Aby nie myśleć o całej sytuacji, skupił się na badaniach, tym bardziej na tych neurologicznych. Mogły wyjaśnić jak mocno był uszkodzony jego mózg i czy istniała szansa na odzyskanie wspomnień, albo spróbowanie dowiedzenia się skąd wzięły się te fałszywe. Miał zamiar stanąć na nogach i powrócić do formy. Był żołnierzem. Ciężko pracował z rehabilitantami. Czasem wybuchał złością, że tak słabo mu szło. Po miesiącu, koło południa w drzwiach jego sali stanął Phillips.
-Hej...
Rozejrzał się i niepewnie wszedł do sali. Ucieszyło go, że w pokoju nie było drugiego pacjenta.
-Jak się czujesz.
Usłyszał warknięcie.
-Będzie lepiej. Daj sobie czas.
Smith podciągnął się na łóżku.
-Powiesz mi coś o chłopakach i co się stało po ucieczce.
Thomas spiął się.
-Potrafiłeś zdobyć zaufanie każdego z nas i innych, chociaż jeden uciekł po twoim kolejnym szalonym planie.
Uśmiechnął się do wspomnień.
-Po ucieczce z Fortu Bragg próbowałeś przekonać nas, abyśmy zostali w kraju. Spróbowaliśmy. Ale ty ciągle potrzebowałeś adrenaliny i zamiast ukrywać się, ładowałeś się w kolejne kłopoty pod pretekstem pomagania bezbronnym. Próbowałeś też wciągnąć w to nas, tłumacząc, że możemy w dobrej wierze wykorzystać nasze umiejętności...
-Nie chcieli?
-Eliot, Colson, Miller i Palmer ciągle rozglądali się za siebie i panikowali na widok policji. Sam też ciągle bałem się, więc po naradzie zdecydowaliśmy się opuścić kraj i zamieszkać w miejscach, gdzie nas nikt nie zna. Nie chcieliśmy wrócić do więzienia...
Denerwował się opowiadając o tym, co się wydarzyło po ucieczce.
-Zorganizowałeś dla nas kilka dobrze płatnych zadań i po roku mieliśmy trochę pieniędzy na start. Oczywiście zdarzały się zlecenia po kosztach albo zupełnie nieodpłatnie. Pomagaliśmy tym, którzy naprawdę tego potrzebowali. My potrzebowaliśmy pieniędzy, ale chłopaki...
Zawahał się. Rozumiał chłopaków, ale nie chciał skrzywdzić swojego byłego dowódcy.
-Chłopaki mieli dość twoich szalonych planów. Szybko się wypalili, ale potrzebowali pieniędzy....
Hannibal słuchał tego, niedowierzając. Niewiedział, co myśleć o tym.
-Mieliśmy dość zabijania i postanowiliśmy nigdy więcej tego nie robić. Pamiętam, że kiedy Eliot stracił nad sobą panowanie i zabił jednego drania, to dałeś mu ogromną burę. Byłeś na niego wściekły, że dał się ponieść emocjom. Po roku pierwszy odszedł Palmer. Pomogliśmy mu wyjechać do Niemiec, gdzie mieszka do dzisiaj. Następni byli Eliot i Miller, którzy przenieśli się do Anglii, a Colson do Czech. Ja zamieszkałem w Meksyku. Załatwiłeś dla nas wszystkich fałszywe papiery, noszą nowe nazwiska. Założyli rodziny i żyją spokojnie. Od czas do czasu przysyłają kartki. Sam nie chciałeś opuścić kraju i pakowałeś się w kłopoty, czasem ściągając mnie na pomoc...
Podniósł głos.
-Nie chcę patrzeć, jak się zabijasz. Za bardzo kochasz adrenalinę oraz niebezpieczeństwo i jak to się skończyło? Prawie straciłeś życie. Teraz miałeś dużo szczęścia, ale byłeś bardzo blisko śmierci. O włos. Czy to jest tego warte?
Uśmiechnął się. Jego zespół, który pamiętał, stwierdzili, że był na fazie i mimo wszystko trwali przy nim. Zapłacili za to najwyższą cenę. Poczucie dreszczyku emocji, adrenaliny nie były warte ich życia. Poczuł ogromny żal i wściekłość na siebie. Myślał, że prawie zawsze miał sytuację pod kontrolą. Ani w świecie, który pamiętał, ani w tym nie miał jej.
Coraz bardziej przekonywał się, że tamto życie było zbyt niemożliwe. Chłopaki go akceptowali przez te trzydzieści lat. Wyrażali swoje opinie, ale trwali u jego boku. Ci z tej rzeczywistości uciekli jak najdalej od swojego kraju, gdzie byli poszukiwani i od niego. Nadal jednak czuł silną potrzebę dowiedzenia się, co działo się z chłopakami, których naprawdę nigdy nie poznał. Spojrzał na swojego porucznika.
-Czy czasem proszę cię o pomoc?
Phillips westchnął.
-I nigdy ci nie odmówiłem. Ostatnio to zrobiłem. Prosiłeś mnie abym przyjechał, ale odmówiłem. Miałem nadzieję, że odpuścisz, ale myliłem się. Kiedy wreszcie przyjechałem z wyrzutami, to...
Na jego twarzy pojawiło się poczucie winy.
-Leżałeś w szpitalu.
-Jak mnie znalazłeś?
Uśmiechnął się.
-Zawsze zostawiasz mi jakieś wskazówki w swoim mieszkaniu, jeśli na mnie czekałeś.
W głosie Thomasa było słychać przyjazną nutkę.
-Od czasu do czasu ktoś musi cię pilnować...
Zawahał się.
-A może czas na emeryturę?
Smith miał mętlik w głowie i sam nie wiedział, co zrobi. Na razie i tak był unieruchomiony. Musiał zmienić temat.
-Masz cygaro?
Phillips roześmiał się.
-Nie mam i żadnego ci nie przyniosę.
Hannibal jękną. Brakowało mu palenia. Odezwał się stanowczym głosem
-Chcę cygaro. Rozumiesz?
Wiedział, że i tak go nie dostanie. Nagle pomyślał o trójce “przyjaciół”.
-Czy możesz się, coś dowiedzieć dla mnie?
Thomas zainteresował się.
-Chyba nie myślisz o nowej przygodzie?
Hannibal pokręcił przecząco głową.
-Nie. Chodzi mi o grupę weteranów z Wietnamu.
Phillips zmarszczył brwi, domyślając się, o co chodziło. Nie był tym zachwycony, bo miał nadzieję, że zapomni o nich.
-Pewnie chodzi o twoją przyśnioną drużynę.
Smith pokiwał głową.
-Masz rację. Chodzi mi o porucznika Templetona Pecka, kapitana Howling Mad Murdocka i sierżanta Bosco Baracusa.
Porucznik zamyślił się. O dwóch z nich słyszał jeszcze w Wietnamie, ale te opinie nie należały do pochlebnych. Pecka postrzegano jako oszusta, flirciarza, kobieciarza i łamacza kobiecych serc. Za to pilota postrzegano jako szaleńca, ale i świetnego pilota.
-Buźka i Murdock, o tych słyszałem. Buźka miał nieciekawą reputację oszusta i niezdyscyplinowanego. Do tego miał na pieńku z prawie wszystkimi oficerami...
Hannibal uśmiechnął się. To wszystko zgadzało się z tym, co pamiętał.
-Na początku był wrzodem na dupie. Nie umiał działać w grupie. A ta jego arogancja...
-Pewnie tak samo jak twoja.
Nie zgadzał się z Philipsem. Nie był arogancki, ale trzymał się swoich zasad i gnał za fazą oraz kochał niekonwencjonalne metody.
-Murdock to świetny pilot, ale jest szalony. Zdarzało mu się tracić kontakt z rzeczywistością i gadać do rzeczy.
-Lataliśmy z nim kilka razy. Zdarzało się, że śpiewał nawet po Wietnamsku.
-Cały Murdock.
-A ten trzeci?
-Też nie najgrzeczniejszy. Przyłożył kilku oficerom, ale muszę tu stanąć w jego obronie. Mieli problem z jego kolorem skóry. Jest czarny...
Jeszcze chwilę porozmawiali o trójce żołnierzy siedzących w głowie pułkownika. Po półgodziny Smith został sam w swojej szpitalnej sali. Przez następne parę dni czekał na jakiekolwiek informacje. Między wizytami lekarzy i rehabilitantów, zastanawiał się, jak potoczyła się kariera wojskowa chłopaków. W Wietnamie uważał ich za młodych, uzdolnionych oficerów z problemami.
Cała trójka potrzebowała tylko odpowiedniego autorytetu, zrozumienia i dyskretnej opieki. Musiał przebić się przez ich powierzchnię, aby zobaczyć prawdziwe oblicze swoich chłopców. Najtrudniejszy do przejrzenia był Peck, który miał największe problemy z zaufaniem. Okazał się wart ciężkiej pracy. Wszyscy byli tego warci. Po prostu potrafił dostrzec ich prawdziwe ja i dlatego w swoim wymyślonym świecie. Tak przywiązał się do wymyślonych przyjaciół, którzy istnieli w rzeczywistości, że martwił się o nich. Nawet jeśli nie przypominali tych z jego wizji.
Czekał z niecierpliwością. Na wiadomości. Kiedy Phillips wreszcie zajrzał do niego, przyjrzał mu się, ponieważ milczał. Jego postawa i twarz zdradzały zmieszanie i niepewność, a w rękach trzymał teczkę. Od razu domyślił się, że mężczyzna odkrył coś, co mu się nie spodoba, albo niepokojącego. Serce zamarło mu na kilka sekund i opanował go strach, że coś się stało któremuś z jego chłopców. Mimo wszystko musiał poznać prawdę.
-Co ustaliłeś?
Phillips niechętnie i niepewnie przysiadł na krześle obok jego łóżka. Akta położył na kolanach, nie mając zamiaru ich przekazać.
-Mam znajomego dziennikarza, który sprawdził w biurze weteranów tych trzech żołnierzy...
-I...
Hannibal nie znosił zbędnego gadania, chyba, że odstawiał sztuczkę albo przedstawienie dla swoich rywali, a tak wolał konkrety.
-Poruczniku.
Obserwował, jak brał oddech, czując niecierpliwość.
-Zacznijmy od porucznika Templetona Pecka. Jedyne, co wiem, to że został wyrzucony z wojska i postawiony przed sąd.
-Za co?
Jego ton stał się srogi, a cierpliwość skończyła się.
-Niesubordynacja, oszustwa, kradzież, bójki. Spędził pięć lat w więzieniu. Nie udało mi się ustalić, co teraz porabia. Jones będzie szukał.
Powinien to przewidzieć. Buźka dążył do destrukcji. Zdawało mu się, że nie miał zamiaru wracać z Wietnamu. Dlatego po dowiedzeniu się o Leslie, znienawidził ją, bo to przez nią zbyt młody mężczyzna znalazł się w piekle. Nikt nie pochylił się nad żołnierzem, który był sierotą z brakiem zaufania, znającym się na oszustwach. Nikt nie wyciągnął do niego przyjaznej ręki i nie pokazał, że ktoś się o niego troszczy.
To nie tak, że tylko go głaskał po głowie. Dawał mu ostro popalić, ganiał, ale i okazywał troskę. Poczuł żal. On na to nie zasługiwał. Jego ciałem wstrząsną strach. Zastanawiał się, co stało się z Peckiem po tym, jak opuścił więzienie. Pobyt w tym miejscu mógł mieć zły wpływ na niego. Buźka pozostał sam sobie i po pobycie w zakładzie karnym. Mógł regularnie wpakowywać się w duże kłopoty. Musiał ustalić, gdzie jest i mu pomóc. Myśli Smitha przerwało nawoływanie Phillipsa, które musiało trwać już od dłuższej chwili.
-Hannibal? W porządku.
Kiwną głową. Chciał dowiedzieć się, co ustalił o pozostałych chłopcach.
-Co z resztą?
Zobaczył zamachanie na twarzy mężczyzny, ale postanowił być twardy. Chciał poznać nawet najgorszą prawdę.
-Poruczniku.
Starał się, aby jego głos brzmiał władczo. Kiedy tak mówił, żaden podwładny nie potrafił mus się sprzeciwić.
-Kapitan Murdock od 1972 roku znajduje się w tutejszym szpitalu dla weteranów na oddziale psychiatrycznym. Jego stan jest poważny.
To go nie zdziwiło, a raczej tego się spodziewał. Jeszcze zanim pilot dołączył do jego jednostki, słyszał o jego szaleństwie. ale ujął go swoim oddaniem i prostotą oraz mimo wszystko potrafił latać w każdych warunkach. Zaskoczyła go następna informacja, którą udzielił Phillips.
-Razem byliśmy w obozie jenieckim i słyszeliśmy, jak śpiewał całymi dniami na całe gardło. Z czasem zaczął nawet śpiewać po wietnamsku. Popadał w coraz większe szaleństwo...
Inaczej pamiętał tamten pobyt. Murdock należał do jego drużyny. To był dla nich trudny czas, ale mieli siebie i podtrzymywali się na duchu pomiędzy torturami. Wtedy też wzmocniła się przyjaźń między jego kapitanem, a porucznikiem. Nie chciał wracać do tamtych strasznych dni. Skupił się na twarzy Phillipsa, aby odgonić przerażające wspomnienia. Zobaczył przerażenie w jego oczach, co go przeraziło. Zrozumiał, że czekają go straszne wieści. Nie chciał tego, ale musiał poznać prawdę.
-Co z B.A-iem?
Porucznik spuścił wzrok.
-Miewał kłopoty z oficerami, a nawet przywalił kilku. Bywał impulsywny i agresywny...
Z pierwszym stwierdzeniem zgadzał się.
-Działał pod wpływem gniewu. Kłopoty z oficerami wynikały z ich niechęci do jego koloru skóry. Byli rasistami. Mu nie przeszkadzało, że był czarnoskóry, tak jak i pozostali. Zginął na polu walki, a pochowano go w rodzinnym mieście na życzenie matki.
Nie mógł uwierzyć. Serce zabiło mu szybciej. ”Jego” wielkolud nie żył. Nawet nie wyobrażał sobie, co czuła jego matka, ta dobroduszna i kochająca syna kobieta. Łączyła ich bardzo silna więź. To musiał być dla niej ogromny cios. Sam czuł, jakby ktoś wyrwał mu serce. Tak samo, gdy B.A. i Buźka zostali zastrzeleni w jego śnie, a potem leżeli w krypcie pod kościołem. Po samobójstwie Murdocka jego świat skończył się.
Zamknął oczy, aby się uspokoić i powstrzymać łzy. Nie mógł sobie pozwolić na płacz przed swoim byłym podwładnym, tym bardziej, jeśli Drużyna A i przyjaźń z Peckiem, Murdockiem i Baracusem to fantazja powstała w śpiączce. Okazywanie słabości to ogromny błąd. Musiał znaleźć w sobie siłę.
Dowódca musiał być silny, aby troszczyć się o swoich podwładnych w każdej sytuacji, nawet takiej, która wydawała się beznadziejna i dopilnować, aby żywi wrócili z misji. Wspierać, ale i umieć zganić oraz postawić do pionu. Jego ludzie powinni mu ufać i zwracać się z problemami i jednocześnie czuć respekt.
Phillips poinformował go, że musi wrócić do rodziny w Meksyku, obiecując, że wróci najszybciej, jak to możliwe. Hannibal zauważył, że kiedy wychodził, wyglądał na zaniepokojonego. On sam cieszył się z pozostania samemu. Mógł jeszcze raz wszystko przemyśleć.
Dlaczego wybrał tą trójkę i w swojej głowie stworzył z nich swoją drużynę? Z Murdockiem sprawa wyglądał najprościej. Spotkali się w Wietnamie, a nawet latał z nim i razem przebywali w obozie jenieckim. Coś w zachowaniu pilota spowodowało, że przyciągnął jego uwagę i zobaczył jego potencjał, coś co powiedziało mu, że powinien być w jego jednostce.
Tylko że gdzie spotkał Buźkę i B.A-ia? Czy podświadomie dostrzegł w nich coś niezwykłego? Czy wszystkie ich cechy sobie wymyślił i tak naprawdę byli obcymi ludźmi? Czy to wszystko to obłuda? Czy oni strasznie różną się od ich tych prawdziwych? Nie obchodziło go to. Musiał dowiedzieć się, jak radzą sobie Murdock i Peck oraz odwiedzić grób Baracusa.
Zdawał sobie sprawę, że najpierw musiał powrócić do zdrowia i uzbroić się w cierpliwość. Służył w wojsku i zdarzały się sytuacje, kiedy godzinami, a nawet dniami i nocami czekał w koreańskiej i wietnamskiej dżungli. Da z siebie wszystko. Do tego czasu poczeka z poszukiwaniem i odwiedzeniem ich. Oby tylko Lynch albo Decker go nie znaleźli.
Rozpoczął ciężką pracę podczas rehabilitacji. Musiał od nowa nauczyć się chodzić. Zdarzały się, kiedy brakowało mu sił, odczuwał ogromny ból i miał dość. Zdarzało mu się krzyczeć na wszystkich, kto mu się nawiną. Najbardziej frustrował go brak widzianych efektów. Wtedy zamykał się w sobie, nie współpracował i do nikogo się nie odzywał. Chciał jak najszybciej stanąć na nogach.
Dopiero po uspokojeniu się i przemyśleniach wracał do ćwiczeń, chcąc jak najszybciej opuścić szpital. Każdy dzień zwłoki mógł doprowadzić do jego aresztowania, a fizycznie nie miał możliwości ucieczki. Brakowało mu też wsparcia osoby z zewnątrz, bo nie miał nikogo. W nocy pozostawał ze swoimi demonami, niedającymi mu spać. Starał się być silny, aby odzyskać siły i powrócić do zdrowia
Z czasem rehabilitacja zaczęła przynosić rezultaty i zaczął powoli stawać na nogi. Pierwsze kroki wywołały u niego ogromną radość i przywróciły w nim wiarę. Z czasem zaczął stawiać kilka kroków, a następnie chodzić przy balkoniku, a na końcu przy pomocy kul. Lekarze po pół roku postanowili wypuścić go z murów szpitala, co go ucieszyło. Zaczął urządzać krótkie spacery po ogrodzie. Nie miał gdzie iść, ale umiał sobie poradzić. Dzień przed wypisem siedział na łóżku i przeglądał dział z ogłoszeniami, kiedy usłyszał.
- Przywiozłem cygara.
Podniósł głowę i spojrzał w stronę drzwi. Na progu stał zawstydzony Phillips.
- Lekarz zawiadomił mnie o tym, że wychodzisz.
Phillips podał Smithowi pudełko najlepszych, kubańskich cygar.
- Mój kolega wrócił z Kuby i je przywiózł.
Staną przed pacjentem.
-Przepraszam, że tak się uniosłem, ale zależy mi na twoim bezpieczeństwie... Bałem się, że poddasz się.
Hannibal uśmiechną się szyderczo.
Czy kiedyś poddałem się? Nie. Ja nie poddaję się.
Phillips czuł coraz większe zakłopotanie. Nagle sobie coś przypomniał.
- Jak twoja pamięć?
- Bez zmian. Nadal pamiętam inną przeszłość.
To zdenerwowało porucznika.
- Czyli nic nie wiesz o swojej drużynie? Nadal myślisz, że to Peck, Murdock i ten trzeci należeli do twojej jednostki?
Hannibal wyczuł zazdrość w jego głosie, co go rozbawiło.
-Zabiorę cię do twojego tymczasowego mieszkania.
Patrzył, jak jego były podwładny opuszczał jego salę. Zamyślił się. Zainteresowało go działanie ludzkiego mózgu. Neurolog próbował mu wyjaśnić zawiłości, ale i tak udało mu się wysnuć tylko jeden wniosek. Ludzki mózg nie był zbadany i nadal krył wiele tajemnic. Naukowcy próbowali znaleźć odpowiedzi, ale nie potrafili. To zagadka pozostawiona bez odpowiedzi.
Następnego dnia Smith ucieszył się na widok Phillipsa. Nic o nim nie wiedział, ale ten posiadał o nim informacje. Do tego służył pod nim. W milczeniu opuścili szpital i taksówką pojechali do mieszkania znajdującego się w centrum Los Angeles. Jego kąt znajdował się w starej kamienicy i składało się z dwóch sypialni, salonu, niewielkiej kuchni i małej łazienki. Smith uznał, że to wszystko, czego potrzebował.
Chętnie przysiadł się na wytartej kanapie. Mało chodził, a czuł ogromne wyczerpanie. Rozejrzał się i odetchną z ulgą. Wokoło znajdowały się nagryzione czasem i porysowane meble, a do tego niewiele rzeczy osobistych. Tylko kilka książek, porozrzucanych kartek, dwie bluzki. Na stoliku kawowym leżały jego czarne rękawiczki. Żadnych zdjęć. Znajdował się w znajomym otoczeniu. To mieszkanie wynajmował, kiedy Peck, Baracus i Murdock odeszli.
Dzięki temu mógł poczuć się, jak w domu, bo spędził w nim parę miesięcy. Nie mógł zapominać, że nadal nie był bezpieczny. Cały pobyt w szpitalu obawiał się wparowania Lyncha albo Deckera i biorą go do więzienia, gdzie zgniłby. Mógł też zginąć podczas próby ucieczki. Pozostawał cały czas czujny, a gdy padał z wyczerpania, po przebudzeniu wpadał w panikę. Potrzebował chwili, aby się przekonać się, że nie opuścił budynku pełnego lekarzy.
Nadal miał ograniczoną możliwość poruszania się, a co równało się z niemożliwością ucieczki. Znalezienie go w mieszkaniu, które na pewno wynajmował pod fałszywym nazwiskiem sprawi wojskowym więcej problemów niż w szpitalu. Podejrzewał, że musiał być szczęściarzem, skoro nikt nie pojawił się przez rok. Chociaż z drugiej strony istniało prawdopodobieństwo, że nie ścigają ich tak intensywnie.
Napadli na bank w Hanoi, uciekli z Fordu Bragg, ale Drużyna A nie istniała i nie dawali popalić ścigającym. Samotnie pewnie od czasu do czasu wkurzał wojskowych, ale nie dawał rady na taką skalę jak jego Drużyna A. To nie znaczyło, że powinien odpuścić i przestaća stosować środki ostrożności. Podejrzewał, że jego pistolet leżał pod poduszką na jego łóżku. Zaczął zastanawiać się, czy powinien zacząć go nosić cały czas przy sobie.
Do tego musiał liczyć na pomoc kogoś innego. Nie cierpiał tego. Wolał niezależność, ale nie miał wyjścia. Zastanawiał się, czy jego porucznik zostanie, czy zorganizuje kogo do pomocy. Czy mógłby liczyć na Pecka, Murdocka i Baracusa? Czy pomogliby mu? Czy raczej wypięliby się na niego i zostawiliby go na pastwę losu, mimo wyznawanej zasady, że nie zostawiali swoich.
Przypomniał sobie, jak Murdock go osłonił i został postrzelony. Udało się im uratować pilota bez wpadnięcia w łapska Deckera. Gdyby jedynym wyjściem, aby ocalić mu życie, byłoby oddanie się w ręce żandarmerii, to nie wahałby się. Oddałby wolność i życie za każdego ze swoich chłopców. Na tym polegała rola dowódcy, chociaż nie wszyscy to rozumieli. Na przykład Decker.
Otrząsną się z zamyślenia i wtedy zobaczył wchodzącą do mieszkania nieznaną czarnowłosą kobietę o meksykańskiej urodzie. Poderwał się z kanapy, łapiąc kulę i szykując się do obrony. Z kuchni wyłonił się Phillips i nie kryjąc zaskoczenia, podszedł do niej.
- Carla? Jak mnie znalazłaś?
Złapała się za boki i zapytała ostrym tonem.
- Myślisz, że jestem idiotką poruczniku Thomasie Phillips?
Mężczyzna zamarł.
- Skąd?
Roześmiała się. Podeszła do niego i namiętnie go pocałowała. Dopiero po kilku minutach oderwali się od siebie.
-Nie ważne. Wiem, że jesteś ścigany wraz ze swoimi kolegami...
Spojrzała w stronę zaskoczonego Hannibala.
-To pewnie pułkownik Smith.
Podeszła do niego
-Carla Velazquez, chociaż prawdziwe nazwisko mojego męża to Phillips.
Dowódca jej małżonka uśmiechnął się przyjaźnie. Przypominała mu Amy Allen. Wydawała się odważna, uparta i dążąca do celu ale i potrafiąca wiele zrozumieć.
-Gratulacje pani Valezquez.
Wyciągną cygaro z kieszeni koszuli umieszczonej na piersi i je zapalił, rozkoszując się ulubionym smakiem. Zaciągnął się z przyjemnością, opadając na kanapę. Rozluźnił się.
- Zaimponowałaś mi. Poznałaś sekret i zaakceptowałaś wszystko, a nawet mnie znalazłaś.
Przysiadła przy Hannibalu.
- Najpierw podejrzewałam romans, ale znalazłam pewne metalowe pudełko zamykane na kluczyk, a taki trzymał przy kluczyku od auta.
- Więc wykradłaś go.
Przytaknęła z zuchwałością.
- Trzymał tam artykuły wycinki gazet, odznaczenia listy, kartki i inne drobiazgi.
Spojrzała z troską na rozmówce.
- Co się stało?
- Postrzał i półroczna śpiączka – odezwał się Thomas. -I tak to cud, że żyjesz...
Kobieta zostawiła mężczyzn samych. Odnalazła kuchnię i przejrzała leżące na blacie zakupy i wszystkie szafki. Pokręciła głową ze zmartwienia. Wróciła do salonu i zwróciła się do facetów.
- Nie macie niczego, z czego mogłabym ugotować pożywną kolację, a tego potrzebuje twój dowódca.
Ruszyła do wyjścia, kiedy usłyszała.
- Wszyscy mówią mi Hannibal.
Odwróciła się do niego.
-Hannibal? Jak ten generał z Kartaginy.
Widziała, jak przytaknął, uśmiechając się figlarnie.
-Jestem Carla.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz