Przygotowywał się do ciężkiej i żmudnej pracy. Chciał zająć się Murdockiem i Peckiem oraz dowiedzieć się, jak miała się matka Baracusa. Nie bał się wyzwania. Jedynie musiał postarać się, aby zapanować nad emocjami i umieć przekonać dziennikarkę, aby mu pomogła. O osiemnastej usłyszał dzwonek do drzwi, a po kilku minutach pukanie do drzwi. Carla powiadomiła go o przybyciu panny Allen.
Wstał z łóżka, poprawił ubranie i powoli o kulach ruszył do salonu. Przybrał zatroskaną minę. Podszedł do kobiety, czując jej przenikliwe spojrzenie. Starał się stworzyć pozory osoby wyniosłej, biznesmena idącego po trupach do celu.
-Dziękuję za pani przybycie. Jestem Danny Bishop.
Nonszalancko wskazał jej kanapę. Oboje usiedli.
Chce pan prosić o pomoc? Pańska towarzyszka...
-Pielęgniarka.
Dziennikarka zaczęła się mu intensywniej przyglądać.
-Pańska pielęgniarka wspomniała, że sprawa jest delikatna.
Spiął się. Musiał to dobrze rozegrać.
-Jestem umierający. Zostało mi niewiele czasu.
Valequez podeszła do nich.
-Podać coś?
Reporterka przecząco pokręciła głową, za to “pacjent” miał życzenie.
-Potrzebuję koca.
Zaskoczył Carlę, ale szybko domyśliła się, że prowadził przedstawienie. Poszła po koc, a po powrocie dokładnie okryła jego nogi i dobrze poodciskała.
-Czy coś jeszcze pan potrzebuje?
-Nie.
Odeszła bez słowa.
Hannibal odczuwał ból, a nie chciał otępiać się lekami. Wyciągną cygaro, odgryzł końcówkę i je zapalił. Zaciągnął się ulubionym dymem i przez chwilę rozkoszował się nim. Allen spojrzała na nim srogim spojrzeniem.
-I tak umieram.
Wziął głęboki wdech.
-Zrobiłem coś niewybaczalnego. Coś, co od lat ciąży na moim sumieniu.
Jego postawa nie zdradzała niczego. Ani smutku, ani żalu. Rozbudził ciekawość kobiety.
-Co takiego?
-Jak byłem młody, to przestraszyłem się odpowiedzialności porzuciłem żonę. Wtedy nie wiedziałem, że spodziewa się dziecka.
Smith zobaczył odrazę na twarzy kobiety. Oto właśnie mu chodziło. Miała współczuć biednemu, porzuconemu chłopcowi i chcieć mu pomóc. Co innego nieposłuszny żołnierz, który siedział w więzieniu, a co innego porzucony w dzieciństwie przez obojga rodziców buntowniczy młody człowiek.
-O śmierci Maggie dowiedziałem się dopiero dwa lata temu. Pół roku później odnalazła mnie jej siostra i zrobiła mi awanturę, że porzuciłem żonę i syna. Zamurowało mnie. Nie wiedziałem o dziecku. Dlaczego mi nie powiedziała?
Amy zdenerwowała się.
-Może porzuciłeś ją zanim dowiedziała się o dziecku.
Hannibal obdarzył Allen srogim spojrzeniem.
-Pół roku po moim odejściu urodziła syna i nadała mu takie ohydne imię...
Skrzywił się.
-Roderick. Ale to jej wybór. Nie radziła sobie z jego wychowaniem i porzuciła go. Jest gorsza ode mnie.
Udawał oburzenie.
-Myślałem, że nie mam potomka, a teraz okazało się, że mam dorosłego syna.
-I chce pan go odnaleźć?
Przytaknął.
-Umieram, więc zależy mi na czasie. Chciałbym go poznać, dowiedzieć się coś o nim. Szukam go od półtora roku. Chyba go znalazłem, ale nie mogę go znaleźć. Na pewno mnie nienawidzi. Nie chcę, aby ktoś dowiedział się o nim ani go wystraszyć....
Starał się, aby podczas wypowiadania ostatniego zdania było słychać żal.
-Czego pan ode mnie oczekuje?
-Chcę abyś dowiedziała się, gdzie jest i co się z nim dzieje od kiedy opuścił wojsko. Był w więzieniu. To też może być dla niego jedyna szansa, aby wyjść na prostą...
Spojrzał na nią błagalnie
-Proszę.
Nie polubiła go i o to chodziło. Powinna współczuć biednemu żołnierzowi. Zniesie wymierzoną w niego pogardę, byle tylko chronić chłopaków.
-Może potrzebować mojej pomocy.
Widział wahanie na jej twarzy, ale czuł też zwycięstwo. Chciała pomóc jego “synowi”.
-Jak się nazywa?
-Porucznik Templeton Peck, służył w Wietnamie.
-Wykorzystam wszystkie swoje kontakty.
-Dziękuję.
Wstała bez słowa i szybko wyszła. Velaquez wyjrzała ze swojego pokoju i przyjrzała się Smithowi. Wyglądał na zadowolonego.
-O to ci chodziło?
Uśmiechnął się, wstając.
-Tak.
Pokiwała głową. Miała nadzieję, że dziennikarce uda się odnaleźć Pecka.
-Musisz coś jeść.
Udała się do kuchni, aby odgrzać mu chili con carne. Następne dni nie należały do najłatwiejszych. Hannibal zdawał sobie sprawę, że jego fundusze powoli kończyły się. Cały czas dwa razy w tygodniu uczęszczał na rehabilitację, ćwiczył w domu, a każdą wolną chwilę spędzał w VA, próbując pomóc pilotowi.
Siódmego dnia wrócił Phillips. Czuł się winny z powodu swojego zachowania sprzed wyjazdu. Postanowił porozmawiać ze Smithem i go przeprosić. Ten zapewnił go, że między nimi wszystko było w porządku, ale dalej prawie nie rozmawiali. Carla nie miała do nich sił, ale też nie wtrącała się.
Hannibal starał się nie myśleć o tym, kim był Peck w tym świecie i jak różnił się od tego z jego snów. Skupiał się na planowaniu kolejnych kroków, aby przekonać Buźkę do współpracy i zmusić go, aby mu zaufał. Chciał sprawdzić metody, które zastosował wobec niego w wyimaginowanej rzeczywistości. To znaczyło, że będzie musiał stać się surowy i konsekwentny, chociaż to miałoby łamać jego serce. Zastanawiał się, czy dałby radę być surowy wobec porucznika, tak jak na początku ich znajomości, ale i jednocześnie dać mu potrzebne wsparcie i poczucie bezpieczeństwa.
Zastanawiał się też nad wyciągnięciem Murdocka ze szpitala. Akurat to miało sprawić najmniej problemów, bo dobrze wiedział, jak uprowadzić szalonego pilota. Nie zapomniał o Baracusie. Chciałby dowiedzieć się, jak zginął. Poprosił Velaquez o zdobycie jego akt z biura weteranów, podając się za dziennikarkę. Phillips zobowiązał się zdobyć wszystkie możliwe informacje na temat misji, w której zginął sierżant.
Musiał też pomyśleć o sposobie na dorobienia pieniędzy. Poza służbą wojskową i byciem najemnikiem znał się na aktorstwie. Często chował się za przebraniami, a w śnie grywał potworów, a najchętniej Aqumaniaka. Zapytał Phillipsa jak wyglądało to w rzeczywistości i przynajmniej to się zgadzało. Tylko że miał problem z poruszaniem się. Udało mu się tylko trzy razy zostać statystą i zarobić trzysta pięćdziesiąt dolarów.
Rozważał napisanie scenariusza filmowego na podstawie tego, co przeżył podczas śpiączki, ale szybko odrzucił ten pomysł. Nawet nie chciał sprzedawać pomysłu żadnemu reżyserowi. To część jego życia, nawet jeśli fałszywa. Musiał poszukać zwykłej pracy w ramach swoich możliwości i dużo więcej ćwiczyć. Rozpoczął poszukiwania.
Trzy tygodnie po swojej pierwszej wizycie Amy Allen wróciła do Smitha, którego znała jako Bishopa. Drzwi otworzyła jej pielęgniarka mężczyzny. Przyjaźnie zaprosiła do środka i zaproponowała coś do picia. Dziennikarka odmówiła i patrzyła, jak kobieta odeszła, aby zawołać pracodawcę. Sama denerwowała się przed spotkaniem z mężczyzną. Rozglądała się nerwowo po skromnie urządzonym salonie.
Hannibal ucieszył się, słysząc o przybyciu Amy. Poczuł podniecenie na myśl, że otrzyma odpowiedzi na nurtujące pytania. Różne myśli przechodziły przez jego głowę. Zastanawiał się, czy naprawdę chciał poznać prawdę o Buźce. Wstał z łóżka i najszybciej, jak mógł udał się do dziennikarki. Przywitała się z nim.
-Witam panie Bishop.
-Masz coś?
-Widzę, że nie jest pan cierpliwy.
Zaklną pod nosem. Zapomniał, że w realnym świecie jej nie znał.
-Czekałem na to zbyt długo.
Przyjrzał się jej uważnie. Dostrzegł, że była zestresowana i nieczuła się pewnie. Ściskała mocno papierową teczkę. Zamarł. Nie przyniosła dobrych wiadomości. Nogi się pod nim ugięły. Amy szybko zareagowała i podtrzymała Hannibala, a następnie pomogła mu usiąść na kanapie.
-Co masz? Tylko bez zbędnego gadania.
Zawahała się, widząc strach w jego oczach
-Proszę Amy.
Zobaczyła, że strasznie zależało mu na prawdzie, ale postanowiła zacząć od początku.
-Odsiedział pięć lat.
-To wiem.
Stawał się niecierpliwy, ale wolała nie poddawać się presji.
-Zamieszkał w Nowym Jorku, gdzie dokonywał kradzieży i oszustw...
Uśmiechnął się. To takie podobne do Buźki.
-Zginą niecały rok po opuszczeniu więzienia.
-Niee..
Smithowi wyrwał się krzyk rozpaczy. Kolejny z “jego chłopców” nie żył. Chciał wyć z bólu. Przymknął oczy i próbował się uspokoić. Allen dostrzegła emocje wymalowane na jego twarz.
-Jak?
-Próbować oszukać niebezpiecznego mafiosa.
Roześmiał się histerycznie. Czegoś takiego mógł spodziewać się po Pecku.
-Cały Buźka.
Amy stała się czujna. Powoli coś zaczęło jej nie pasować w całej historii. Jedna rzecz wydała mu się dziwna. Bishop znał przezwisko Pecka z wojska. Przysiadła przy nim.
-Panie Bishop?
Serce krajało się jej na widok załamanego mężczyzny. Nie wiedziała, jak go pocieszyć. Smith wstał i uciekł do swojego pokoju. Usiadł na łóżku i rozpłakał się, ukrywając twarz w dłoniach. Kiedy uspokoił się po około godzinie, próbował przemyśleć całą sprawę. Ciągle zastanawiał się dlaczego wybrał akurat tą trójkę.
O każdym z nich słyszał, a z Murdockiem na pewno spotkał się w Wietnamie. Czy mógł gdzieś przed śpiączką dowiedzieć się o śmierci dwóch z nich. Nie wiedział jak, ale w śpiączce w swojej głowie stworzy relację między nim, Murdockiem, Baracusem oraz Peckiem. W tamtym świecie ta trójka stała się dla niego synami, chociaż nie potrafił tego przyznać publicznie.
W śpiączce B.A. i Buźka umarli na jego oczach i musiał patrzeć na pochłaniającą rozpacz Murdocka. W swoim szaleństwie pochłoną ich. Czuł, że to on ich zabił. Faza odeszła wraz z ich śmiercią. Minęło pół roku od zastrzelenia Baracusa i Pecka do samobójstwa Murdocka. Tyle samo czasu przebywał w śpiączce. To jakoś łączyło się.
Wyciągnął sprzęt do charakteryzacji i przy jego pomocy dorobił sobie baki i wąsy. Poprosił Carlę, aby zawiozła go do VA. Kobieta zgodziła się i pół godziny później stanął przed budynkiem oddziały psychiatrycznego. Pielęgniarka siedząca na recepcji bez problemu pozwoliła mu odwiedzić pilota. Wszedł do jego sali i zbliżył się do łóżka. Spojrzał na wychudzonego kapitana. Cieszył się, że w tym świecie nie znał pozostałej dwójki.
-Och Murdock.
Łzy ponownie zbierały się w kącikach jego oczu.
-Moi chłopcy. Zrobiłbym wszystko, aby was chronić.
Pacjent nawet nie poruszył się.
-Tak naprawdę nic o was nie wiem, a jesteście moją rodziną, moimi synami.
Przysiadł na łóżku i posiedział dwie godziny nic nie mówiąc. Siedział tylko po to, aby pacjent wiedział o jego obecności. Po powrocie do mieszkania ponownie zamknął się w swojej sypialni. Małżonkowie dobijali się do jego pokoju, ale nie otwierał drzwi. Chciał pozostać sam.
Na łóżku znalazł dwie teczki. Podniósł jedną z nich i zajrzał. Miał przed oczami akta porucznika Templetona Pecka. Uśmiechnął się, czytając o jego oszustwach. Nie spodobało mu się naciąganie staruszki i szantaż trzech młodych i bogatych mężatek. Nawet nie musiał sprawdzać jakiego miał haka na panienki. Podejrzewał, że przespał się z nimi, nagrał to, albo zrobił zdjęcia i zagroził pokazaniem ich mężom. Sprawdził i miał rację.
Smith wrócił do lektury. W Nowym Jorku Buźka szykował największe oszustwo w swojej historii, a policja deptała mu po piętach. Postanowił okraść jedną z największych mafiosów, rodzinę Gambino. Hannibal podejrzewał, że nie chodziło tylko o pieniądze, ale też o większe wyzwanie. Obserwując Pecka przy pracy w swojej głowie, odniósł wrażenie, że uwielbiał, jeśli zadanie lub żądanie nie należało do najłatwiejszych, a tylko dla przekory kłócił się i udawał, że nie podejmie wyzwania.
Po trafieniu do Wietnamu dzięki swoim oszustwom wpakowywał się w kłopoty, ale też świetnie wywiązywał się z zadania zdobywania potrzebnego sprzętu. W realnym świecie nikt go nie nakierował na właściwe tory. Nikt go nie nauczył, jak wykorzystywać jego umiejętności w dobrym celu. Nikt nie starał się dotrzeć do prawdziwego, dobrze ukrytego Pecka.
Przejrzał zdjęcia oraz raport z sekcji zwłok. Patrzył na przerażający obraz. Głowa roztrzaskana tępym narzędziem, a twarz opuchnięta i ledwie rozpoznawalna, ale na środku czoła ziała dziura po kuli. Odrąbane dłonie, całe ciało pokryte siniakami, oparzeniami, niezbyt głębokimi ranami. Teczka wypadła z rąk Hannibala i upadła na podłogę, zawartość rozsypała się.
Hannibal czuł przerażenie. Musiał się uspokoić. Podszedł do okna, otworzył je i zaczerpnął świeżego powietrza. Ręce mu drżały. Wyciągnął z kieszeni na piersi cygaro, odgryzł końcówkę i je zapalił. Tym razem dym nie przynosił ukojenia. Starał się wyrzucić wszystkie myśli z głowy, oczyścić umysł. Wpatrywał się w ulicę i jeżdżące po niej samochody.
