczką. Był to akt
desperacji i rozpaczy. Na szczęście udaremniony. Holmes przyglądał się całej sytuacji, opierając o ścianę przy
oknie. Był szczęśliwy, że jego brat jest
bezpieczny. Nie miał już sił. Jego
prowizoryczny bandaż był przesiąknięty krwią. Zaczął tracić grunt pod nogami i
upadł na ziemię.
Na początku nikt tego nie
zobaczył. Dopiero gdy opuszczali salon, Lestrade zauważył, że nigdzie go nie
widzi. Kiedy dostrzegł detektywa, podbiegł do niego. Odetchnął z ulgą, kiedy
wyczuł puls. Wraz z konstablem zawieźli go do szpitala. Nigdy przed nikim by
się do tego nie przyznał, ale cieszył się, że Sherlock Holmes żył.
Rankiem
pojechał odwiedzić jego brata w klubie Diogenes. Czuł się tam nie na miejscu i
niepewnie, ale maskował to. Powiadomił
urzędnika, że osoby odpowiedzialne za szantaż zostały aresztowane. Zobaczył
strach w jego oczach, chociaż zachowywał sztywną postawę. Ręce mu lekko drżały. Obserwował, jak podchodzi do oknai obserwuje ludzi z udawanym zainteresowaniem. Wiedział, że
próbuje ukryć emocje.
-
A co z mordercą mojego asystenta?
Inspektor
lekko uśmiechnął się.
-
Prawdziwy wczoraj wieczorem znalazł się w celi, a pan Holmes...
Urwał.
Nie wiedział, jak mu powiedzieć o nocnych wydarzeniach.
-
Został postrzelony. Jest w szpitalu miejskim.
-
Dziękuję.
Czuł
się jeszcze bardziej niezręcznie. Pożegnał się i szybko wyszedł. Mycroft zebrał
się i pojechał do brata. Bał się o niego. Po przybyciu do szpitala, pielęgniarka
zaprowadziła starszego Holmesa do sali, gdzie leżał Sherlock. Pochylił się nad
nim i odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył, że miarowo oddycha. Przysunął krzesło i spędził na nim resztę
poranka.
Koło
południa młodszy z Holmesów podniósł powieki. Ciągle w jego myślach była Elizabeth i jej nauka. Zrozumiał ją.
Pokazała mu, że nie jest sam i powinien myśleć o osobach z jego otoczenia. Wołałby dołączyć do ukochanej, ale musiał
jeszcze trochę poczekać. Dopiero po chwili zobaczył człowieka, który z troską
trzymał go za dłoń.
-
Hej Mycroft.
-
Sherlock.
Urzędnik znowu odetchnął z ulgą.
-
Jak się czujesz?
-
Nie najlepiej.
Młodszy
z mężczyzn skrzywił się z bólu. Nie miał jeszcze sił na rozmowę. Patrzyli na
siebie przez chwilę, a potem zasnął. Przespał jeszcze dwanaście godzin. Kiedy
się obudził, Mycrotf nadal był przy nim.
Uśmiechnął się lekko.
-
Hej... Wszystko jest w porządku.
-
Widzę.
W głosie urzędnika było słychać ironię, ale i
poczucie winny. Detektyw zignorował to.
Nie miał ochoty na kłótnię. Obiecał sobie przeprowadzić tą rozmowę, gdy nabierze
sił.
-
Wolałbym, aby moja gospodyni i Watson...
-
Prowadzisz śledztwo w południowej części Szkocji. Byłem w twoim mieszkaniu.
Spakowałem ci wszystko, co będzie ci potrzebne.
Cieszyło
go, że czasem myśleli podobnie. Szybko
dochodził do siebie. Po kilku dniach opuścił szpital i pojechał w rodzinne
strony na wypoczynek . Stamtąd wysłał telegram do przyjaciela. Oczywiście nie
okłamał Watsona. Dwa dni po przyjeździe w okolicy doszło do brutalnego
morderstwa. Ze stajennym z posiadłości i towarzyszem dziecinnych zabaw znaleźli
sprawcę.
Jako
dzieci interesowali się każdym przestępstwem i próbowali przekonać policję do
jego wniosków. To w tych stronach
prowadził swoje pierwsze śledztwa doprowadzając
do szału swoich rodziców. Czasem
z przyjacielem psocili w okolicy. Nikt z nimi nie zadzierał. Teraz mieszkańcy traktowali go z szacunkiem,
nie rozpoznając w nim tamtego niesfornego dziecka.
Kiedy wyjeżdżał, czuł nowe siły i był gotowy do powrotu. Rana przestała mu dokuczać.
Towarzysz odwiózł go na stację i z żalem żegnał. Po usadowieniu się w
przedziale pociągu jadącego do Londynu, zajrzał do gazet. Szukał zagadki dla
siebie. Do dworca dojechał późnym wieczorem. Na stacji czekał Mycroft, który
towarzyszył mu w drodze do jego domu, wspominając dawne czasy.
Kiedy
stanął na przeciwko kamienicy, w której mieszkał, zobaczył palące się na górze
światło. Wyciągnął klucze i wszedł do korytarza, a potem wspiął się na
piętro. W salonie siedział jego przyjaciel. Przez chwilę obserwował jego
postać w fotelu, skupioną na książce.
Postawił torbę na podłogę.
-
Wróciłeś Watsonie.
Mężczyzna podskoczył gwałtownie, a potem spojrzał w
stronę drzwi. Odetchnął, a potem ucieszył.
-
Holmes. Przestraszyłeś mnie. Pewnie jesteś głodny. Zajrzę do pani Hudson.
Zszedł
na dół, a po chwili przyniósł tacę.
-
Przyniosłem zimny kawałek pieczeni i
herbatę.
-
Wyśmienicie.
Detektyw
usiadł i posilił się. Opowiedział o swojej sprawie, nie pomijając powiązania z
miejscem. Doktor słuchał z uwagą i podziwem.
Potem rozeszli się do swoich sypialni. Minęło parę tygodni. Holmesowi
już dawno nie dokuczała rana. Ładnie się zabliźniła. Siedział w swoim fotelu i
przeglądał monografię dotyczącą badania próbek krwi. Nagle wpadł wściekły i
blady jego przyjaciel.
-
Dlaczego mi nie powiedziałeś?
Podniósł
głowę i zlustrował go. Zobaczył złość i strach w jego oczach. Oddychał ciężko,
co oznaczało, że wbiegł po schodach, ale nie ulicą. Przyjechał dorożką. Jedyna
osoba, która mogła mu powiedzieć o jego "śmiertelnym" postrzale był
inspektor Lestrade. Nie miało sensu niczemu zaprzeczać.
Warga lekko mu drgnęła. Nie zapomniał o tym,
co czuł po śmierci. Nie umiał sobie z tym poradzić. Siedziało to w nim, ale nie
miał zamiaru nikomu o tym mówić. Nie chciał przyznać się do swojej słabości.
Nie tylko przed ludźmi, ale też przed sobą. Bał się, że nie zapanuje nad swoimi
emocjami, których zazwyczaj nie dopuszczał do głosu.
-
Nie było potrzeby. Sytuacja była opanowana.
Watson
zbliżył się do niego. Podniósł głos
-
Sytuacja opanowana? Trafiłeś do kostnicy. Twój puls był niewyczuwalny. Do tego
od razu zająłeś się pracą.
-
Nie. To tylko wersja dla
niewtajemniczonych. Nie chciałem, aby
ktoś się dowiedział.
-
Mógłbym być przydatny. Jestem lekarzem. Chyba, że wątpisz w moje umiejętności
medyczne...
Sherlock
zaczął irytować się.
-
Nie o to chodzi. Martwiłbyś się.
Zaszokowało
to doktora. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał.
-
Holmes?
Nie
odezwał się. Nie miał zamiaru opowiadać Watsonowi o spotkaniu. Zastanawiał się,
czy pamiętał szkolne czasy i Elizabeth. Otrząsnął się i udał się do sypialni.
Więcej nie poruszyli tego tematu. Sherlock i Mycroft nie odbyli rozmowy na
temat poczucia winy starszego z mężczyzn. Nic się nie zmieniło. Detektyw nie
zmienił swojego stylu, ale stał się ostrożniejszy.
Pojechał
jeszcze raz do domu rodzinnego i przeszukał swój pokój. W najciemniejszym kącie
znalazł portret Elizabeth Hardy, który dostał krótko przed poznaniem Johna
Watsona. Usiadł na łóżku i rozpłakał się. Płakał przez parę godzin. Po powrocie
na Baker Street postawił go przy swoim łóżku, aby co rano mógł się jej
przyglądać. To była jego słabość, która miała pozostać tajemnicą.
Koniec
Cześć!
OdpowiedzUsuńAch, rozumiem te uczucia Sherlocka. Obwinia siebie za śmierć ukochanej, nie biorąc pod uwagę tego, że Elizabeth zrobiła to świadomie i znając konsekwencje.
Dość smutny tekst, ale też tchnął pewną nadzieja - Sherlock jeszcze spotka swoją ukochaną, musi tylko nadejść odpowiedni czas.
Twoje opisy mogłyby być trochę dłuższe i bardziej szczegółowe zasady tutaj dostajemy tylko zdawkowe i suche informacje niczym w sprawozdaniu. Styl masz dobry, ale warto jeszcze nad nim popracować.
Pozdrawiam!