W fałszywych wspomnieniach przed swoimi ludźmi uchodził za niepokonanego. Zdarzało się, że doznawał niewielkich urazów, czy stracił przytomność, ale nic poważniejszego. Za to jego chłopcy doznawali groźnych obrażeń. Bez przerwy narażał swojego następcę, wysyłając go w przebraniu w niebezpieczne miejsca, czy tworząc niebezpieczne sytuacje. Buźka narzekał na to, ale nigdy go nie słuchał. To on ich zabił. Trzymali się cały czas razem i przez to większość życia uciekali przed żandarmerią.
Przypomniał sobie pierwsze spotkanie z Deckerem po tym jak zaczął ich ścigać. Było to na premierze filmu . Jego porucznik nie zachował się odpowiedzialnie. O wydarzeniu pisały gazety, bo chciał zaznać trochę sławy, a sam wystawił się żandarmerii. Przyszedł go ostrzec i poinformować o nowym kliencie i nakazać mu wyciągnięcie Murdocka z VA. Oczywiście wojskowi pojawili się i chcieli aresztować Pecka, ale uciekli.
Dopiero następnego dnia podczas spotkania z klientem w ich kryjówce i po tym jak zostali zaatakowani dowiedział się, że od tamtej pory ścigał ich pułkownik Decker. Znalili go jeszcze w Wietnamie, gdzie starł się z nim w klubie dla oficerów. Decker dla zabawy wsadzał między innymi szpitale, a to mu się nie podobało. W bardzo wojsko zbyt bardzo chciało ich dopaść. Uciekli mu, ale ich znajomy nie cofał się przed niczym i nie przejmował się żadnymi zasadami. Dążył do celu po trupach.
Na szczęście przy ucieczce z magazynu Roderick nieświadomie dał im czas na ucieczkę.Dwie długie minuty. Sam wyjechał Vanem. Wpadł do wody, a po wyjściu jeden z żołnierzy odpalił mu cygaro. Pozostali tyłami wymknęli się tyłem samochodem dziennikarki. Tak oto rozpoczęła się zabawa między nimi i próbą przechytrzenia drugiego. Każde spotkanie to była gra między nim, a Deckerem. Próbował złapać Drużynę A, a oni uciec przed nim, a przy okazji wykiwać i dać mu popalić.
Kochał to. Kochał jak adrenalina krążyła w jego żyłach. Jego chłopcy mimo narzekania też to uwielbiali. Tworzyli drużynę, swojego rodzaju rodzinę. Ufali sobie i znali się na wylot. Każdy z nich bez wahania zawierzał życie pozostałym. Zdarzało się, że Buźka i B.A. niedowierzali, że ich pilot wyciągnie ich z łap wojskowych, ale on nigdy nie wątpił w Murdocka i nie mylił się.
Uśmiechnął się. Baracus w jego wymyślonej rzeczywistości mógł mówić, że nienawidził szaleńca i jego wybryków, ale to tylko powłoka. Tak naprawdę lubił pilota i nie dałby go skrzywdzić. Martwił się za każdym razem, kiedy groziło mu niebezpieczeństwo. Tak jak wtedy, kiedy Murdock osłaniając go został postrzelony i musieli z rannym uciekać przed Roderickiem.
Pamiętał strach w oczach Wielkiego Faceta, ale i troskę o rannego. Próbował go uspokoić i utrzymać go przy życiu. Nie spodobał mu się pomysł pilota, aby go porzucili. Innym razem łowcy nagród porwali Murdocka, aby ich złapać. Znowu widział, jak B.A. bał się o swojego Szalonego Barana. Każdy gotowy oddać życie za przyjaciół.
Mimo różnych przeciwności zawsze trzymali się razem. Zdarzały się gorsze sytuacje, ale wtedy mieli siebie. Właśnie tego pragnął. W głębi duszy oprócz zgranej drużyny i fazy potrzebował rodziny i nieświadomie ją stworzył. Praca dawała mu dużo radości. Ciągle ich narażał, popychał do granic możliwości, nakazywał wykonywać swoje szalone plany.
Poza tym troszczył się o nich. Starał się w ramach możliwości zadbać o chłopaków. Buźka musiał czuć się potrzebny, Murdock pragnął akceptacji, zrozumienia oraz aby ktoś trzymał go w realnym świecie. Co za ironia. To nienajlepszy dobór słów po obudzeniu się w szpitalu w nieznanej rzeczywistości. Może to był znak dla Hannibala, że to nie był prawdziwy świat? Baracus potrzebował ich wszystkich i maszyn do naprawiania, a nawet budowania. Potrzebowali się nawzajem.
Smith wyrwał się ze wspomnień. Nadal stał przy oknie i wpatrywał się w samochody jeżdżące przy kamienicy. Podszedł do łóżka i usiadł. Nie obchodziło go, że znajomość z kapitanem H.M. Murdockiem, porucznikiem Templetonem Peckiem i sierżantem Bosco Baracusem to tylko wytwór jego umysłu. Przeszedł się do łazienki, aby wziąć szybki, zimny prysznic. Przebrał się w piżamę i wrócił do sypialni. Chciał spróbować zasnąć.
Położył się i po chwili pogrążył się w objęcia Morfeusza. Śpiąc, rzucał się po łóżku, ale nie obudził się. Kiedy otworzył oczy, spojrzał w stronę zegarka stojącego na nocnej szafce, który wskazywał dziesiątą. Jękną. Wstał, ubrał się, zdając sobie sprawę, że był majowy czwartek. Zbliżał się ostatni poniedziałek miesiąca, Memorial Day. Chciał być w poniedziałek w Waszyngtonie.
Wyciągnął ze skrytki dwa rewolwery, wybrał się do lombardu, aby je sprzedać. Następnie kupił bilety do Waszyngtonu i z powrotem. Nie miał zamiaru tam spać, chciał od razu wracać. Zaczął zastanawiać się, czy chciał żyć w rzeczywistości, gdzie pozostał sam. Pojechał do VA, aby spotkać się z szalonym pilotem, ale najpierw zajechał po jego ulubione hamburgery.
Przy szpitalnej recepcji przywitała go młoda, urocza blondynka, która go rozpoznała.
-A pan znowu tutaj?
Przytaknął, a ona pokręciła głową z niezadowolenia.
-Wie pan, że nie wpuszczę pana z tym jedzeniem. Kapitana i tak karmimy przez sondę.
Serce mu się łamało. Zostawił torbę na ladzie.
-Więc to dla pań.
Pielęgniarka zaprowadziła Smitha do sali 104 i wpuściła go do środka. Podszedł do łóżka i przysiadł na jego brzegu.
-Przyniosłem twoje ulubione hamburgery, ale zostały skonfiskowane...
Patrzył na skrajnie wychudzonego Murdocka.
-W moim wymyślonym świecie do jedzenia i napoi dodawaliśmy środki nasenne, aby uśpić B.A-ia i wsadzić go do samolotu...
Zawahał się. Nie widział czy był sens opowiadać nieobecnemu duchem kapitanowi o czymś, co nie wydarzyło się. Chciał, aby usłyszał, że mogło być lepiej, że niebo na niego czekało. Wrócił do swojej historii.
-Pamiętam, jak mieliśmy uratować pannę młodą z rąk narzeczonego, który zabił jej ojca. Na teren pilnie strzeżonej posiadłości dostaliśmy się przywożąc tort. Udawałeś cukiernika. Tort udekorowaliśmy pianką do golenia i ty ją zjadłeś, aby przekonać strażnika, że był prawdziwy. Rozejrzeliśmy się po terenie, ale zbiry pana młodego dobrze zabezpieczyli teren i kobietę przed ucieczką. Amy, dziennikarka, która nam pomagała też oglądała dom.
Uśmiechnął się do wspomnień.
-Ty i Buźka wspięliście się po podpórce na kwiaty do pokoju kobiety. Nie była jeszcze ubrana, a ceremonia miała się zacząć. Założyłeś suknię ślubną i gęsty welon. Nie połapali się, a Buźka zabrał kobietę do nas. Ty dotarłeś przed ołtarz i uciekłeś. Śmiesznie wyglądało, jak biegłeś w tamtej białej sukni do furgonetki. Zniszczyłeś ją. Przesiedliśmy się do naszego Vana, ale zablokowano drogi, a Van został uszkodzony...
Przypominał sobie szczegóły tamtej misji.
-Zmusiłem Buźkę do poślubienia jej, aby nie próbowali jej porwać i zmusić do ślubu. Tak stała się nietykalna. Wystawiłem go i to nie pierwszy raz...
Łzy popłynęły po jego pliczkach.
-Opierał się, ale ze mną nie ma dyskusji. Następnego dnia po ich ślubie i nocy na pustkowiu pojechałem do biura ojca kobiety po taśmę, gdzie ofiara nagrała swoją śmierć, ale wróciłem bez niej, ale z nowym planem. Przywiozłem twoje ulubione hamburgery, te same co dziś. Musieliśmy lecieć, a B.A. tego nienawidzi. Ale przecież mamy na to wyuczony sposób. Nafaszerowałem jednego hamburgera lekami nasennymi, dużą dawką. Rozdałem kanapki. Ale B.A. nie był taki głupi. Zbyt dobrze nas znał i wiedział, że kanapka jest z dodatkiem i zamienił się z tobą. Ugryzłeś ją i padłeś. B.A. był szczęśliwy, że nas przechytrzył i uniknął niebezpieczeństwa zaczął jeść swojego hamburgera. Był przytomny, a nasz pilot nie.
Roześmiał się.
-Po chwili wpadł, a ty wstałeś. Przechytrzyliśmy go. Przewidziałem, że nam nie zaufa i dałem ci jego kanapkę, a ty specjalnie stanąłeś przy nim. Przeszliśmy samych siebie w usypianiu B.A-ia. Nabrałeś go, wiedząc jakie to ryzykowne. Reagował nerwowo po przebudzeniu się, czy to w kabinie, czy w miejscu, którym nie zasnął. Zdobyliśmy helikopter, a ja z Buźką poszliśmy zdobyć nagranie. Udawaliśmy, że Buźka przepisze na nich udziały o żony. Chodziło nam tylko o zdobycie nagrania...
Wpatrywał się w nadal leżącą nieruchomo postać.
-Oczywiście wpakowaliśmy się w kłopoty, ścigano nas i strzelano do helikoptera. Traciliśmy benzynę, więc wylądowaliśmy na stacji benzynowej. Zatkałeś dziurę apaszką i zatankowałeś. Robiliśmy wszystko, aby zgubić pościg. Udało się, ale spadliśmy. Wszyscy, oprócz B.A-ia doznaliśmy kontuzji, złamania rąk i nóg...
Hannibal wyciągnął cygaro i włożył je między zęby, aby spróbować się uspokoić.
-Państwo Peck unieważnili małżeństwo. Buźka tak opierający się przed małżeństwem, cieszył się, ale i tak podrywał kobietę. B.A. wściekał się za wsadzenie do helikoptera, mimo, że nic mu się nie stało. Nie mogliśmy zeznawać przeciwko jej narzeczonemu, bo byliśmy zbiegami. Ty stwierdziłeś, że żona nie może zeznawać przeciwko mężowi. Wcześniej chciałeś napisać list do tego drania i wytłumaczyć się z ucieczki sprzed ołtarza...
Nadal go to bawiło. Nieszkodliwe szaleństwo Murdocka, którego mu brakowało.
-Znajdę sposób, aby przywrócić cię do świata. Wiec, że ktoś na ciebie czeka...
Zawahał się. Pewna myśl krążyła mu po głowie.
-Może lepiej dla ciebie, że nie poznałeś Buźki i B.A-ia...
Odwrócił głowę, a głos mu drżał.
-Przynajmniej twoje serce nie krwawi...
Przymknął oczy.
-Bo moje tak. Straciłem synów. Nie ochroniłem ich...
Żal ściskał go. Wstał i ruszył do wyjścia. Nadal nie ufał swojemu ciału, więc znalazł taksówkę i powrócił do swojego mieszkania. Tam czekali na niego Thomas Phillips i jego żona Carla ze spakowanymi walizkami i gotowi do wyjścia. Wyjaśnili, że dostali pilny telefon z domu i musieli wracać do Meksyku. Kobieta martwiła się o Smitha. Zapewnił ją, że był w stanie sobie poradzić. Kiedy wyszli, wyciągną butelkę Whisky.
Przespał ostatnią noc, więc mógł spodziewać się bezsenności. Nie potrzebował kolejnych godzin spędzonych w ciemności na wspominaniu i przemyśleniach. Postanowił się znieczulić. Usiadł na kanapie, odkręcił butelkę i pociągną z gwintu. Jedyne, co wiedział na pewno to, że pomimo wszystko był gotowy zatroszczyć się o Murdocka. Czy postanie w swojej głowie, czy powróci do rzeczywistości.
Chociaż to wszystko wokoło go przerastało. Sen o Drużynie A w dwóch wariacjach. Pierwszy, kiedy po piętnastu latach ucieczki przed żandarmerią i policją zostali ułaskawieni i założyli upragnione rodziny. W drugim ścigano ich trzydzieści lat, a Buźka i B.A. zginęli na jego oczach, a Murdock popełnił samobójstwo. Alkohol nie przynosił Smithowi potrzebnego ukojenia, a butelka była w połowie pusta.
Cała Drużyna A okazała się tylko snem. Murdock, Peck i Baracus nigdy nie służyli w jego jednostce. Bank w Hanoi obrabował z zupełnie nieznanymi sobie osobami. Razem uciekli z Fortu Bragg i trzymali się siebie. Potem ich drogi się rozeszły. Wybierał się na solowe misje, a jedna z nich skończyła się postrzałem w głowę i półroczną śpiączką. Po wybudzeniu się drugi sen wziął za rzeczywistość.
Był żołnierzem, przeżył wojnę koreańską i wietnamską oraz pracę jako najemnik, a wykańczały go emocje. Dopijał resztę Whisky z butelki. Miał ochotę na więcej, więc zwlekł się z kanapy i przeszedł się do kuchni. Przejrzał wszystkie szafki, ale nigdzie nie znalazł alkoholu. Rozczarowany ubrał się i wyszedł do pobliskiego sklepu i zrobił spory zapas.
Ponownie rozsiadł się na kanapie z alkoholem i cygarami. Upijał się i ciągle palił przez następne kilka dni. Przynajmniej nie myślał o niczym albo nie pamiętał. Ogarną się dopiero w niedzielny poranek. Przypomniał sobie, że w poniedziałek piętnaście minut po pierwszej w nocy miał samolot. Musiał się ogarnąć i przygotować się na długi lot. Wyciągnął z szafy swój mundur i delikatnie położył na krześle. Poszedł pod prysznic.
Chciał coś zjeść, ale lodówka świeciła pustkami. Zamówił chińszczyznę, a następnie zabrał się za czyszczenie ubrania. Akurat, kiedy skończył, przyjechało jedzenie. Zamówił sporo, bo dokuczał mu straszny głód. Przed północą, ubrany w mundur galowy i z niewielką torbą oraz drewnianą prostą laską. Sprawnie przeszedł przez kontrole na fałszywym paszporcie, a o pierwszej siedział już w fotelu. Pomyślał o Murdocku i jak mu go brakowało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz